Kategorie
Edukacja Kryzys szkoły Naturalne procesy uczenia się

Powinniśmy odejść od kultury nauczania i wprowadzić kulturę uczenia się. Rozmowa z dr Marzeną Żylińską, cz.1

O tym, czego potrzebuje dziecko, by uczyć się w optymalnych warunkach, i o zmianach, których niewątpliwie potrzebuje polski system edukacji, rozmawiamy z dr Marzeną Żylińską – metodykiem, neurodydaktykiem i autorką projektu “Budząca się szkoła”.

Powiedziała pani kiedyś, że szkoła utrudnia uczenie się. Co pani przez to rozumie?

Wszystko, co blokuje aktywność uczących się jednostek, automatycznie blokuje proces uczenia się. Rolą uczniów nie powinno być jedynie słuchanie, ale aktywne poznawanie świata. Oczywiście nie powinniśmy wpadać z jednej skrajności w drugą. Jestem przekonana, że szkołę trzeba dziś wymyślić od nowa. Powinniśmy stworzyć sale warsztatowe, przyszkolne ogrody, sale, w których uczniowie mogliby grać na instrumentach i wystawiać własne sztuki teatralne. Powinniśmy odejść od kultury nauczania i wprowadzić kulturę uczenia się. Aby zmienić szkołę, musimy zmienić to, co dzieje się na lekcjach. Zamiast poznawać rośliny z książki, uczniowie mogliby iść ze szkłami powiększającymi na pobliską łąkę albo do lasu i na podstawie własnych obserwacji sporządzać atlasy roślin. Słowa to nie wszystko. Natura wyposażyła w nas w różne zmysły i każdy z nich to jedna droga prowadząca do mózgu. Jako osoba zajmująca się metodyką obejrzałam bardzo wiele lekcji. Na większości z nich potencjał uczniów nie był wykorzystany. Zamiast aktywnie pracować i mierzyć się z wyzwaniami, uczniowie podkreślali coś w zeszytach ćwiczeń, łączyli słowa z obrazkami, coś wycinali, wklejali, przepisywali lub odpowiadali na pytania odnoszące się do przeczytanego tekstu. Wiele zadań wymagało jedynie reprodukcji. Takie lekcje są nudne i uczniowie niewiele z nich wynoszą, bo zadania są zbyt łatwe, zbyt schematyczne i zwyczajnie nudne. Nudę musi zastąpić ciekawość, a uczniowie potrzebują prawdziwych wyzwań. Świat jest przecież ciekawy. Motywacja wewnętrzna jest pochodną ciekawości poznawczej. Tam, gdzie nie ma miejsca na ciekawość, ginie też motywacja. Nasz obecny system edukacyjny systemowo wygasza motywację, z którą dzieci przychodzą do szkoły. Widzimy to, ale całą winę przerzucamy na uczniów. Im bardziej zawodzą nasze metody, tym bardziej wydaje nam się, że coś jest nie tak z uczniami, a nie z metodami. Nie widząc problemu, nie możemy go rozwiązać.

Uwaga! Reklama do czytania

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece Twojego dziecka

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Uwaga! Reklama do czytania

Wild child, czyli naturalny rozwój dziecka

Książka o rozwoju dziecka 2-5 lat. Praktyczne rozwiązania na najczęstsze rodzicielskie wyzwania.

CHCESZ? KLIKNIJ!

Co pani zdaniem jest największym wyzwaniem dla współczesnych szkół?

Musimy odejść od pruskiego modelu edukacji i zastąpić go nowym, na miarę naszych potrzeb i oczekiwań. Jak już powiedziałam, powinniśmy zastąpić kulturę nauczania kulturą uczenia się, a kulturę błędu kulturą rozwijania potencjału. W pruskim modelu edukacji celem nauczyciela jest zrealizowanie wszystkich celów zawartych w podstawie programowej, w nowym modelu szkoły celem powinno być stworzenie każdemu dziecku warunków do rozwinięcia jego potencjału i silnych stron. Dziś wielu uczniów kończy szkołę, niektórzy osiągają nawet na maturze bardzo dobry wynik, ale nie wiedzą, co chcieliby dalej w życiu robić, nie znają swoich silnych stron, szkoła nie pomogła im odkryć ich drogi. Wiedzą za to dokładnie, czego nie umieją i do czego nie mają talentu. Powinniśmy to zmienić. Dziś szkoły są nastawione na wyniki. Uczniowie są narzędziami do osiągnięcia przez szkołę jak najlepszego miejsca w rankingu. W niektórych placówkach nauczyciele starają się pozbyć się uczniów z problemami, bo mogą zaniżyć uzyskaną na teście średnią. A to nie dzieci mają służyć szkole, ale szkoła uczniom. To nie uczniowie są dla szkoły, ale szkoła dla uczniów. Każde dziecko ma jakieś talenty i silne strony i szkoły powinny być tak zorganizowane, by nauczyciele pomagali je odkrywać i rozwijać. To oczywiście wymaga indywidualizacji, a nawet personalizacji procesu dydaktycznego, w ramach tradycyjnej metodyki to mało realne. Kultura uczenia się wymaga zupełnie innej metodyki niż kultura nauczania. Dodam jeszcze, że indywidualizację i personalizację dużo łatwiej wprowadzić, gdy klasy nie są zbyt liczne. Ale obecnie idziemy raczej w odwrotnym kierunku.

Dlaczego dzieci tracą zapał i przyjemność płynącą z nauki?

Dzieci uczą się przez zadawanie pytań i własną aktywność. Kierując się naturalną ciekawością poznawczą, wchodzą w rolę eksperymentatorów i odkrywców. Gdy przychodzą do szkoły, słyszą, że mają siedzieć, słuchać i wykonywać polecenia nauczyciela. Do tego dochodzi strach przed ciągłym porównywaniem z innymi i ocenianiem. Dla wielu dzieci wiąże się to z dużym stresem. Chociaż w klasach 1–3 obowiązują oceny opisowe, wielu nauczycieli nie potrafi zrezygnować z tych tradycyjnych. A jeśli już nie stawiają piątek czy jedynek, to zastępują je słoneczkami, kwiatkami czy buźkami. Dla dzieci to wciąż są oceny. Sami nie chcielibyśmy być wciąż oceniani i porównywani z innymi, a jednak w takim postępowaniu względem dzieci nie widzimy niczego złego. Wciąż nie chcemy uwierzyć Korczakowi, który mówił: „Nie ma dzieci, są ludzie”. W naszej kulturze ignorowanie emocji dzieci jest czymś normalnym. Cóż z tego, że w szkołach często przeżywają stres, co z tego, że się boją, co z tego, że te wolniejsze czy z jakiegoś powodu słabsze czują się źle, tracą wiarę w siebie, nie lubią szkoły? Zawsze tak było, więc uznajemy, że tak być musi. Wszyscy wiemy, że „Paluszek i główka to szkolna wymówka”, przecież nie będziemy przejmować się wymówkami! Ale dzięki neurobiologii wiemy już dużo więcej na temat wpływu stresu na rozwój mózgu. Nadaktywna oś HPA, czyli system reakcji na stres (kortyzol uwalniany przez nadnercza dostaje się do mózgu) nie wróży dziecku niczego dobrego. Niektóre dzieci mają permanentnie pobudzoną oś HPA, ale zamiast im pomóc, często je karzemy. Wiedza zawarta w książkach wyjaśniających te mechanizmy mogłaby to zmienić, ale i rodzice, i nauczyciele musieliby się z nią zapoznać.

Świat wokół nas się zmienił. Dysponujemy już wiedzą, której nie miały wcześniejsze pokolenia. Ale model szkoły wciąż pozostaje taki sam. Kolejne generacje wychowujemy w przeświadczeniu, że dzieci uczą się dzięki temu, że są oceniane. Nauczyciel może zacząć temat i zapowiedzieć klasówkę, ale może też powiedzieć, że przygotował coś ciekawego. Jak długo opieramy się na ocenach, nauczyciele nie muszą zastanawiać się, czy temat budzi ciekawość. Tradycyjna metodyka bazuje na sztywnych scenariuszach lekcji, w których nauczycielom każe się co do minuty planować, co uczniowie mają mówić i robić. Łatwo sobie wyobrazić, jak to działa na motywację. A człowiek uwalnia swój potencjał tylko wtedy, gdy budzi się w nim motywacja wewnętrzna. Nauczyciele powinni wiedzieć, co ją wzmacnia, a co osłabia i niszczy.

Czy badania nad rozwojem mózgu i procesem uczenia się zmieniły cokolwiek w naszym rozumieniu edukacji?

W zasadzie neuronauki nie wnoszą do pedagogiki i edukacji nic nowego. Potwierdzają jedynie to, o co od stuleci upominają się liczni reformatorzy edukacji. Można zacząć od Komeniusza i jego postulatów zawartych w „Didactica magna” z 1638 roku, przez Pestalozziego, Freineta, Steinera, Fröbla, Montessori, Petersena, Deweya czy naszego Korczaka. Wszyscy oni intuicyjne wskazywali drogę rozwoju edukacji i tworzyli własne koncepcje. Te koncepcje nigdy jednak nie weszły do głównego nurtu edukacji, dlatego w typowych szkołach dzieci wciąż siedzą w ławkach, patrząc na plecy kolegów i koleżanek i słuchając nauczyciela. Dziś badania neurobiologów i neuropsychologów potwierdzają słuszność postulatów zgłaszanych przez reformatorów edukacji. Nauka wymaga aktywności uczących się jednostek. Nie ma drogi na skróty, aby się czegoś nauczyć, trzeba to robić z zaangażowaniem. W szkole nie chodzi o to, by uczniów nauczać, ale żeby stworzyć im warunki do uczenia się. Wszystko, co hamuje ich aktywność, hamuje też proces uczenia się. Wielu kompetencji nie da się rozwinąć przez czytanie lub słuchanie definicji. Dotyczy to np. odpowiedzialności, planowania. Ale powinniśmy też rozumieć, że wiedza o tym, czym jest rozprawka, nie oznacza, że uczeń potrafi ją napisać, podobnie jak znajomość zasad tworzenia czasu Simple Past nie jest tożsama z umiejętnością stosowania go w praktyce. Można znać definicję azymutu i zupełnie nic nie rozumieć. Co innego, gdy uczniowie z kompasem w ręku idą w lesie na azymut, tworzą własną definicję, a potem poznają tę z podręcznika. Gdy patrzymy na tę aktywność z punktu widzenia pracy mózgu, łatwo zrozumieć, dlaczego słowa to zbyt mało, a nauka z pomocą opisów i definicji jest dla dzieci najtrudniejszą formą poznawania świata.

Dzięki neurobiologii poznaliśmy już niektóre z mechanizmów sterujących procesami uczenia się i zapamiętywania. Dlatego można dziś wyjaśnić, dlaczego manipulowanie przedmiotami ułatwia proces rozumienia i uczenia się. Maria Montessori opracowała wiele pomocy dydaktycznych, np. te, które stosuje się na lekcjach matematyki, gdy wprowadzane są ułamki. Wszyscy nauczyciele w szkołach Montessori widzą, jak bardzo ułatwia to dzieciom naukę. Dziś neurobiolodzy wyjaśniają, dlaczego tak się dzieje i które struktury są aktywne, gdy dziecko manipuluje przedmiotami, a które gdy jedynie słucha wyjaśnień nauczyciela. Ale w głównym nurcie edukacji wciąż nic się nie zmienia. Postulaty Komeniusza nie zostały jeszcze zrealizowane. W XXI wieku stosowanie metod aktywizujących wciąż uznawane jest za innowację, a wielu uczniów w swojej całej szkolnej karierze nie przeprowadziło samodzielnie żadnego eksperymentu.

Dziś wiemy o mózgu dużo więcej, niż wiedzieliśmy przed dwudziestu laty, ale wciąż tej wiedzy nie wykorzystujemy. Można powiedzieć jednak, że biorąc pod uwagę stopień złożoności mózgu, wiemy jeszcze bardzo niewiele. To prawda. Co jednak przemawia za tym, by dziś nie wykorzystać wiedzy, którą już mamy? Tym bardziej, że potwierdza ona to, co reformatorzy edukacji postulują od kilku stuleci.

Czy może pani wskazać przykład wykorzystania współczesnych badań w praktyce nauczania?

Można przywołać tu choćby naszych zachodnich sąsiadów. Profesor neurobiologii Gerald Hüther wspomagał i wspomaga Margret Rasfeld w stworzeniu w Berlinie szkoły, w której nikt nie naucza, a uczniowie się uczą. Profesor Hüther współpracuje też z innymi placówkami, w których procesy uczenia się zostały tak zorganizowany, by uczniowie mogli wziąć na siebie odpowiedzialność za swój proces uczenia się. Dzięki współpracy nauczycieli z neurobiologami udało się zorganizować naukę w sposób wykorzystujący wewnętrzną motywację, która jest pochodną ciekawości poznawczej. Gerald Hüther w swoich książkach i wykładach wyjaśnia, że nasze mózgi funkcjonują zupełnie inaczej, gdy omawiane treści nas poruszają, gdy budzą motywację, a zupełnie inaczej, gdy są kolejnym tematem, który musimy „przerobić”. Gdy pojawia się zainteresowanie czy fascynacja, w mózgu uwalniane są różne neuroprzekaźniki, które Hüther nazywa nawozem dla mózgu. W książce „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być” (Dobra Literatura 2015) wyjaśnia on, że mózg kształtuje się w zależności od tego, do czego jest używany w stanie zachwytu. A zachwytu nie da się wymusić ani stopniami, ani innymi formami nacisku. Gdy uczniów coś zainteresuje, poruszy, wywoła fascynację, to ich mózgi uczą się dużo efektywniej, niż wtedy gdy w formalny sposób na lekcji omawiany jest kolejny temat. Dlatego lekarz i neurobiolog Joachim Bauer mówi, że potrzebna nam dziś jest neurobiologia szkoły, wiedza o tym, co wspiera, a co hamuje naturalne procesy uczenia się. Dzięki temu nauczyciele będą rozumieć, co zależy od woli ucznia, a na co nie ma on wpływu. Dziś szkoły funkcjonują tak, jakby wszyscy mogli nauczyć się tego samego w tym samym tempie. Zdaniem Geralda Hüthera takie podejście jest głęboko nieuczciwe.
W Polsce też funkcjonują szkoły, które wykorzystują wiedzę o funkcjonowaniu mózgu. Ja współpracuję najbliżej ze SP nr 81 w Łodzi, Szkołą Montessori No Bell w Konstancinie Jeziorny, Szkołą Cogito w Płocku i wieloma innymi. Przywiązuje się tam ogromną wagę do dobrych relacji. O tym, że to relacje są fundamentem efektywnej nauki, polscy nauczyciele mogli się dowiedzieć od prof. Joachima Bauera, który już dwa razy gościł na nasze zaproszenie w Polsce i którego książki dostępne są w języku polskim. W maju tego roku poprowadzi również warsztaty dla nauczycieli. Gdy dzieci mają obok siebie dorosłych, którzy je wspierają, w ich mózgach uwalniane są takie substancje jak dopamina, oksytocyna i endogenne opioidy. Profesor Bauer określa je jako czarodziejskie trio, bo dzięki niemu mamy chęć do życia i motywację do działania. Ale żeby w mózgu pojawiły się te substancje, dziecko musi mieć dobre relacje z dorosłymi, ktoś musi w nie uwierzyć i pokazać, że jest ważne, poświęcić mu czas i uwagę. Dotyczy to również nauczycieli. Oni także muszą wysyłać uczniom sygnały, że są dla nich ważni.

Ja zajmuję się tworzeniem materiałów dydaktycznych i równie chętnie korzystam z wniosków płynących z neuronauk. Treści niosące ładunek emocjonalny są przez uczniów dużo łatwiej zapamiętywane niż te neutralne. Dużo łatwiej zapamiętywane są nowe informacje, jeśli ćwiczenia wymagają głębokiego przetwarzania. Duża część materiałów
dydaktycznych nie budzi ciekawości albo jest nudna, łatwa i schematyczna. Jeśli nauczyciele zrozumieją, że te właśnie zadania są dla uczniów najtrudniejsze, wiele mogłoby się zmienić.

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne


Mądry rodzic, bo czyta…

Sprawdź, co dobrego wydaliśmy ostatnio w Natuli.

Czytamy 1000 książek rocznie, by wybrać dla ciebie te najlepsze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.