Kategorie
Archiwum

Poród – konfiguracja spraw rodowych, związkowych i osobistych. Rozmowa z Anną Brzozowską

Rozmowa z Anna Brzozowską – fizjoterapeutką niemowląt i małych dzieci.

Iza Czarko-Wasiutycz: Aniu, opowiedz proszę, czemu zajęłaś się tym co robisz.

Anna Brzozowska: Jest takie powiedzenie, że z tym, co pracuje w tobie wewnętrznie, masz do czynienia na zewnątrz. I tak jest ze mną. Tematy w mojej pracy są wielopiętrowe… Pierwsze piętro, a właściwie fundament, to to, że na poziomie duszy chciałam pomóc sobie. Codziennie na nowo poprzez pracę spotykałam się z moją pierwszą traumą – cudem i bólem jednocześnie. Czy inaczej – Życiem i Śmiercią. Kiedy moja mama była w ciąży ze mną, w 7-mym miesiącu miała wypadek na motorze. Przeżyłyśmy. Potem ledwo się urodziłam, a podczas porodu złamałam obojczyk. Nauczyłam się takiego wzorca oddechu, żeby nie bolało. Odblokowałam ten wzorzec dopiero cztery lata temu. Byłam wtedy w wieku mojej mamy z czasu, kiedy mnie rodziła. Nie mogłam oddychać. Zwróciłam się o pomoc do terapeuty czaszkowo-krzyżowego. Na terapii zobaczyłam samotność dziecka odłożonego po porodzie na bok, samotność mojej mamy, nasz wspólny ból i rozdzielenie. I to rozdzielenie chciało się połączyć. Podążałam wtedy za mamą do śmierci. Mama nie żyje już od 23 lat. Na sesjach terapeutycznych zaczęłam oddychać prawidłowo, kiedy wypłakałam, właściwie wywyłam ból. Leżałam wtedy 10 dni w gorączce, aż rozmontowane ciało dostroiło się do nowej sytuacji. Kolejne piętro to oddech mojej mamy. Słuchałam go dzień i noc. Znałam każde zatrzymanie i rozprężenie. Mama miała wiele chorób. Obserwowałam jej ciało i ruchy… Następne – to sytuacja, kiedy 12 lat temu poroniłam i zapomniałam o tym. Bez kontaktu z emocjami i swoim ciałem… Zapomniałam, bo wyparłam. Zbyt trudno mi było się skontaktować z tym, co wtedy tak naprawdę się ze mną działo.

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem

Zobacz w księgarni Natuli.pl

I kolejne piętro… Kiedy dziesięć lat temu, w pełnej kontroli urodziłam syna. Z podaną oksytocyną, w umówionym terminie. I przez kolejne lata szukałam lekarstwa na więź między nami i dostępu do tego, by płynęło przeze mnie od jego taty do syna – życie, ruch, oddech i jedzenie… To wszystko jest przy mnie obecne. Kłaniam się memu życiu. Obraz rodziny po trudnym porodzie, emocje i napięcia z tego wynikające czuję całą sobą. Znam to i wiem, jak to pracuje w ciele.

I. Cz.-W.: Aniu, jak przygotowywałaś się do tego zawodu?

A. B.: Wiedza z zakresu rehabilitacji to Studium Fizjoterapii, potem Studia w Wyższej Szkole Rehabilitacji. W międzyczasie trzyletnie studia psychologii organizowane przez Instytut Psychologii Integracyjnej. No i kursy specjalistyczne: Terapia Neurorozwojowa NDT Bobath „Basic” w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji Dzieci Młodzieży w Zagórzu, potem specjalistyczny „NDT- Baby” na oddziale patologii noworodka w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Kursy Integracji Sensorycznej I i II stopnia. Teraz terapia czaszkowo-krzyżowa biodynamiczna. Kursy te uprawniają mnie do samodzielnego prowadzenia terapii neurorozwojowej, diagnozowania, konstruowania planu i prowadzenia terapii z zakresu problemów sensorycznych niemowląt i małych dzieci.

anna-brzozowska2

Ale to nie one są bazą. To było potem… Najpierw byli moi rodzice. Moja mama i mój tata. Długo ich szukałam w sobie i kłóciłam się z jakościami, które nieśli. Teraz je przyjmuję z miłością i dumą. Po wielu, wielu latach pracy nad sobą. Mama była moją właściwą mamą. Piękna, “wielka” kobieta. Tata dał mi dar wrażliwości i… widzenia. Nie było mi z nim lekko. Był alkoholikiem. Dorosłe Dzieci Alkoholików mają wrażliwość jak zwierzęta, które reagują na zmianę pogody wcześniej, niż się coś wydarzy. To oczywiście służyło mi jako obrona. Teraz, po wielu latach pracy, przyglądania się relacji z tatą, postrzegam moją empatię jako potencjał. Kontaktując się z tym co czuję, kiedy na coś patrzę, mogę łatwiej skontaktować się z tym czymś w ogóle. Widzę i czuję nie tylko samo dziecko, ale też napięcia, które towarzyszą rodzinie.

Przez pierwsze 5 lat mojego życia byłam non-stop z tatą. Nie chodziłam do przedszkola. Tata pracował w Stacji Doświadczalnictwa Nasion. Jego praca polegała na tym, by siać określone nasiona na określoną glebę. Sprawdzać jakość tego siewu i klasyfikować ziemię. Tak mu przyszło przeżywać pracę. A ja za nim… przyglądam się dzieciom – nasionkom i rodzinie, matce – ziemi, ale i życiu – tacie. Już bez „klasyfikacji”… Dużo czasu spędzałam z tatą również w garażu, gdzie przez całe lata ojciec naprawiał samochód. Otwierał maskę i patrzył, poprawiał coś, odpalał silnik i szukał dalej. Tam, w tym garażu nauczyłam się wytrwałej diagnozy. Szukania, gdzie i w czym jest główny problem. Z perspektywy czasu widzę, jak łatwo nauczyć się anatomii, mechaniki człowieka, na kursach pojąć techniki manualne. Najtrudniej nauczyć się szacunku i pokory. Tego nauczyło mnie życie i doświadczenie. Wiele zawdzięczam Ewie Cyzman-Bany, która zajmuje się Ustawieniami Systemowymi. Na warsztatach u Ewy pojęłam dynamikę panującą w rodzinie, wagę hierarchii w rodzie, a przede wszystkim tego, co przynależy do aspektu męskiego, a co do żeńskiego. Jak jest z macierzyństwem i ojcostwem pokoleniowo. Jak dzieci “sczytują” emocje z rodziców, kiedy oni sobie ich nie życzą w sobie. To mi bardzo pomaga patrzeć na sytuację dziecka i rodziny.

I. Cz.-W.: Jak wygląda to, co robisz z maluszkami?

A. B.: Prowadzę wizyty domowe. Z małymi dziećmi pracuję na kolanach, z większymi – na rozłożonym łóżku bądź na podłodze. Na początku pytam rodziców, czego ode mnie oczekują. Potem prowadzę wywiad, zadając pytania dziwne dla wielu: jak Pani czuje ciało? Czy jest Pani lekko się poruszać? Czy lubi Pani ruch? Jak Pani sypiała wcześniej, przed zajściem w ciążę? Czy długo się Państwo znali przed urodzeniem dziecka? Jak spędzaliście wolny czas?

Widzę wtedy uśmiechy, miłość. Pytam też tatę. Pytam o różne sprawy. Pytam o poród, ale ostrożnie. Pytania porodowe zaczynam od pytań o poród rodziców – patrzę, czy to w ogóle ich obchodzi i jakoś zajmuje, jak reaguje ciało przy pytaniach. Potem cały wywiad związany z maluchem. I tu zazwyczaj dziecko zaczyna płakać. Mama kontaktuje się z przebytym doświadczeniem porodu. Kiedy jest trudno, to dziecko płacze. Wszyscy w jednej biosferze. W międzyczasie badam odruchy. Przyglądam się swobodnej aktywności dziecka.

Kiedy śpi, słucham jak śpi. Słucham oddechu, patrzę na czaszkę, na skórę i możliwości ruchów powięzi, wyczuwam w rękach ciężar i napięcie. Patrzę jak dziecko zachowuje się w przestrzeni. Często wiele ruchów jest niemożliwych. Dom pacjenta to dla mnie duży komfort. Widzę całość. Mam też czas, nie spieszę się. Pierwsza wizyta jest najważniejsza, stres rodziców ustępuje z minuty na minutę. Na następnej nie jestem już „obca”. Pokazuję podstawowe czynności pielęgnacyjne, które uruchamiają pewne procesy mobilizacyjne w dziecku. Rodzice się tego uczą. Są to pozycje do noszenia, karmienia, przebierania dziecka, zabawy. Niby nic, a jednak kluczowe. Każda następna wizyta wnosi więcej. Włączam więcej technik albo automatyzuję coś, by zatrzymać i utrwalić wzorzec ruchu.

I. Cz.-W.: W jakich problemach możesz pomóc?

A. B.: Są to trudności z oddechem, jedzeniem, płaczem, zaburzonym rytmem snu. A także trudności z bezpieczeństwem emocjonalnym, które daje stabilizacja ciała i jego adekwatne odczuwanie. Adekwatne odczuwanie to takie, kiedy zimno jest zimne, a nie mroźne, a ciepło jest ciepłe, a nie wrzące. Kiedy lekki dotyk jest czytany jako lekki, a nie piekący. Dzieci po ciężkich porodach bywają całkowicie rozmontowane – od oddechu począwszy, jego głębokości, na odbieraniu przestrzeni i lęku z tym związanym skończywszy.

anna-brzozowska3

Czym jest ciężki poród? Natura wie jak rodzić. Ciało samo rodzi. Jeśli jednak kobieta nie „otwiera się”, jej kości łonowe i miednica są ściśnięte, to staje się to silniejsze od niej. Dlaczego ciało się zaciska, co trzyma? Przekonałam się wiele razy w pracy, kiedy prowadzę wywiady z rodzicami dziecka, że to nie jest jednoznaczne. Gotowość do porodu to złożona kwestia. To w pewnym sensie “zgoda na wydanie go na świat”. Ciężki poród to taki, kiedy kobieta w sobie mówi: „nie mogę”, „nie daję rady”, „nie chcę”. Tak to widzę. Są różne tego powody. I nie dotyczą tylko tej rodzącej – to konfiguracja spraw rodowych, związkowych i osobistych. Dziecko w łonie potrzebuje wyjść na zewnątrz i potrzebuje pomocy przy takim ściśnięciu. Lekarze wiedzą, jak pomóc. Warto być wtedy w pokorze, bo być może dziecko nie przyszłoby na świat inaczej. I tylko w ten sposób mogło to zrobić. To większe od nas, a większe zawsze wie, co robi…

Jakiś czas temu Ewa Cyzman-Bany prowadziła seminarium na temat narządów kobiecych. Głównie chodziło o macicę i jajniki. Jak one się mają do tego, co w pamięci rodowej. Bardzo mnie to zajmowało w tamtym okresie. Postanowiłam popytać mamy moich pacjentów-wcześniaków, wiedząc z wywiadów z nimi, że przed tym dzieckiem, które ja wspomagam, wystąpiły u nich poronienia, czy ich mamy, lub teściowe nie miały wyciętych operacyjnie jakichś narządów kobiecych. To badania z pracy mojego tygodnia, czyli ok. 20 pacjentów. Okazało się, że ok. 50 czy nawet 60% kobiet w rodzie: matki, teściowe, ciotki i babcie miały operacje na narządach kobiecych. Poporodowo, zapalnie czy nowotworowo. Ta historia dotyka bezpośrednio młodsze kobiety w rodzie. Lęk jest przekazywany w ciele, w komórkach, wszystko w obrębie rodu. Ich macice mają lęk zagnieżdżenia, są niewydolne.

Łożyska nie mogą dostarczać tlenu ani krwi, by nakarmić lub natlenić dziecko. Kobieta roni. A potem… jak ciało ma zaufać naturze i wierzyć, że będzie dobrze? Zaufać sile… To trudne. Praca z pamięcią rodu w aspekcie porodów to duży temat, który na pewno trzeba poruszyć. To wszystko istotne. Kobiety, które rodzą porodem wspomaganym, w późniejszym czasie zarzucają sobie, że nie dały rady tak lekko, naturalnie. Zdanie sobie sprawy z dynamiki rodu w tym temacie otwiera na pracę wewnętrzną. Tego typu retrospekcja uwalnia od wielu innych towarzyszących temu uwikłań, pozwala puścić wiele trudnych emocji z ciała. Leczy się kobieta, dziecko ma większy dostęp do mamy. Cała rodzina ma się lepiej.

Uwaga! Reklama do czytania

Połóg. Pierwszy rok życia rodzica

Oto długo wyczekiwany holistyczny przewodnik po połogu. Autorka z czułością i empatią przeprowadza czytelników przez szereg zagadnień związanych z tym przełomowym momentem.

Zobacz na natuli.pl

Wracając jednak do pytania, z czym ja bezpośrednio pracuję: bardzo wielu moich pacjentów to dzieci po cesarce. Wyobraźmy sobie to dziecko. W brzuchu, u mamy, ma ciasno. Przejście przez kanał rodny zapewnia dziecku prawidłowe czucie głębokie. Ten docisk stawowy daje informacje o jakości przestrzeni, jej głębokości i odległości. Ciało umie to czytać poprzez czucie i informacje z membran głowy, namiotu móżdżku, czyli tego, co w głowie. Jeśli jednak główka też nie miała tego docisku, to „czytanie” może być niewłaściwe. Zaproponuję małe ćwiczenie. Wyobraź sobie, że codziennie śpisz w małej sypialni przy ścianie. I raptem Twoje łóżko stoi na wielkiej i wysokiej sali gimnastycznej. I masz tam zasnąć. Ciało jest zmęczone, potrzebuje snu. Zmysły jednak szaleją, nie mogą odczytać tego, co się dzieje. Ciało szuka punktu odniesienia i go nie znajduje. Tak się czuje dziecko po cesarce. Płacze. Szuka ściany macicy. Kiedy jest cesarka, dziecko zazwyczaj jeszcze śpi, wtedy miedzy aktywnością a hamowaniem pojawia się brak rytmu i pulsacji czasowej.

Poród wywoływany oksytocyną przynosi wiele pracy fizjoterapeutom patologii noworodka. Skurcze przepowiadające u rodzącej zaczynają się 2 tygodnie przed porodem. To oksytocyna, hormon miłości, nadaje temu rytm. Macica kurczy się i rozluźnia, co daje dziecku rytm aktywności i hamowania, czego potem potrzebuje w życiu. Kości łonowe powoli rozmiękczają się i rozsuwają. Wolno i właściwie. Kiedy jest podana pompa z oksytocyną, bez wcześniejszego przygotowania następuje bombardowanie w śpiące dziecko. Uderza ono jak o beton w twarde kości łonowe. To tak jak po wypadku czołowym. Jak się ma dziecko? Jak się ma matka? Jak ma się powitanie świata i pierwsze otwarte drzwi do tego świata? Słabo.

Rehabilitacja porodu jest długa i wieloaspektowa. Dotyczy mamy i dziecka. Zacząć trzeba od zrównoważenia struktur głowy, co trwa wiele tygodni. Naocznie widzimy deformacje i przesunięcia na czaszce. Ale w środku wszystkie delikatne struktury mózgu, przysadka mózgowa, szyszynka, cała kora sensomotoryczna są poprzesuwane i mogą nie pełnić swoich funkcji prawidłowo. Metabolizm dnia i nocy może pozostawiać wiele do życzenia. Każdy dotyk może być czytany jako ból, a przeniesienie dziecka i pokonanie różnorodności przestrzeni daje odczucia kręcenia się w głowie. To wszystko trudne i skomplikowane.

I. Cz.-W.: Jak zachowują się rodzice i rodziny dzieci, z którymi pracujesz?

A. B.: Zazwyczaj mi ufają, a kiedy coś ich niepokoi, pytają. Ja mam „rys” mówcy, więc mówię co i po co robię w rękach, nawet kiedy nie rozumieją. Mówię do dziecka: nazywam się Ania, Twoja mama poprosiła mnie o terapię. Będę Cię dotykać i sprawdzać jak się ma Twoja linia środkowa ciała, jak się ma Twoja klatka piersiowa, Twoja główka. Dzieci to lubią. Czują się uszanowane.

I. Cz.-W.: W jakich przypadkach możesz pomóc?

A. B.: Zajmuję się obniżonym i podwyższonym napięciem mięśniowym, asymetrią w ciele, brakiem funkcji lokomocji. Wspomagam ssanie, oddychanie. Równoważę poprzez pracę na czaszce sprawy związane z nadmierną aktywnością dziecka i zaburzeniami snu. Ostatnio bardzo dużo dzieci rodzi się z asymetrią czaszki, to też dobrze poddaje się terapii. Moja praca to praca z całym system połączeń kości i membran, wymaga czasu. Każdy przypadek jest inny. To wszystko zależy od tego, z czym startujemy. Jakie są oczekiwania rodziców. Wizyty mają miejsce 1, 2 czy 3 razy w tygodniu do osiągnięcia założonej funkcji lokomocji – są to zazwyczaj czworaki lub moment pionizacji. Praca trwa więc około roku. Kiedy dziecko osiąga określony automatyzm ruchowy, spotkania są rzadsze. To wszystko zależy od dziecka i trudności temu towarzyszących. Dużo dzieci ma kolki. Często jest to przyczyna skręcenia opony twardej, utyka nerw błędny. Z tym też pracuję. Jestem z rodziną długo, rozmawiamy. Kiedy słyszę, że dziecko nie śpi samo, a chce z rodzicami, myślę sobie: chce do mamy. Nie może się dostać do niej. Mama też to czuje, często boi się to nazwać. Mówi, że tęskni za kinem, wyjściem do pracy, ale w tle jest ból macierzyństwa. Nie umie i nie chce. I ja to rozumiem i szanuję. Nie wie jak… jak kochać. Z tym też pracuję. Mamy często płaczą przy mnie z bezsilności. I to dobrze. Bo z wyimaginowanej, perfekcyjnej siły wchodzą w bezsilność. A miłość jest bezsilna, wtedy płynie…

I. Cz.-W.: Dokończ proszę: NOWORODEK to…

A. B.: Noworodek to cud.

I. Cz.-W.: Kogo Ty, Aniu, leczysz?

A. B.: Sytuacja z moim synem zmieniła moje podejście do pracy. Od jakiegoś czasu czuję się prowadzona. Poprzez syna mogę się skontaktować z możliwościami, jakie świat daje w aspekcie zdrowia. Mój syn, Antek, ma 10 lat, od urodzenia miał problemy z jedzeniem. Zwracałam się o pomoc do psychologów dziecięcych, sama przy tym pracując nad sobą. Chodziłam do gastroenterologów, dietetyków. Aż w końcu, 2 lata temu, w całej tej bezsilności jako matka, terapeutka w dodatku, zwróciłam się w kierunku Ustawień Systemowych. Usłyszałam wtedy od Ewy Cyzman-Bany zdanie: „szanuj ojca swego dziecka”, a zacznie jeść. Tyle. Byłam po rozwodzie z tatą mego syna… Pracowałam z rodem, najpierw rewitalizując swoje męskie aspekty, czyli to, co w moim rodzie z linii męskiej. Potem mogłam popatrzeć na ojca swego dziecka. Zwyczajnie, po ludzku, bez pogardy i czucia się lepszą. Opuściłam to ojcowskie zajmowane przeze mnie miejsce. I stanęłam w swoim miejscu, miejscu matki. On może być w końcu ojcem. Właściwym ojcem. To nie był łatwy proces. Ale skuteczny, działa. Antek je i zaczął mieć apetyt.

Ja pracuję z ciałem, z fizycznością, czyli z tym, co systemowo płynie od mamy, ale w kontekście ruchu, takiego czynnika zewnętrznego i motoryki – tego, co zwiazane z tatą. Kiedy idę do dziecka, które ma na przykład problem z jedzeniem, sprawdzam możliwości: mechanikę i napięcie żuchwy, ale też i miednicy. Te dwa układy korelują ze sobą. Patrzę jak wygląda ustawienie głowy, jak oddech. Pracuję z tym manualnie, odpowiednimi technikami. Rozluźniam gnykę, ustawiam ją prawidłowo do wlotu piersiowego. Pracuję z mięśniami nad-, pod- i tylno-gnykowymi. Po cichu, w sobie, patrząc na dziecko szanuję w duszy jego ojca i mamę ze świadomością wszystkich braków. Uznaję ich za właściwych dla tego dziecka. Jeśli pracuję z asymetrią czaszki u malucha, robię terapię czaszkowo-krzyżową, pobudzając płyn mózgowo-rdzeniowy odpowiednimi technikami i znowu w duszy szanuję wszystko to, z czym to dziecko jest powiązane. To również „bonus” poustawieniowy. Nie jestem „Ustawiaczem”. Nie mnie patrzeć na to, co komu jest pisane, a co nie. Ja robię mechanikę i po ludzku, zwyczajnie szanuję to, z czym stykam się bezpośrednio. Ciało jest żywe. Każdy element żyje i niesie jakąś informację. Kiedy słyszę, że mama dziecka mówi coś ze złością do swego męża, a dziecko jest w bezruchu, lojalne wobec matki, tak kieruję rozmową, by wypłynęły dobre cechy taty i… wtedy idzie ruch. Kiedyś zrobiłam takiej rodzinie, u której pracowałam z maluchem, recepty. Pisałam na nich: codziennie 4 dobre cechy taty i mamy. Nazwać je i się w ich zakochać na nowo…

I. Cz.-W.: Mogłabyś podać jakiś przykład ze swojej pracy?

A. B.: Niedawno konsultowałam trzyletnie dziecko, które przestało mówić. Popatrzyłam na nie, na jego ruchy, na głowę i zobaczyłam, że jest coś takiego „asekuracyjnego” w nim. Kiedy robiłam wywiad, rozmawiałam o tym, co ostatnio działo się w domu, zadałam pytanie: „na jaki temat dziecko nie mówi?” To pytanie zostawiłam rodzicom. Pracowałam z dzieckiem różnymi technikami. Chłopczyk wzdychał, szlochał i puszczał. Wystarczyły 4 wizyty. Nie wiem, na jaki temat dziecko przestało mówić, ale wróciło to do rodziców i oni się już „tym” zajęli. Mówię rodzicom tyle, ile uważam za słuszne. Tyle, ile czuję, że chce powiedzieć. Przy dłuższych wizytach sami się otwierają, mówią, ale i sami zastanawiają się nad tym, co za nimi i w nich, i jak to wpływa na dziecko. Ja pracuję z dzieckiem, a że umysł mam biomechaniczno-filozoficzny, to robię to, co robię i inaczej nie umiem. Jeśli to leczy szerzej, cieszę się i tyle…

I. Cz.-W.: Najtrudniejszy przypadek dla Ciebie…?

A. B.: Dwie mocne sytuacje. Pierwsza, kilkanaście lat temu, kiedy byłam na kursie w Krakowie, w szpitalu, w Prokocimiu i weszłam na OIOM patologii noworodka. Znieruchomiałam w swoim wewnętrznym płaczu, wzruszeniu. Była to moc wielu, wielu uczuć. Szacunku do życia i tego medycznego cudu współpracy. Wyobraź sobie Izo, że wchodzisz na salę, gdzie w inkubatorach leży ośmioro dzieci o wadze 600 gram, pracują maszyny i jest cicho. Dzieci śpią. I jest tak niewiarygodnie magicznie. Jakby czas się zatrzymał. Podchodzisz do inkubatora i patrzysz na cud. Masz takie poczucie, że jesteś w świętym miejscu i należałoby przed świątynią zdjąć buty i się pochylić… Druga sytuacja, kiedy pracowałam z dzieckiem urodzonym w 22 tygodniu życia. Było to kilkanaście lat temu. Ja zaczynam w domu u dziecka, po wyjściu ze szpitala, powyżej wagi 3 kg. Znałam historię tego dziecka, bo bywałam wtedy u koleżanek na oddziale. Dziecko urodzone jako martwe, przykryte serwetą chirurgiczną. Rodzice w stracie i pożegnaniu. I nagle dziecko zaczyna płakać. Podejmuje życie. Lekarze zaczynają akcję wspomagającą. Funkcje zaczynają się rozwijać. Dziecko długo przebywa w szpitalu, mama razem z nim. Ćwiczyłam to dziecko 3 razy w tygodniu. To wiele rozmów z rodzicami, wiele herbat wypitych i oklasków wyklaskanych przy każdej pojawiającej się funkcji. Tata był wojskowym, całą rodziną wyjechali więc do innego kraju, bo on dostał tam pracę. Wyjechali, kiedy Kamilka zaczęła czworakować. Jakiś czas temu, może 4 lata, spotkałam tę rodzinę. Oni mnie poznali. Kamila miała już 10 lat. Chodzi, widzi, słyszy, lekko zaciąga nóżką, ale tak, że nikt by nie poznał. Cud.

I. Cz.-W.: Wspaniałe. Przeżyłam podobną sytuację po porodzie jednego z moich dzieci. Przez pomyłkę trafiłam do sali, gdzie zaczęto właśnie reanimować wcześniaka, któremu stanęło serduszko… Nie zapomnę tego wrażenia nigdy. Myślę, że o czymś podobnym mówisz teraz… 

Co mogłabyś powiedzieć rodzicom dzieci, które urodziły się z dysfunkcjami? To dla nich miał być czas radości i nowego pięknego życia, a był początkiem wielu trudnych chwil…

A. B.: To bardzo trudny czas, kiedy dziecko rodzi się z dysfunkcjami. Trzeba bardzo uważać z radami, żeby nie zabierać rodzicom odpowiedzialności i nie wskoczyć w miejsce ich rodzicielstwa. Ale wiem też, że rodzic nie będący związany ze środowiskiem medycznym najzwyczajniej logistycznie nie wie, jak się poruszać i czego oczekiwać od specjalistów. Z punktu widzenia klasycznej medycyny powinno się podążać za szpitalnymi wskazaniami. Jeśli rodzi się wcześniak, rodzice na tyle długo są na oddziale, że wszystkie informacje zaczynają grać ze sobą. Neonatolog opiekuje się dzieckiem. Kiedy jest wypis, to klasyka: neurolog, okulista, fizjoterapeuta, neurologopeda. Ja jako fizjoterapeutka jestem najdłużej z rodziną i najczęściej, w związku z tym często jestem w kontakcie z pediatrami i neurologami. Poza tym rodzice mają kalendarze wypełnione różnymi wizytami lekarskimi, pytają o USG przezciemiączkowe, o poradnie metaboliczne, szczepienia. Pewne sprawy wychodzą na bieżąco. Stan dzieci urodzonych o czasie monitoruje pediatra. Wcześniaki – przyszpitalne poradnie neonatologiczne. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że najważniejsze jest to, by energię kierować na rozwiązanie, a nie na obwinianie siebie jako rodzica bądź lekarza prowadzącego ciążę i poród. Zaakceptowanie sytuacji daje dużo więcej wewnętrznych możliwości ruchów. Wiadomo, że każdy radzi sobie z trudnościami po swojemu i obwinianie też jest jakimś sposobem na przeżywanie. Niezgoda to jeden z jego elementów. Potem przychodzi bezsilność i chęć zwrócenia się po pomoc.

I. Cz.-W.: Z czego to wynika? I czy kobietom jest trudniej niż mężczyznom w takiej sytuacji?

A. B.: Często matki nie mogą „wziąć” wsparcia od swoich matek, bo wewnętrzna wściekłość im na to nie pozwala. Myślę, że czas po urodzeniu się dziecka nie jest to dobry na roztrząsanie tego, co pomiędzy matką dziecka a babcią, ale kiedy podstawowe sprawy się stabilizują i robi się na to przestrzeń, warto się przyjrzeć własnym zasileniom od rodziców. Sama jako matka obserwuję też, że jak jest za dużo tych „mądrych” w koło, co to wiedzą lepiej. To nie służy ani matce, ani dziecku. To obezwładnia i nakręca do porzucenia swego miejsca, wycofania się wewnętrznego, ale też bezwładu w działaniu z dzieckiem. Każda matka i każdy ojciec jest tym właściwym rodzicem dla tego dziecka. I tylko jego jakości są właściwe. I tylko z nich może płynąć do dziecka to zasilenie. Im więcej zatem rodzic będzie w kontakcie z sobą, tym jego dziecko będzie bliżej i będzie miało się lepiej.

Ja z punktu widzenia matki mówię, że to co będzie się pojawiać w rodzicach jest nowe, nieznane, może dziwić i zaskakiwać. I warto nie oceniać. Nie kategoryzować swojego macierzyństwa ani ojcostwa. Uczyć się siebie nawzajem. Przy całej tej maszynie pielęgnacji, wizyt lekarskich, rehabilitacji warto też wygospodarować czas dla siebie, na znalezienie zasobów mocy. Każda kobieta i każdy mężczyzna zasila się czymś innym. Kobiecie czasem wystarczy spotkanie na mieście z przyjaciółką, gdzie może się ubrać i pomalować, popatrzeć na ludzi. Przyjedzie do domu „odżywiona”. Facet ma swoje ścieżki: ryby, mecz, może męski krąg. Warto dbać o siebie i nawzajem rozumieć takie potrzeby. To, co najważniejsze: dotykać, tulić, być przy dziecku. Jeśli dziecko jest po cesarce lub po porodzie wspomaganym oksytocyną, zazwyczaj ma problem z dotykiem. Trzeba kompresować dzieci. Mapę kompresji można znaleźć w Internecie w tematyce Integracji Sensorycznej. Dotyk to podstawa stabilizacji dla dziecka. Pełną, ciepłą ręką o konkretnym ciężarze. Dzieci to lubią.

I. Cz.-W.: A jak zapobiegać tym trudnym porodom? Czy można w ogóle?

A. B.: Jeśli rodziny stają przed decyzją jak rodzić, a jedynym argumentem do unikania porodu fizjologicznego jest ból, to warto się zastanowić nad swoimi wyborami. Ból nie znika. Potem trzeba się zmierzyć z jeszcze większym bólem. Za każdym razem i na nowo.

Potrzeba wspomagania dziecka pocesarkowego wychodzi często w szkole, kiedy zaczyna się proces uczenia bądź socjalizacji. Albo wcześniej, kiedy ruchy złożone nie są płynnie złożone, widzimy to podczas jazdy rowerem czy budowania przestrzennego. Podczas naturalnego porodu dziecko rodząc się wchodzi w obrót. Ten ruch rotacji daje prawidłową jakość napięcia opony twardej. To z kolei płynność, elastyczność ruchów. To dobre trzymanie głowy. To również taśma rotacyjna języka, lekkość słowa. Obserwowałam wiele płaczących dzieci, które często jeszcze uderzają się głową o cokolwiek. Robią to dlatego, że boli je głowa. Chcą ruszyć w głowie płyn mózgowo-rdzeniowy, który gdzieś ma blokadę. Robią sobie autoterapię. Ssanie kciuka to również autoterapia. Dziecko pobudza sobie przysadkę mózgową i reguluje rytm metaboliczny. Przysadka leży na siodle tureckim, w sąsiedztwie podniebienia. Dzieci ciałem pokazują potrzebę widzenia problemów. I coraz częściej mi się to zgadza.

Teraz bardzo dużo niemowląt ma wysokie albo niskie napięcie mięśniowe. Ja widzę to inaczej niż każe klasyczna rehabilitacja. Często się zastanawiam i pytam siebie na poziomie duszy, czy wolno mi „wkładać w to ręce”, czyli ingerować? Dziecko napięte widzę jako bardzo kochające i biorące za wiele z systemu rodzinnego, biorące na siebie emocje, przeżycia, które nie są jego. W dotyku takie dzieci są ciężkie. I w subtelnych warstwach patrzenia na relację rodzic dziecko, rodzice często się tych dzieci boją… bo coś pokażą. A oni nie chcą patrzeć. I tak to trwa, często wiele lat. Dzieci wiotkie, słabe, widzę jako dzieci nietrzymane w sensie systemowym przez rodziców. Rodzice zajmują się w duszy czymś innym. Sama byłam takim rodzicem. Zajmowałam się wciąż swoją mamą, od lat nieżyjącą. Uzdrowiłam ten ruch ku dziecku poprzez terapię „Mocnego Trzymania” u Ani Choińskiej. Uzdrawiając swoją relację z mamą. Potem moje dziecko miało do mnie dostęp, a ja już byłam obecna dla niego.

I. Cz.-W.: Najbardziej mnie w tej pracy fascynuje i porusza…

A. B.: To, że wszystko gra razem. Pracuję przy stopach, zmienia się wyżej. Pracuję z kością klinową i stawami żuchwowo-skroniowymi, otwiera się miednica. I to samo systemowo w rodzinie – z emocjami. Kiedy mama zaczyna mieć kontakt ze swoją złością, dziecko nie musi już za nią krzyczeć i rozpaczliwie płakać. Fascynuje mnie też pamięć ciała. Każda zmiana we mnie, każde przejście w nowe, tak jak przejście przez kanał rodny jako pierwszą bramę, łamie mnie wewnętrznie, tak jak było z obojczykiem. Po jakimś czasie odzyskuję siły i oddech. Świadomość tego mojego własnego mechanizmu jest właściwa dla mnie i daje już spokój, bo wiem jak będzie…

I. Cz.-W.: Gdzie Cię można znaleźć, Aniu?

A. B.: Działam w Warszawie, mam swoją stronę internetową: rehabilitacjamalychdzieci.pl.

I. Cz.-W.: Dziękuję, Aniu. To była niezwykła rozmowa…

A. B.: I ja dziękuję.

Anna Brzozowska – Fizjoterapeutka niemowląt i małych dzieci. Terapeutka NDT-Bobath,  Integracji Sensorycznej i terapii czaszkowo-krzyżowej biodynamicznej. W trakcie Szkoły Nowych Ustawień Systemowych. 
Pochodzi z Warmii, Lidzbarka Warmińskiego.  Od 22 lat związana z Warszawą. Fascynatka ciała, jego pamięci i potrzeb. Ćwiczy ashtangę jogę, tańczy 5 rytmów i contact improwizację. Pasjonuje się Ustawieniami Hellingerowskimi. Zakochana w architekturze fabrycznej, wielkich stalowych konstrukcjach, cegłach i cemencie. Kocha dziwną sztukę użytkową. Uwielbia się szwendać bez celu. 

Avatar photo

Autor/ka: Iza Kopp

Żona, mama piątki dzieci. Dyplomowany terapeuta Ustawień Hellingerowskich i coach rozwoju osobistego. Od 4 lat mieszka pod Wrocławiem. Uczyła się od wielu terapeutów i coachów z Polski i zagranicy. Pasjonatka coachingu holistycznego. Od ponad 10 lat pisze opowiadania dla dzieci i artykuły dla kobiet o naturalnych metodach leczenia i rozwoju. Kocha pracę z ludźmi, towarzyszenie im w stawaniu w pełni swoich sił i możliwości, taniec, żagle na pełnych ciepłych morzach, świetną jakość i pracę z najlepszymi. Na stałe związana z Integrative Medical Center założonym przez dr Preety Agrawal we Wrocławiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.