Kategorie
Niemowlę

„Nazywam to byciem ojcem”, czyli o noszeniu w chuście przez ojców

“Z jednej strony wypełniasz męską rolę, bo coś dźwigasz, z drugiej – masz bliski kontakt z dzieckiem, możesz je przytulać, pocałować, pogadać, jest ci ciepło i przyjemnie. Dla mnie wożenie dziecka w wózku tworzy zawsze jakąś barierę, a w chuście czy nosidle fizycznie czujesz, że masz dziecko i masz z nim kontakt. To trochę tak jak wtedy, gdy jesteś zakochany – zawsze chcesz mieć kontakt fizyczny z osobą, którą kochasz” – tak o noszeniu dziecka w chuście mówi Michał Dyrda z dziecisawazne.pl.

Samotne rodzicielstwo matek

Noszący w chustach ojcowie to nadal rzadkość. Ale nie ukrywajmy – tata z wózkiem także nie jest codziennym widokiem. Bierze się to z pokutującego przekonania, że od opieki nad dzieckiem jest mama, a tata najwyżej „pomaga”. Dzisiaj nadal tak wygląda codzienność wielu kobiet.

Pesymistyczne są wyniki badań, które w swojej książce (skierowanej zresztą do mężczyzn) „Być mężem i ojcem” przytacza Jesper Juul: „(…) osiemdziesiąt procent matek uważa się za osoby samotnie wychowujące dzieci, nawet jeśli są zamężne”. Juul diagnozuje, że bierze się to z typowo męskiego braku rozróżnienia pomiędzy braniem odpowiedzialności a załatwianiem spraw domowych.

Ojciec “nie musi być opiekunem drugiej kategorii powoływanym na służbę wtedy, gdy nie może jej pełnić mama albo babcia. Ojciec myśli, potrafi wykonywać nawet te bardziej skomplikowane zadania i umie zadbać o dziecko nie gorzej niż matka. Tylko inaczej” (Tomasz Grzyb, Ojciec to nie jest gorsza wersja matki, “Newsweek Psychologia” 4/2017).

Rola mężczyzny nie polega jedynie na zapewnieniu rodzinie środków do życia i to niezależnie od trybu pracy, zwłaszcza że chusta, o czym coraz chętniej przekonują się matki, umożliwia prowadzenie życia na satysfakcjonującym poziomie.

Udział ojca w wychowaniu dziecka

Mimo dobrych chęci związanych z przejmowaniem odpowiedzialności za dziecko współczesnym ojcom często brakuje narzędzi, by nawiązać bliską relację z dzieckiem. Natura wyposażyła ich co prawda w „instynkt rodzicielski” (Evelin Kirkilionis nazywa to „intuicyjnym programem rodzicielskim”), ale został on prawdopodobnie pogrzebany – jeszcze głębiej niż u matek – pod wielowiekowymi warstwami kultury i dopuszczalnych zachowań.

Alan Davis, chustonoszący ojciec sześciorga dzieci z Nebraski, mówi o swoim doświadczeniu: „Uważam, że ojciec ma taki sam udział w wychowaniu dzieci jak matka. Do licha, nawet większy, bo w tradycyjnym modelu rodziny tatuś wybywa z domu na dziesięć godzin. Musi nadrabiać stracony czas, a taszczenie swojego dziecka w chuście z przodu lub z tyłu jest zdecydowanie krokiem w dobrym kierunku” (Andrea McMann, Babywearing: A Natural Fashion Statement).

Intuicyjny program rodzicielski i budowa więzi z dzieckiem nie są wyłączną domeną kobiet. Zresztą zdarza się i tak, że z różnych, głównie okołomedycznych powodów, to ojcu przypada pierwszy kontakt z dzieckiem, np. poprzez kangurowanie noworodka. Evelin Kirkilionis w książce „Dobrze nosić” wspomina: „Jeśli (…) ojciec zaraz po narodzinach stoi w gotowości, może on z równym powodzeniem przejąć tę pierwszą rolę opiekuna. (…) Nie bez powodu dokonano w nauce zmiany pojęcia więzi matki z dzieckiem na więź rodziców z dzieckiem”.

Nawiązanie tej więzi następuje zwykle na samym początku życia dziecka poprzez fizyczność: dotyk, przytulanie, głaskanie, noszenie, karmienie piersią. Większość z tych aktywności jest dostępna również ojcom, którym w sukurs przychodzi chusta. W tej samej książce czytamy: „Chusta zamiast wózka to tutaj doskonały wybór. Matki i ojcowie tak samo jak maluch korzystają z możliwie jak najdłuższej bezpośredniej bliskości. Podczas noszenia w bezpośrednim kontakcie fizycznym rodzice wyczuwają każde drgnienie i poruszenie dziecka, wiedzą, czy jest śpiące, zaciekawione, czy robi się niespokojne i za chwilę ogłosi, że jest głodne (…). Wszystko to łatwo zaobserwować, jeśli mały krasnal siedzi ciasno zapakowany w chuście przy ciele rodzica”. Krzyk jest tzw. późnym objawem głodu, zaś bliskość niemowlęcia pozwala rodzicom zareagować odpowiednio wcześnie. Wpływa to pozytywnie nie tylko na dziecko, które mniej płacze, ale także na rodziców, gdyż opieka nad takim niemowlęciem staje się mniej problematyczna i sprzyja rozwojowi empatii matek i ojców wobec maluchów.

Jest to niczym sprzężenie zwrotne: „Zrównoważone i przez większość czasu zadowolone dziecko potwierdza bowiem, że mama i tata są kompetentnymi rodzicami i całkiem dobrze pełnią swoją rolę. Rodzice rzadziej zachowują się wtedy chaotycznie, a dzieci mniej się stresują (…)” (E. Kirkilionis, „Dobrze nosić”). W przypadku ojców, którzy są wręcz kulturowo uważani za mniej kompetentnych, jest to szczególnie ważne.

Chusta z męskiej perspektywy

Ojcowie mają zazwyczaj bardziej praktyczne podejście do chust, traktując je jako przydatne narzędzie. Używają ich, bo to wygodne, i nie dopisują do tego żadnej ideologii. Nie przebierają w domieszkach i gramaturach, rzadziej udzielają się na chustowych forach, nie prowadzą handlu wymiennego ani nie operują chustowym slangiem. To dobre dla dzieci, gdyż „chustoświrstwo” niekiedy zbyt niebezpiecznie zaczyna przypominać nadmierne koncentrowanie się na niemowlęciu, a to może być dla niego źródłem frustracji i zagubienia.

Ciasno otulone chustą dziecko przebywa w centrum zdarzeń, pozostając blisko rodzica i czując każdy jego ruch, ale tego centrum nie stanowi. Jest biernym uczestnikiem, bo na tyle na razie jest w stanie sobie pozwolić jego ciągle rozwijający się mózg. Pragmatyczna postawa taty przywraca równowagę. Co nie znaczy, że i mama nie może kierować się takim podejściem. Przeczytaj: Dlaczego dziecko nie powinno być w centrum wydarzeń?

No i oczywiście tatuś z dzieckiem w chuście wygląda po prostu fajnie. A niemowlę ma szansę poznania jego szorstkiej, muskularnej struktury ciała, które różni się od ciała mamy. Ruchy ojca są bardziej zdecydowane. Podczas noszenia przez różnych członków rodziny – jak pisze Jean Liedloff w książce “W głębi kontinuum” – “Zmysły ćwiczą swoje funkcje (…) na podstawie niezwykłej mnogości zdarzeń i przedmiotów, jakie są im dane”. W ten sposób dziecko ma okazję doświadczać różnorodnych bodźców, dzięki czemu dochodzi do wielokierunkowej integracji zmysłów (tzw. integracja sensoryczna). Prawidłowo przeprowadzona integracja jest warunkiem dalszego rozwoju funkcji poznawczych, a w późniejszym okresie – nabywania takich umiejętności jak jazda na rowerze, czytanie, pisanie, koncentracja, prowadzenie auta, sporty wyczynowe itd.

Często płaczące niemowlę uspokaja się w mocnych ramionach ojca. To także ma swoje źródło w różnicach anatomicznych i nie powinno dziwić: “(…) mężczyźni (…) są płcią uprzywilejowaną ze względu na większe dłonie. To właśnie one umożliwiają bardziej pewny siebie chwyt dziecka i przez to zapewniają większe bezpieczeństwo niemowlakowi” (Tomasz Grzyb, Ojciec to nie jest gorsza wersja matki, “Newsweek Psychologia” 4/2017).

Antyfeministyczne narzędzie?

Pojawiają się opinie, że teraz, w erze powrotu chust do łask, „matka nie jest już uwiązana do kuchni, ale do chusty z maluchem, a miłość do dziecka zwodzi ją [matkę] do rezygnacji z siebie, niczym w dawnych czasach – i widzą tu zagrożenie dla osiągnięć feminizmu” (E. Kirkilionis na podstawie E. Badinter „Der Konflikt. Die Frau und die Mutter”). Nawet jeśli przyjąć argument, że chusta jest narzędziem antyfeministycznym (choć ta opinia staje pod znakiem zapytania, jeśli weźmiemy pod uwagę to, jak bardzo otwiera matkę na świat), to noszący w chustach ojcowie przywracają właściwe proporcje.

Najczęściej idzie to w parze ze zrozumieniem swojej roli jako „współodpowiedzialnego” za dziecko rodzica. Noszący w chuście ojciec wysyła sygnał: Opiekuję się swoim dzieckiem w sposób, który jest dla niego dobry, a dla mnie wygodny. Po prostu jestem ojcem. Podobnie jak w anegdocie na temat różnicy pokoleniowej, przytaczanej przez Lawrence’a Cohena w książce „Rodzicielstwo przez zabawę”. Ojciec autora „przyłapał” go kiedyś na dzikiej zabawie z córkami i dał wyraz swojemu zdziwieniu, pytając, co też jego syn wyprawia. Cohen odparł: „Nazywam to byciem ojcem”.

Damon Smith, ojciec z Kanady, do ojców, którzy obawiają się, że będą głupio wyglądać, nosząc swoje dzieci, kieruje proste, żołnierskie słowa: „Przełknij to, księżniczko. To także twoje dziecko” (Suck it, princess, It’s your child too, Andrea McMann, Babywearing: A Natural Fashion Statement).

Bliskość – lokata długoterminowa

Autorem pojęcia przywiązania jest Brytyjczyk John Bowlby. Uważał on, że tworzenie więzi ma charakter uniwersalny i przebiega podobnie we wszystkich kulturach. Dziecko może nawiązać bliską relację z każdym z opiekunów, a nawet obojgiem, ale najczęściej wykazuje swoje własne preferencje.

Więź buduje się w oparciu o:

  • bliską, fizyczną relację z opiekunem,
  • przekonanie niemowlęcia, że jego potrzeby są ważne (reakcja na płacz),
  • zaspokajanie tych potrzeb (im skuteczniej udaje nam się „trafić” w przyczynę płaczu, tym lepiej dla więzi).

Jean Liedloff podkreśla zwłaszcza istotną rolę tego pierwszego czynnika, realizowanego poprzez noszenie dziecka (na rękach lub w chuście) podczas codziennych czynności. Jeśli nie dochodzi do deprywacji niemowlęcia, jako dorosły człowiek nie będzie ono musiało kompensować swoich niezaspokojonych potrzeb poprzez nałogi, przemoc czy wątpliwe jakościowo związki z innymi ludźmi.

Bliska relacja z dzieckiem jest wartością samą w sobie, nie nawiązujemy jej w jakimś konkretnym celu. Chyba że za taki będziemy uważać szczęśliwość naszego dziecka. Badania naukowe, prowadzone od lat sześćdziesiątych, kiedy to ukazały się prace Bowlby’ego, pokazują, że dziecko, które poprzez długotrwały kontakt fizyczny nawiązuje silną i bezpieczną więź z opiekunem, będzie w przyszłości bardziej samodzielne, pewne siebie, asertywne i empatyczne. Odniesie sukces w społecznym rozumieniu tego słowa. Prawdopodobnie zdobędzie satysfakcjonującą pracę. Nawiąże relację z godnym zaufania i równym sobie partnerem. Będzie dobrym rodzicem dla własnych dzieci, a gdy nadejdzie czas prawdziwej próby charakteru – będzie miało dość odwagi, by zająć się swoimi starymi rodzicami.

[reklama_col id=”59691, 59690, 59686″]

Evelin Kirkilionis we wstępie do swej inne książki „Więź daje siłę” zdaje się potwierdzać ów bliskościowy model, bez względu na to, czy dotyczy matki czy ojca. „Więź daje siłę – nie tylko w dzieciństwie! (…) mimo wszelkich życiowych przemian i kryzysów, nawet jeśli znaczenie rodziców dla dziecka diametralnie się zmienia – tak jak zresztą musi się zmienić – więź dziecka z jego rodzicami pozostaje czymś szczególnym, co w zasadniczy sposób decyduje o jego życiowej drodze (…). Wszystkie nasze wysiłki zmierzają do tego, by nasze dzieci wyrosły na osoby pewne siebie, kompetentne, zadowolone z siebie i ze swojego życia, by były samodzielne, a jednocześnie zdolne do miłości i zakorzenione w swoim otoczeniu społecznym i by przez całe życie pozostawały w łączności ze swoim domem rodzinnym”.

Budowanie relacji to trudne zadanie. Ale jeśli wezmą na siebie ten ciężar oboje rodzice – w przenośni i dosłownie – to możemy wkrótce doczekać się zdrowszego społeczeństwa.

Avatar photo

Autor/ka: Marta Szperlich-Kosmala

Filozofka, pedagożka, terapeutka. Autorka książki Noszenie dzieci (Wydawnictwo Natuli).
Od 2016 uskrzydla rodzicielskie wyzwania, tworząc przestrzeń wsparcia dla rodziców Boska Nioska.
Realizuje projekt zmiany społecznej Tata Przewija pod patronatem Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Nagrywa podcast nie tylko dla rodziców Podwójne espresso.
Niegdyś obywatelka świata: mieszkała od Sztokholmu po Tel Awiw. Teraz mieszka z rodziną w stuletnim domu w Górach Świętokrzyskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.