Kategorie
Wychowanie

Dlaczego nie warto nazywać dziecka zdolnym?

Na pierwszy rzut oka odpowiedź na to pytanie wydaje się być oczywista. Kto nie chciałby mieć zdolnego dziecka? A jeśli już je mam, to oczywiście chcę mu o tym mówić – po to, żeby budować jego poczucie własnej wartości. Pytanie tylko, czy… rzeczywiście tak wpływają na dziecko nasze słowa o tym, że jest zdolne?

Autor/ka: Joanna Frankiewicz

Współzałożycielka Akademii Tajgołki oraz współwłaścicielka ośrodka wypoczynkowego dla rodzin z dziećmi „Tajgołka”. Trener rozwoju osobistego komunikacji opartej na empatii (NVC) oraz trener „Odysei Umysłu” – programu myślenia kreatywnego.

6 odpowiedzi na “Dlaczego nie warto nazywać dziecka zdolnym?”

„Nie zachęcaj do jakiejkolwiek formy konkurowania, wliczając w to sport.” – polemizowałabym… a co jeśli dziecko lubi np. biegać? ma biegać dookoła domu? nie lepiej jeśli biega w klubie sportowym i bierze udział w zawodach? Może wtedy doskonalić swoją umiejętność pod okiem trenera i uczyć się również bycia zadowolonym z efektów. Nie demonizowałabym rywalizacji samej w sobie, dzieci w sposób naturalny zaczynają rywalizować na podwórku, ścigać się, sprawdzać kto skoczy wyżej, dalej. Moim zdaniem należy je uczyć tego, że ewentualna przegrana/wygrana (czyjakolwiek) nie jest powodem do dyskryminacji, że rywalizacja może być zabawą, o ile jest zdrowa, nie prowadzi do kopania pod kimś dołków. Zdrowa rywalizacja może budować motywację do samodoskonalenia i rozwijania się. Proponowałabym raczej podążanie za dzieckiem, jeśli w sposób naturalny próbuje swoich sił w czymś, co wymusza rywalizację, to idźmy za nim i pomagajmy uporać się z emocjami związanymi z wygraną i przegraną, jeśli nie chce rywalizować, to nie zmuszajmy. Tylko tyle i aż tyle :)

Rywalizacja zabija w dzieciach ciekawość świata, uczy, że szkoła jest zła, że sport jest zły i wszelka inna aktywność jest zła, bo się przegrywa. Dowiedziono naukowymi badaniami, że dzieci przed rozpoczęciem edukacji wykazują bardzo wysoki poziom do przyswajania wiedzy zwany „geniuszem dziecka” a późniejsze lata nauki ten współczynnik zaniżają do prawie znikomego poziomu. Dzisiejszy model edukacji oparty jest na rywalizacji i konkurencji. Zauważ, co się stało dzisiaj podczas egzaminu maturalnego w Indiach, o czym było głośno w polskich mediach, rodzice tak bardzo chcieli, aby dziecko miało dobre stopnie, że aż wspinali się na ściany szkoły, aby dać dzieciom ściągi. Niemały wpływ mają tutaj rodzice, którzy przelewają swoje własne ambicje na swoje własne dzieci, chcą, aby ich dziecko było wyedukowane, aby miało najlepsze stopnie, żeby było najlepsze, najlepiej, żeby skończyło kilka kierunków studiów, zdobywało medale i odznaczenia. Dzieci podlegają bezustannej presji społecznej, szkoły wysyłają uczniów na olimpiady, zawody a to wywołuje stres i presję aż w końcu nauka i szkoła staje się nocną zmorą dzieci, to tak po prostu nie działa. Szkoła zabija ciekawość świata i chęć do nauki, jeżeli zapytasz dziecka czy lubi chodzić do szkoły, to niemal każde dziecko odpowie „nie”. Jeden pedagogów na tyle rozumiał problem, że postanowił nie wysłać dziecka do szkoły i pozwolił mu robić dokładnie to, co sam w życiu odkryje i się nauczy, jego syn jest dzisiaj znanym muzykiem, lutnikiem i pisarzem i podróżuje po świecie i uczy ludzi, że sam odkrył swój zawód, sam go odnalazł, sam nauczył się robić gitarę i na niej grać. że talent jest w nich samych i nie potrzeba szkoły i rywalizacji tylko wolności, swobody i odpowiedniej atmosfery w domu, aby rozwijać nasz talent, który w nas drzemie.

Tak, zgodzę się, o ile mówimy o realizowaniu ambicji rodziców „za pomocą” życia dzieci. Natomiast jeśli dziecko samo chce (biegać, skakać, uczyć się, startować w konkursach) to nie zabraniałabym po prostu. Moim zdaniem daleka droga jeszcze od swobodnej zabawy, również opartej czasem na rywalizacji do jakiej dzieci stają z własnej woli, do wyścigu szczurów. To nie rywalizacja zabija, tylko przymus i nieprzestrzeganie zasad zdrowej rywalizacji.

Bardzo ciekawy artykuł, dający do
myślenia.” Może się okazać, że w
konfrontacji z innymi równie (lub bardziej) zdolnymi ludźmi dziecko, którego
poczucie własnej wartości opiera się na przekonaniu, że jest zdolne, doświadczy
głębokiego stresu, niezadowolenia i braku wiary we własne siły”- poczucie własnej
wartości z pewnością nie może opierać się wyłącznie na przekonaniu, że jest
zdolne. Rodzice, którzy mądrze używają tego określenia mogą osiągnąć pozytywny
efekt w postaci podniesienia samooceny dziecka. Definicje, które Pani
przytoczyła przeznaczone są dla dorosłych, dla dziecka definicję zdolności
tworzy sam rodzic. Jeżeli dziecko otrzymuje aprobatę ze strony dorosłych za
swoje dokonania, czy umiejętności oraz zapewniony ma fundament w postaci
atmosfery ciepła i życzliwości w domu, a rodzice dają przyzwolenie na chwile
słabości, gorsze dni i budują adekwatny obraz możliwości i ograniczeń to
utwierdzanie go w przekonaniu, że „jest zdolne”, będzie miało jak najbardziej
pozytywne konsekwencje. Gdy rodzice zaszczepią w dziecku zaufanie do samego
siebie i świadomość swoich zalet i wad to nie będzie potrzebowało porównań z
innymi, aby zapewnić o swojej sile. Zatem od określenia „jesteś zdolny” do wyścigu
szczurów jest bardzo odległa droga.

Po pierwsze „wszystkie dzieci są zdolne” jak mówi tytuł świetnej książki. :-)
Po drugie odróżnijmy wiarę we własne zdolności od poczucia własnej wartości. Generalnie zgadzam się z przesłaniem artykułu, ale nie zgadzam się z tym, że mówienie dziecku że jest zdolne buduje jego poczucie własnej wartości. To buduje wiare we własne siły i świadomość pewnych zdolności. Nie buduje poczucia własnej wartości. „Może się okazać, że w konfrontacji z innymi równie (lub bardziej) zdolnymi ludźmi dziecko, którego poczucie własnej wartości opiera się na przekonaniu, że jest zdolne, doświadczy głębokiego stresu, niezadowolenia i braku wiary we własne siły.” Właśnie dlatego należy nie nazywać tego poczuciem wartości ale budowaniem wiary we własne siły.

Pani Joanno, do zobaczenia w maju na warsztatach.

Przede wszystkim gratulacje dla autorki za zajęcie się dość kontrowersyjnym tematem, za uczciwość i zinternalizowanie z własnymi przekonaniami. Czytając ten artykuł jednak miałam mieszane uczucia. Mój opór zazwyczaj wzbudzają treści, które rzucają tylko jedno światło na jakieś zagadnienie i tak jest też w tym przypadku. Jak wiadomo wszystko zależy. Jak już wspomnieli moi przedmówcy każde dziecko jest inne i każde ma inne potrzeby. Wszystko zależy od intencji rodzica i intencji dziecka. No cóż, w naszym polskim prawie jest jeszcze obowiązek edukacji szkolnej, a indywidualne nauczanie może być realizowane jedynie wtedy, kiedy są spełnione pewne warunki. Dla tego też póki co nie możemy pozwolić naszym dzieciom nie chodzić do szkoły i wybierać czego będą się uczyć zgodnie z ich aktualnymi potrzebami. Póki co zajęcia wychowania fizycznego zbudowane są głównie na grach zespołowych, a te najczęściej na rywalizacji. Każdy przedmiot realizowany jest zgodnie z „nieszczęsną” podstawą programową, a zakres przyswojenia jej przez dziecko jest oceniany na 6 stopniowej skali. Idźmy dalej, dziecko dorasta, idzie do pracy, a tam oceniane jest za efektywność, umiejętności i wiedzę w sposób chyba wszystkim pracującym znany: finansowy, lub poprzez inne niefinansowe benefity. Oczywiście, że w idealnym świecie każdy młody człowiek powinien dojrzeć do wyboru tego, czego chce się uczyć, lub do tego co chce w życiu robić, jak to życie przeżyć itp. Jednak prawda jest taka, że nie żyjemy w idealnym świecie. Z tym stresowaniem dzieci przegranymi, lub konfrontacją z innymi bardziej zdolnymi dziećmi to bym nie przesadzała. Mamy już (mam nadzieję) za sobą jedno pokolenie „bezstresowego” wychowania dzieci, które rodzice zrozumieli jako wychowywanie bez stawiania jakichkolwiek granic, konsekwencji i odpowiedzialności za swoje decyzje. Był to świetny przykład tego jak rodzice nie chcący konfrontować się z nieprzyjemnymi emocjami u swoich dzieci takimi jak smutek, złość, czy rozczarowanie, wychowywali je tak, aby te dzieci nie doświadczały tych emocji. Jaki był tego skutek? Nastolatek, któremu rozsypał się cukier, popełniał samobójstwo (przykład może nieco nad wyrost). Nie mówmy dzieciom, że są zdolne, bo co będzie jak się dowiedzą, że inne dzieci są zdolniejsze od nich? Nie mówmy im, że ich umiejętności są wyjątkowe w jakiejś dziedzinie, bo co będzie jak się spotkają z zazdrością innych dzieci? Jak to co będzie? Życie! Zapominamy chyba jaką rolę pełnimy jako rodzice. Naszym zadaniem jest wychować nowe pokolenie społeczeństwa, zdolnego do samodzielnego, niezależnego życia. Jednym z warunków prawidłowego wychowywania jest mądre podążanie za naturalnymi etapami rozwojowymi człowieka, a jednym z nich jest kształtowanie tożsamości. Zastanówmy się przez chwilę, w jaki sposób ta tożsamość ma się w prawidłowy sposób ukształtować bez pozytywnych wzmocnień przede wszystkim ze strony osób najbliższych, przecież małe dziecko nie ma jeszcze tak rozbudowanej samoświadomości, wglądu własnego itp. Ono widzi świat takim jakim przedstawiają mu najpierw rodzice, a obraz swojej wartości buduje na podstawie informacji zwrotnych w pierwszej kolejności od nich. Dziś mamy wielu wybitnie uzdolnionych artystów, naukowców i ludzi, którzy budują naszą kulturę i napędzają rozwój cywilizacji. Tak sobie właśnie pomyślałam, skąd oni wiedzieli, ze ich wyjątkowe zdolności, umiejętności, wiedza są wystarczająco wyjątkowe, aby nadal się rozwijać? Może nie zrozumiałam do końca tego artykułu, wszak jest późna pora, a mój mózg ma też ograniczone zdolności poznawcze, jednak jest w nim coś co skłania do dyskusji i refleksji, a dobry artykuł taką właśnie role ma pełnić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.