Kategorie
NATULI

Piękny poród, cz.2

Poród dla każdej kobiety jest wyjątkowym doświadczeniem. Może być wzmacniający, metafizyczny, dobry, może być absolutnie wyjątkowym rytuałem przejścia do tego, co nowe, do bycia matką. Oto trzy historie o pięknym porodzie.

piekny-porod

Przeczytaj: Piękny poród, cz.1

Rodzi się matka

Czym jest poród? Przeżyciem transcendentnym. Matka Natura obdarzyła nas czymś cudownym, dającą się przewidzieć regularnością skurczów, które stopniowo wprowadzają kobietę w ten jedyny i niepowtarzalny stan ciała, ale przede wszystkim umysłu. Mój poród rozpoczął się od delikatnych, porównywalnych do bólu menstruacyjnego, skurczów. W tym czasie delikatnie kołysałam się w rytm muzyki i rozmawiałam z mężem; pamiętam, że dużo żartowaliśmy. W miarę nasilania się natężenia oraz częstotliwości skurczów odczuwałam potrzebę ruchu i skupienia się na oddychaniu. Wspaniałą rzeczą okazała się piłka wypożyczona ze szkoły rodzenia; kiedy czułam, że skurcz nadchodzi, siadałam na piłce i delikatnie się kołysałam, zaś podczas szczytu skurczu intuicyjnie zataczałam duże okręgi biodrami, dzięki czemu ból znajdował ujście gdzieś poza mną. Całe szczęście szpitalna umywalka była solidnie zamontowana, bo inaczej poleciałabym razem z nią na zimną szpitalną podłogę;) Po każdym skurczu wstawałam, kołysałam się, a wody płodowe delikatnie wysączały się strumieniem na ziemię. Nadszedł czas, kiedy pojawiły się bóle z krzyża, od tego momentu czynny udział w porodzie brał także mąż, masaż pleców, przeciwuciski i czułe pocałunki w szyję oraz kark działały cuda. Śmiało mogę powiedzieć, że tuż po szczycie skurczu czułam dreszcz przyjemności na plecach i wszechogarniającą ulgę.

1

Wspomniałam wcześniej o stanie umysłu, myślę, że to co działo się mojej głowie odegrało niebagatelną rolę w narodzinach Łucji. Dialog z moją nienarodzoną córką, wspólne pokonywanie drogi prowadzącej do naszego pierwszego spotkania po tej stronie były nie tylko oderwaniem się od fizycznych aspektów porodu, ale także kolejnym etapem w nawiązywaniu więzi. W mojej głowie pojawiała się ciągle wizja soczyście zielonego lasu, przez który płynie wartki strumień ze swoimi orzeźwiającymi wodami. Towarzyszyły jej kojące dźwięki muzyki, które słyszałam w tle. Był taki moment, że mąż poprosił mnie, żebym spojrzała w lustro zawieszone nad umywalką. Do końca życia nie zapomnę tego, co tam ujrzałam, tego głębokiego spojrzenia kobiety, w której dokonuje się właśnie wielka przemiana. Miałam być nie tylko córką i wnuczką, ale także i przede wszystkim matką… Uważam, ze na każdej sali porodowej powinno znajdować się lustro, i to nie takie w formacie kartki z zeszytu. Pamiętam też, że kiedy nagle poczułam się strasznie głodna, mąż dokarmiał mnie kawałkami chrupkiego pieczywa, a ja pożerałam je jak wygłodniałe zwierzę. Był to wilczy głód w jego najbardziej dosadnym znaczeniu. I niewiele później moje zdziwienie, kiedy położna oznajmiła nam, że jest już ósmy centymetr rozwarcia. Ale jak to, gdzie kryzys siódmego centymetra, gdzie obwinianie męża za piekielne męki i obrzucanie personelu szpitalnego inwektywami? Dzięki aktywnemu udziałowi mojego męża i pozytywnemu nastawieniu udało nam się dobrnąć aż tutaj z szerokimi uśmiechami na twarzy. Nie wiedziałam jeszcze, że za niedługo czeka mnie pokuta za wszystkie ominięte zajęcia z wychowania fizycznego.

Skurcze stawały się coraz częstsze i intensywniejsze, piłka już nie pomagała, przyszedł czas na przysiady. Był to ogromny wysiłek dla nas obojga, ale też ogromna ulga w najgorszych momentach. Wymagało to pełnej mobilizacji i skupienia, bo ciężko było przy tym jeszcze kontrolować oddech. Pojawiły się skurcze parte, położna zachęciła mnie do wokalizacji, a ja zaczęłam wraz z dźwiękami uwalniać z siebie ból. Początkowo nieśmiało, potem już bez żadnych zahamowań, układałam swoją własną porodową melodię.

Końcówkę pamiętam jak przez mgłę i nie był to wymarzony przez nas scenariusz. Byłam już bardzo wyczerpana, lekarz stwierdził, że mam zbyt krótkie skurcze, żeby wyprzeć dziecko i z rezygnacją zgodziłam się na oksytocynę. Dalej wiadomo, KTG, unieruchomienie, łóżko porodowe i tłum ludzi, dwie położne, trzech lekarzy i brak kontroli nad sytuacją, spadek tętna dziecka i w następstwie nacięcie. Wszystko trwało nie dłużej niż 15 minut. Płacz, podają mi córkę, wyostrzenie zmysłów, pachnie moimi wodami płodowymi, oszołomienie, dotyk tego maleńkiego ciałka i niesamowite spostrzeżenie – to ten sam kształt, który codziennie głaskałam po brzuchu. Nie ma wątpliwości, to moje dziecko! Wszystko dzieje się tak szybko, lekarz karze wyprzeć łożysko. Jakie łożysko, przecież ja właśnie urodziłam córkę, nic nie jest już ważne! Nagle słyszymy małpkę, to słodki dziewczęcy głosik naszej córeczki i jej „a, a, a, a, a!” Nie minęło pięć minut, jak nasza małpka zaczęła szukać piersi, pierwsze dostawienie i nieudolne próby ssania piersi, uświadamiam sobie, że nasza córka jest małym ssakiem! Potem godziny spędzone tylko w trójkę na sali porodowej i zakochany wzrok ojca zatopiony w córce, jej głębokie spojrzenie noworodka zamykające w sobie mądrość stuletniego starca, fale miłości podczas karmienia piersią, podczas gdy macica obkurcza się i wraca do poprzedniej postaci… A poród to dla nas tylko początek fascynującej przygody, którą jest bycie rodzicami, ale to już zupełnie inna historia…

Nasza Łucja narodziła się 27 lipca 2013 r. o godz. 15:44 w szpitalu im. Pirogowa w Łodzi

Malwina Człapińska

Nie każdy poród boli

Zacznę chyba od tego, że nie bałam się porodu. Nie wiem dlaczego, w końcu to pierwsze dziecko (dość późne, rodziłam mając 34 lata) i czekało mnie nieznane doświadczenie, do tego w wielu relacjach młodych mam opisywane jako koszmar. Zdecydowałam się na poród naturalny.

Kiedy przyszedł nasz czas, koło północy odeszły mi wody płodowe, potem pojawiły się skurcze, które na życzenie położnej (kontaktowałyśmy się telefonicznie) miałam policzyć, nie bolały. Zjawiliśmy się w szpitalu o 6:00, skurcze zaczęły boleć w drodze do szpitala, potem poród na chwilę się zatrzymał. Na salę porodową trafiłam koło 7:00 rano i dopiero od tego momentu zaczął się w moim odczuciu poród i świadoma praca z ciałem. Były ze mną dwie osoby, Mariusz – tata Nadii i Krysia Komosa – doświadczona i mądra położna, która przyjmowała Nadię. Wsparcie dwóch osób, do których mam zaufanie, było dla mnie szalenie ważne w tym wydarzeniu.

Dodam, że chodziłam na zajęcia w szkole rodzenia, wiedziałam, co będzie się dziać, czego się spodziewać. Świadomość, jak przebiega cały proces porodu, jak można w jego trakcie pomóc dziecku i sobie, była dla mnie bardzo ważna.

2

Krysia zaproponowała wannę, weszłam do niej i na czworaka bujałam się w przód i w tył siadając pupą na ugiętych nogach, a w tym samym czasie Mariusz prysznicem masował mi dolny odcinek pleców. Nie pamiętam już, jak długo to trwało, ale doszliśmy w ten sposób do dość dużego rozwarcia. Skoncentrowałam się na pracy z ciałem, na poprawnym głębokim oddechu, tak aby mała będąca jeszcze w brzuszku była dotleniona. Ze szkoły rodzenia zapamiętałam mocno jedno – aby podczas porodu myśleć nie tylko o sobie i bólu, ale przede wszystkim o dziecku.

Podczas porodu byłam skoncentrowana na tym, co się działo, byłam w procesie… Wyszłam z wanny i kolejna część porodu odbyła się już na łóżku, położna użyła jeszcze aparatu Tens, który łagodzi bóle.

Zgodnie z opowieściami Krysi, większość kobiet rodzących naturalnie prosi o znieczulenie koło 8 cm rozwarcia. Tak było i ze mną, ale oczywiście było już za późno. Krysia powiedziała, że za chwilę zaczną się skurcze parte i dokładnie tak było. Te skurcze były w moim przypadku bezbolesne, za to kompletnie nie potrafiłam ich powstrzymać. Zawsze ze śmiechem opowiadam, że najtrudniejsze było dla mnie, kiedy Krysia chcąc ochronić moje krocze, prosiła, abym nie parła, co dla mnie było nie do wykonania, bo skurcze parły same, bez mojego udziału.

Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko, Nadia przyszła na świat o 9:35. Krysia od razu położyła córkę na moim brzuchu i na zawsze w pamięci pozostanie mi to spojrzenie miłości, jakim maluszek obdarowuje mamę.

Ból, jeśli się pojawił podczas porodu, nie był nie do zniesienia, zaś wsparcie męża i obecność mądrej położnej były nie do przecenienia. Po porodzie czułam się naprawdę dobrze, chyba lepiej niż mój mąż;) Byłam pod wpływem wszystkich hormonów, które uwalniają się w organizmie kobiety podczas porodu, więc podekscytowana, szczęśliwa, wręcz w stanie euforii:)

Kiedy spotykam kobietę w ciąży, która boi się porodu, zawsze opowiadam jej, że nie każdy poród boli. Że nie każda kobieta ma traumę po porodzie, że są porody spokojne, że ból jest do zniesienia, a czasem wręcz nie zwraca się na niego uwagi, bo nie on jest najważniejszy. Mówię o tym, że można cieszyć się tym wydarzeniem, że warto podczas porodu pracować ciałem, bo ono się odwdzięczy. Że warto mieć przy sobie kogoś, kto chce z nami być, lub kogoś, komu ufamy. Że poród może być piękny. Ja taki poród przeżyłam i należę do tych mam, które będą zawsze opowiadać o pięknym przeżyciu, oczywiście wymagającym wysiłku, ale na pewno nie traumatycznym.

 Olga Mieleszko

Rytuał przejścia

Gdy dowiedziałam się, że będę mieć cesarskie cięcie, byłam zdruzgotana. Trudno mi było pożegnać się z marzeniami o naturalnym porodzie. Pojawił się także lęk o karmienie piersią, na którym bardzo mi zależało. Ale potem postanowiłam przewartościować sytuację, w jakiej się znalazłyśmy. Na swojej drodze spotkałam cudowną położną, która miała mi towarzyszyć w trakcie zabiegu. Mój lekarz wiedział jak ważne dla zdrowia matki i dziecka jest to, by rozpoczął się poród fizjologiczny, więc cierpliwie czekaliśmy, aż córeczka będzie gotowa pojawić się na świecie.

Skurcze zaczęły się późnym wieczorem. Pamiętam cały wachlarz emocji, który mi towarzyszył. Niepokój o dziecko mieszał się z radością na to wyjątkowe spotkanie. Do szpitala dotarłam rano. Przebrana w szpitalną koszulę z walącym jak młot sercem weszłam na salę operacyjną w towarzystwie położnej. Po podaniu znieczulenia dołączył do nas mój partner odziany w strój szpitalny i maseczkę. Po paru minutach w jarzącym świetle lamp zobaczyłam JĄ. Była idealna. Położono ją przy mojej twarzy byśmy mogły się przywitać. Ręką dotknęłam jej skóry, która była gładka jak aksamit. Później została zabrana na ważenie i mierzenie, ale byłam spokojna, bo wiedziałam, że jest z tatą. Z daleka usłyszałam jej płacz, a głos ten wydał mi się jakby znajomy. Po niedługim czasie zostałam przewieziona na salę pooperacyjną, na której odbywał się już kontakt „skóra do skóry”. Nie ze skórą matki, ale ojca… no trudno, ważne, że był! Po chwili położna przystawiła małą do mojej piersi. Z otwartymi szeroko oczami jadła swój pierwszy w życiu posiłek. Byłam przeszczęśliwa, że mimo cesarskiego cięcia już w pół godziny po narodzinach córeczka ssała pierś.

Oczywiście, że wolałabym poród naturalny. Ale dla mojej córeczki bezpieczniej było przyjść na świat przez cesarskie cięcie. I to może być piękne! Uważam, że rytuał przejścia – narodzin w trakcie cesarskiego cięcia także może się dokonać.

Karina Kałach

Foto

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

1 odpowiedź na “Piękny poród, cz.2”

Co za p***rdolenie. Poród boli jak cholera. Jedynym powodem, dla którego wspomina się to radośnie jest najcudowniejszy na świecie finał – małe, pomarszczone, wrzeszczące dziecko na Twoim brzuchu. I tyle. Czy warto to przejść, aby trzymać w ramionach kogoś takiego? Oczywiście, że warto. Mam dwójkę dzieci.
Nie dajcie sobie wmówić, Przyszłe Mamy, że poród nie boli. Po prostu nagroda za to cierpienie jest niewspółmierna i dlatego się zapomina.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.