Kategorie
Rodzina

Dom pełen dziecka

W 1982 roku ukazał się „Dom pełen dziecka“ – mała książeczka napisana przez rodziców dla rodziców. Zawiera porady i podpowiedzi na tematy wszelakie – od urządzania pokoju, przez odżywanie aż po wykroje krawieckie. I choć wiele z porad trąci myszką, to książka porusza jedną ważną kwestię – czy dziecko jest faktycznie pełnoprawnym członkiem rodziny, czy tylko „dodatkiem“, którego obecność zaznacza się jedynie w czterech ścianach jego pokoju.

W czasach, gdy powstała ta książka, pokój dziecięcy był szczytem marzeń. Dziecko, podobnie zresztą jak rodzice, zajmowało jeden z kątów jedynego pokoju. Siłą rzeczy było więc obecne „wszędzie”. Nie zawsze było to pożądane, rodzice często starali się upchnąć wszystkie „dziecięce sprawy“ do tego jednego kącika. Autorzy książki opisują różne reakcje swoich gości, którzy z dezaprobatą lub zdziwieniem patrzyli na „wylewającą się” z kąta obecność dziecka. Szok zaczynał się już przed wejściem – na drzwiach widniała tabliczka (ktoś jeszcze pamięta tabliczki na drzwiach?) z trzema imionami. Później był mały wieszaczek i mały ręcznik w łazience, dziecięce dekoracje na ścianie, specjalne miejsce przy stole, itd. Innymi słowy, cały dom mówił: tu mieszka 3-osobowa rodzina.

Jak to wygląda dzisiaj?

Często podobnie, choć w wielu środowiskach podejście do dziecka uległo diametralnej zmianie. Patrząc na piękne, wystylizowane pokoje dziecięce, idealnie wpisane w charakter mieszkania (nazywam je „pokojami ciążowymi“ – urządzane są w przypływie radości z oczekiwania, zmieszanej ze sporą dawką hormonów; często kompletnie oderwane od realnych potrzeb dziecka i rodziny), można pomyśleć, że dziś dzieci są najszczęśliwsze w historii i niczego więcej im nie potrzeba. Więcej – że powinny to swoje królestwo wielbić i nigdy nie chcieć z niego wychodzić. A później nie możemy się nadziwić, że najlepiej rysuje się przy dużym stole (i to tuż przed obiadem), że zabawki wędrują po całym domu, że najlepsze budowle (te, których ABSOLUTNIE nie można zniszczyć) powstają na głównych ciągach komunikacyjnych. Gdzie popełniliśmy błąd? Co jeszcze powinniśmy zrobić, żeby pokój był dla dziecka bardziej atrakcyjny, piękniejszy, fajniejszy, lepszy? Jakiej magicznej mocy użyć, żeby powstrzymać zabawkowych uciekinierów?

Jedyny sposób to zmiana podejścia

Bo o ile nikt nie zaprzeczy, że dziecko jest pełnoprawnym członkiem rodziny (a niektórzy pewnie się oburzą, że w ogóle piszę takie oczywistości), to czasem zdarza się nam zapominać, że te prawa dotyczą również przestrzeni. Jemy w jadalni, śpimy w sypialni, gości przyjmujemy w dużym pokoju, ubrania trzymamy w garderobie, pracujemy w gabinecie… a od naszych dzieci oczekujemy, że wszystkie te funkcje (no, może poza jedzeniem) pomieszczą w jednym pokoju. Tymczasem patrząc na nasze przyzwyczajenia widzimy, że do snu potrzebujemy spokojnego, stonowanego wnętrza, a w ciągu dnia żywe kolory, ulubione rysunki i zdjęcia dodają nam energii. Nasze miejsce pracy może wyglądać różnie w zależności od naszego charakteru – jeden woli czysty minimalizm, ktoś inny ściany pełne inspiracji.

Czy to oznacza, że mamy „oddać“ dzieciom naszą przestrzeń i po prostu nauczyć się omijać wszystkie zabawki, budowle i „materiały budowlane”? Wkrótce okazałoby się przecież, że nie ma tam przestrzeni dla nas. Łatwo popaść w skrajność, szczególnie przy małym dziecku. Przewijak, pieluszki, ubranka, zabawki, maty i dywaniki są wszędzie, a ciągłe sprzątanie to naprawdę ostatnia rzecz, o której myślimy mając w domu małe dziecko. Jak tego uniknąć? Prawdę powiedziawszy, nie mam na to sprawdzonej rady. Na pewno warto jednak podjąć próbę powstrzymania się od kupowania miliona pozornie niezbędnych rzeczy. Można po prostu poczekać z zakupami do czasu urodzenia dziecka (dziś naprawdę można bardzo szybko kupić wszystko właśnie wtedy, gdy będzie naprawdę potrzebne) i bez ogródek informować rodzinę i znajomych, co jest nam potrzebne, a co nie. Zresztą zasada „mniej rzeczy” dotyczy wszystkich członków rodziny i jest uniwersalnym sposobem na większy porządek w domu.

A co potem, gdy już trochę ochłoniemy i zaczniemy ogarniać, co się dzieje wokół? Oto kilka podpowiedzi:

  1. Przygotuj dom na przyjęcie dziecka. Klasyczny przykład – plastikowe nakładki na kontakty. Są potrzebne, ale jednocześnie dość uciążliwe. Dzieci (podobno) świetnie potrafią je wyjmować, a dla dorosłych skorzystanie z gniazdka jest mocno kłopotliwe. O wiele lepsze są kontakty, które posiadają wbudowaną blokadę. Owszem, może to oznaczać wymianę wszystkich kontaktów w mieszkaniu i nie jest tanie, ale przy kupnie lub budowie nowego domu na pewno warto o tym pomyśleć. Wszak dziecko to nie przybysz z innej planety, które nagle zaskoczył nas swoją obecnością. Planując powiększenie rodziny, kupujemy nowy dom z dodatkowym pokojem, rzadko jednak myślimy o innych przyjaznych dzieciom rozwiązaniach już na etapie budowy czy projektowania domu. Czemu na przykład nie zrobić zjeżdżalni wzdłuż schodów, a ziemię z fundamentów wykorzystać na usypanie górki do zabawy? Niektórych rzeczy nie da się „dołożyć“ później lub jest to o wiele trudniejsze i kosztowniejsze.
  2. Kup więcej farby do ścian. Nie wierzę w zmywalne farby, którym dzieci nie dałyby rady. Nie każdą ścianę pomalujemy farbą tablicową. Dlatego zamiast irytować się na widok nowego dzieła, dobrze mieć pod ręką zapasową puszkę farby. A jeszcze lepiej kupować farby z mieszalnika o konkretnym kolorze RAL lub NCS – „lawendowe wzgórze” lub „szczypiorkowa wiosna” dziś są, a jutro ich nie ma, podczas gdy podając numer RAL zawsze i w każdym sklepie dostaniemy ten sam kolor, nawet po wielu latach.
  3. Kup duży stół, a najlepiej kilka. Musimy się z tym pogodzić – wcześniej czy później nasz stół w jadalni zmieni się w bazę, biurko, warsztat lub pracownię modelarską. Stół powinien „rosnąć” wraz z przybywaniem kolejnych członków rodziny. Od ogromnego stołu lepsze jest zestawienie kilku mniejszych, które możemy dowolnie ustawiać w zależności od potrzeb.
  4. Włącz dzieci we WSZYSTKIE obowiązki domowe. Spraw, by stały się one okazją do wspólnej zabawy. Rodzicom też to dobrze zrobi. Na rynku dostępne są rozwiązania, które mogą być dla dziecka ułatwieniem, a jednocześnie sygnalizują mu: jesteś tu mile widziany! Na przykład kuchnia: stopień lub schodki pozwolą zobaczyć dziecku, co robi mama lub tata (jednym z pierwszych zdań naszego syna było „chcę patrzeć!”). Najlepiej spisuje się wyspa kuchenna, choć oczywiście nie zawsze takie rozwiązanie jest możliwe. Gdy dziecko jest małe, można posadzić je na środku, gdy dzieci jest więcej, można je ustawić wokół i każdemu dać zadanie. Choć u nas był taki czas, że najchętniej siadaliśmy na podłodze, w pobliżu wszystkich składników, i razem wyrabialiśmy ciasto na chleb.
  5. Oddaj dziecku dolne półki regałów. Przynajmniej w pierwszych latach jego życia. I tak nie ma sensu trzymać tam cennych książek, bo dziecko będzie je zrzucać, brać do buzi, rysować po nich. Po prostu przenieś je wyżej, a tu umieść aktualnie ulubione zabawki. Sukcesywnie rób przegląd i wynoś do pokoju dziecka to, czego chwilowo nie używa (bo o tym, że zabawki już zupełnie porzucone najlepiej sprzedać, oddać, przerobić, wyrzucić chyba nie muszę mówić). Po pewnym czasie zaopatrzyliśmy się w specjalny pojemnik z uchwytem, który łatwo można wziąć do ręki i przespacerować się po mieszkaniu zgarniając rozrzucone zabawki.
  6. Tory, dekoracje świąteczne, galeria prac…
pokoj-dziecka2

Nasz syn Franek uwielbia zabawę w pociąg, dlatego na podłodze wokół wyspy kuchennej pojawiły się kiedyś tory wyklejone taśmą izolacyjną. Niestety, były przyklejone trochę za długo i ucierpiała na tym podłoga, ale radość z zabawy zupełnie nam to wynagrodziła. Franek jeździł po nich na rowerku lub używaliśmy ich do pierwszych zabaw z kostką. Ktoś może powiedzieć: “nie wyobrażam sobie, żeby przez mój salon przebiegały tory. Jak by to wyglądało?” No cóż – może to wyglądać dobrze lub źle, w zależności od tego, jak są zrobione. To, że coś jest dla dziecka i tylko na chwilę, nie znaczy przecież, że musi być zrobione byle jak. Co więcej – we wnętrze można wkomponować różne elementy zabawowe, tak, żeby były one integralną częścią wnętrza. Nasze tory są dość koślawe (bo akcja ich tworzenia była dość spontaniczna, a nam to nie przeszkadzało), ale już ramki na ścianie (na razie na zdjęcia, docelowo może zawisną tam prace dzieci) są zaplanowane i przemyślane, różnej wielkości, ale razem tworzące kwadrat, wszystkie pomalowane na czarno. Stanowią doskonałe tło do kolorowych rysunków, a jednocześnie pozwalają zapanować nad chaosem.

Avatar photo

Autor/ka: Anna Komorowska

Mama, partnerka, architektka krajobrazu, pedagożka i publicystka. Autorka książki „Ścieżka bosych stóp. Trzy drogi do naturalnych placów zabaw". Wspólnie z Michałem Rokitą prowadzi pracownię k., gdzie projektuje place zabaw, ogrody szkolne i przedszkolne, wystawy i instalacje tymczasowe dla dzieci. Od 2009 r. na stałe współpracuje z „Zielenią Miejską”, gdzie pisze o... placach zabaw. Właśnie pracuje nad 102. projektem. Przed emeryturą planuje zrobić 700.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.