Kategorie
Edukacja alternatywna Wychowanie

Wolne dzieci w wolnej szkole. Relacja z wizyty w szkołach demokratycznych w USA

Cel nauki w „wolnej” lub „radykalnej” szkole określa się np. tak: poznać siebie i nauczyć się „zarządzać” sobą, kreować swoje życie w oparciu o swoje pragnienia, pasje i umiejętności (a nie w oparciu o wizję rządu / jakiejkolwiek grupy trzymającej władzę), współpracować zgodnie z innymi, nie wyrzekając się swojej niezależności

Do USA wybrałam się po to, by odwiedzić kilka szkół demokratycznych i przyjrzeć się im z bliska. Ta wyprawa była niejako naturalnym kolejnym krokiem na ścieżce, którą idę już od jakiegoś czasu. Jeszcze jako studentka planowałam, jak to zatrudnię się w szkole i zrewolucjonizuję lekcje polskiego. Widziałam siebie jako nauczycielkę bliską uczniom, rozumiejącą ich potrzeby i kreującą proces kształcenia tak, żeby każdy mógł rozwinąć skrzydła. Planowałam, weryfikowałam swoje doświadczenia szkolne, czytałam, pracowałam z dziećmi i młodzieżą i studiowałam nauki pedagogiczne na dziesiątą stronę.

szkoly-demokratyczne

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem

Zobacz w księgarni Natuli.pl

W końcu zatrudniłam się w szkole i szalałam ze szczęścia. Przez dwa miesiące, bo tyle czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że dobre chęci i wykształcenie nie wystarczą. Mimo świetnego kontaktu z uczniami ramy systemu szkolnego okazały się zbyt dużą blokadą. Ale to temat na osobny artykuł, podczas gdy tu miało być o szkołach demokratycznych.

Nie przedłużając więc – wymarzyłam sobie swoją szkołę idealną, później dowiedziałam się, że szkoły oparte na tym modelu już działają i że na świecie jest ich około dwustu, w Polsce jest kilka, jeszcze 3 przygotowują się właśnie do otwarcia. Dalej poszło szybko – decyzja o porzuceniu pracy w szkole systemowej, kilka maili i zakup biletów na samolot. Zorganizowałam sobie 3 miesiące w USA i… poleciałam.

Indywidualna ścieżka nauki

Pierwsza odwiedzona przeze mnie szkoła to Manhattan Free School, w której spędziłam pierwsze dwa tygodnie mojej wyprawy, a później, jak się okazało, również kolejny tydzień tuż przed powrotem do Polski. 9 uczniów w wieku od 6 do 12 lat, 2 nauczycieli, 4 wolontariuszy. MFS istnieje od kilku lat. Powstała jako szkoła anarchistyczna, i – jak większość tego typu szkół – była pewną formą reakcji na niesprawiedliwość społeczną, na krzywdzącą edukację, na frustrację. Ich celem było zapewnienie dzieciom edukacji wolnej od wad systemu publicznego, takich jak przymus, brak indywidualizacji, motywacja zewnętrzna, brak dopasowania edukacji do indywidualnych potrzeb dziecka i jej oderwanie od realiów życia codziennego i wymogów rynku pracy.

Cel nauki w „wolnej” lub „radykalnej” szkole określa się np. tak: poznać siebie i nauczyć się „zarządzać” sobą, kreować swoje życie w oparciu o swoje pragnienia, pasje i umiejętności (a nie w oparciu o wizję rządu / jakiejkolwiek grupy trzymającej władzę), współpracować zgodnie z innymi, nie wyrzekając się swojej niezależności.

Tego chcieli, zakładając szkołę. Po kilku latach praktyki twórcy szkoły i nauczyciele zorientowali się, że:

  1. za bardzo zajmuje ich polityka,
  2. tracą zbyt wiele czasu na spotkaniach, na których planują, ustalają i dogadują się, zamiast na działaniu.

W związku z tym postanowili zaimplementować w szkole system, który wesprze uczniów i nauczycieli w ustalaniu i realizowaniu celów, a zarazem pomoże im współpracować i budować wspólnotę. Narzędzia zaczerpnęli z systemu Agile, który wykorzystują programiści pracujący nad wspólnymi projektami. W największym skrócie:

każdy uczeń i nauczyciel ma swoją tablicę – Kan-Ban Board. To taka tablica, na której przyklejają karteczki ze swoimi celami / zadaniami. Na każdej tablicy – 4 rubryki:

  • co chciałbym zrobić w niedalekiej przyszłości („on your mark”),
  • co planuję na dziś („get set”),
  • co właśnie robię („go!”),
  • co zrobiłem („Finish line”).

Taka praktyka pomaga zobaczyć, ile się zrobiło, zarządzać swoim czasem, uczy samodyscypliny. Podoba mi się ta metoda.

Oprócz tego uczniowie i nauczyciele mają dwie wspólne tablice: jedną, na której zapisują plan danego dnia, jeśli jest jakieś dodatkowe wspólne wydarzenie: wyjście na wycieczkę, pieczenie chleba, jam session (zapisuje się konkretną godzinę, żeby każdy, kto chce, mógł dołączyć), i drugą – z analogicznym planem, tylko tygodniowym – ustalanym wspólnie w poniedziałek, na spotkaniu wszystkich uczniów i nauczycieli.

Zalety tego rozwiązania:

  • pomaga zorganizować własną pracę, zmaterializować swoje plany i chęci,
  • pozwala zindywidualizować naukę,
  • daje wizualny feedback – co mi się udało zrobić, jaki cel osiągnęłam / osiągnąłem, co planuję, czego chcę. Dzieciom, które przecież nie potrafią jeszcze prowadzić systematycznej refleksji nad swoim myśleniem i działaniem, taka konkretyzacja pomaga rozwijać poczucie sprawczości i podmiotowości (mogę i potrafię wiele; moje działania i decyzje coś znaczą),
  • pozwala każdemu zobaczyć, nad czym pracuje reszta,
  • ułatwia współpracę i wzajemną pomoc – np., jeśli Ania chce piec ciasteczka, a Franek wie, że ma w domu fajne foremki do ich pieczenia albo zna świetny przepis, może wesprzeć Anię. Albo np. ktoś chce odwiedzić muzeum, a ktoś inny już w nim był – więc pomoże zaplanować wizytę tam, itp., itd.
  • uczy samodyscypliny,
  • daje możliwość elastycznego planowania – z listy celów, które sobie postawiłam, mogę wybrać takie, na które właśnie teraz mam ochotę / czas / przestrzeń. Mogę pracować nad jednym dużym zadaniem lub kilkoma mniejszymi. itd…
  • pomaga w refleksji nad własnym działaniem. Jeśli od dawna chcę się nauczyć obsługiwać Photoshopa, a nie podjęłam żadnych kroków w tym kierunku, ten Photoshop „wisi” mi w rubryce „on your mark”. Mogę się zastanowić, co sprawia, że nie ruszam z tym planem do przodu. Czego jeszcze potrzebuję? Jak mogę dostosować to zadanie – albo warunki zewnętrzne – żeby działać? W szkole w tej refleksji wspiera ucznia jego coach / tutor / mentor. Jego zadaniem jest też pomoc uczniowi w rozpoznaniu i ustaleniu swoich priorytetów, zaplanowaniu działania tak, żeby te priorytety zostały spełnione. No i w samym działaniu – coach i uczeń zasadniczo uczą się razem, nie przez cały czas, ale w stałym kontakcie i bliskiej relacji. :)

Wady:

  • wymaga systematycznego zapisywania swoich zadań / planów i aktualizowania ich na tablicy. Ale można to robić online, z telefonu lub komputera (np. w aplikacji Trello) – albo można mieć taką tablicę zawsze ze sobą, np. w swoim kalendarzu, i tylko przyklejać post-ity,
  • stanowi dobre wsparcie w realizowaniu planów i zamierzeń, które mają jakiś konkretny wymiar i przebieg. Nie daje feedbacku o „niematerialnych” osiągnięciach, które mogą mieć dla kogoś fundamentalne znaczenie. Np. nieśmiałe dziecko nie zrobiło w danym dniu nic „konkretnego”, ale poznało kogoś i nawiązało jakąś relację. Ważne? Bardzo ważne. A na tablicy ciężko to zamieścić jako „zadanie” do wykonania.
  • można się „zafiksować” na punkcie efektywności. :)
  • …?

Plan dnia w takiej szkole:

  • 8:30 – 9:30 – zbieranie się uczniów. Najczęściej jest to czas, kiedy uczniowie i nauczyciele siedzą i rozmawiają swobodnie, wygłupiają się, opowiadają sobie o poprzednim wieczorze – cokolwiek, jak to bywa w gronie przyjaciół;
  • 9:30 – poranne spotkanie. Każdy mówi, jaka jest jego intencja na dany dzień, a następnie zapisuje to na swojej tablicy. Przy okazji ustala się też godziny dla wspólnych działań danego dnia – bądź zapisanych wcześniej na tablicy tygodniowej, bądź takich, które wynikną z intencji uczniów i nauczycieli na dany dzień;
  • ~10:00 – 15:00 – praca własna lub wspólna;
  • 15:00 – sprzątanie po sobie;
  • 15:15 – spotkanie popołudniowe. Za co jestem wdzięczny / wdzięczna? Jakie plany udało mi się zrealizować, jakich nie? Dlaczego? Czy potrzebuję wsparcia w tym, co robię? Czy chcę coś zmodyfikować w swoich planach?;
  • 15:30 wspólne sprzątanie wspólnej przestrzeni – każdy ma przypisane jakieś zadanie, które sam sobie wybrał, np. zamiatanie biblioteki, zmywanie podłogi w łazience, opróżnianie kosza na śmieci, itp.
  • Około 16:00 kończy się dzień w szkole. Zazwyczaj dzieci marudzą, że to za wcześnie…

Plan tygodnia? W poniedziałek oprócz porannego spotkania odbywa się spotkanie tygodniowe wszystkich uczniów, nauczycieli i chętnych rodziców. To czas, kiedy rozmawia się o ważnych dla całej szkoły sprawach, oferuje się zajęcia (np. chcę w tym tygodniu iść na ściankę wspinaczkową. Zapraszam wszystkich, którzy chcą się w to włączyć; itp. nauczyciele oferują najczęściej zajęcia, które są dostosowane do tego, czym zajmują uczniowie – bo mają przecież być ofertą dla nich…)
W piątek uczniowie robią coś w rodzaju creative / reflective posts na szkolną stronę. Może to być video, tekst albo jakaś praca twórcza – cokolwiek, co da innym obraz minionego tygodnia.

Każdy tydzień wygląda nieco inaczej – bo zależy to od tego, nad czym akurat pracują uczniowie i nauczyciele. W ciągu tych 3 tygodni, kiedy tam byłam, działy się m.in. takie rzeczy:

  • budowa drukarki 3D i nauka drukowania na niej,
  • jam session z gitarami i bębnami, nauka metrum,
  • nauka gry karcianej „Order of the Sticks”, czytanie komiksu poświęconego tej grze, tworzenie video-tutoriali nt. strategii graczy,
  • tworzenie własnej gry planszowej,
  • wyjścia do Central Parku w poszukiwaniu nowych miejsc / roślin i zwierząt – i rozmowa o nich,
  • wyjścia do Muzeum Historii Naturalnej i do Muzeum Komiksu,
  • wyjścia do skate-parku i nauka nowych tricków, a kiedy spadł śnieg – wyjście na sanki i bitwę śnieżną,
  • sporo czytania,
  • trochę programowania – głównie pod kątem drukarki 3D,
  • pieczenie ciast i ciasteczek,
  • nauka polskiego, angielskiego i hiszpańskiego,
  • gra w Minecrafta,
  • robienie biżuterii z niczego,
  • czytanie komiksu „Marzi” Marzeny Sowy o dzieciństwie w PRL-owskiej Polsce i rozmowa o tych realiach.

To dużo czy mało? Trudno mi powiedzieć. Cały czas coś się działo, cały czas czegoś się uczyliśmy – świadomie bądź mniej. Przede wszystkim, czas w takiej szkole liczy się inaczej. Nie chodzi o szybkie efekty, ale długotrwałe postawy wobec siebie samego, innych ludzi i wobec wiedzy. A tego się uczyliśmy każdej minuty – poznawaliśmy siebie, uczyliśmy się działać efektywnie, współpracować, rozmawialiśmy, zadawaliśmy pytania i odpowiadaliśmy.

Szacunek

Kolejną szkołą, w której spędziłam ponad miesiąc, była Upattinas School w Pensylwanii. Szkoła z ponad 40-letnią historią, przez którą przewinęły się tysiące uczniów. Obecnie jest już niewielka – kryzys ekonomiczny w USA sprawił, że rodzice często są zmuszeni posyłać swoje dzieci do szkół systemowych (demokratyczne są niestety płatne, ponieważ państwo nie finansuje edukacji alternatywnej wobec przyjętego przez nie, jedynie słusznego modelu). O ile w Manhattan Free School wszyscy uczniowie tworzyli jedną grupę, o tyle w Upattinas byli podzieleni na grupę młodszą (9 uczniów wieku 7-13 lat) i starszą (15 uczniów w wieku 14-19).

Starsi uczniowie codziennie do południa mieli lekcje – w takiej formie gromadzą “kredyty” (punkty) potrzebne, by dostać się na college (formalności dotyczące “zaliczania” szkoły różnią się w zależności od stanu; w Pensylwanii, aby uzyskać dyplom ukończenia high school, trzeba wykazać, że w jakiejś formie zdobywało się wiedzę określoną podstawą. Stąd te lekcje – obowiązkowe, choć nikt nie sprawdza obecności i nie odpytuje uczniów ze zdobytej wiedzy. Mogą ją wykazać na różne sposoby: biorąc udział w dyskusji, realizując projekt artystyczny związany z danym tematem, pisząc tekst, przygotowując prezentację… )

Uczniowie lubią te lekcje i traktują je przede wszystkim jako okazję do spotkania i dyskusji w gronie przyjaciół (do których zaliczają się także nauczyciele). Mnie osobiście nie odpowiadał sposób prowadzenia tych zajęć – w zasadzie oprócz wykładu i dyskusji nie pojawiały się inne formy pracy. Podobała mi się jednak relacja między uczniami i nauczycielami, elastyczność w realizacji podejmowanych tematów i szerokie możliwości “zaliczenia” przedmiotu, które pozwalają każdemu przetworzyć zdobytą wiedzę taki sposób, jaki najbardziej odpowiada jego zdolnościom i zainteresowaniom. W Upattinas bowiem indywidualne podejście jest obecne na każdym kroku. Wynika z bazowego założenia, że każdy ma prawo dążyć do samorealizacji w wyjątkowy, właściwy tylko sobie sposób, za który w pełni odpowiada. Uczniowie, najróżniejsi pod względem pochodzenia, temperamentu i planów na przyszłość, szukają drogi wyrażania siebie na wiele sposobów. Jednym z najprostszych, najbardziej rzucających się w oczy jest wygląd zewnętrzny – kolorowe włosy, awangardowe fryzury, tatuaże, kolczyki. Nie dziwi tutaj także widok jednej z młodszych uczennic paradującej cały tydzień w czarnej pelerynie rodem z “Harrego Pottera” czy w piżamie – tygrysku. Te poszukiwania właściwych sobie środków ekspresji, ale także swoich pasji i zainteresowań odbywają się w Upattinas w atmosferze bezpieczeństwa i akceptacji. Nie trzeba nikomu imponować, nie trzeba się obawiać mobbingu czy kpiny ze strony innych uczniów. Całe to radosne zgromadzenie spotyka się co rano przy wspólnym stole, na śniadaniu, składającym się z produktów przyniesionych przez uczniów i nauczycieli i “uwspólnionych”. W tej kolorowej ferajnie najbardziej jednak zachwyciła mnie dyrektorka, którą miałam okazję poznać bliżej, mieszkając w jej domu podczas pobytu w szkole. Niepozorna siwa pani po 70-tce, raczej cicha, uśmiechnięta. Zupełnie nie awangardowa w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Zaprzyjaźniona ze swoimi uczniami, szanująca ich wolność w sposób absolutny i bezwarunkowy. Było oczywiste, że decyzje dotyczące szkoły omawia się z uczniami. Przecież oni ją tworzą, prawda? W każdej sytuacji pani dyrektor upewniała się, że:

  1. potrzeby każdego członka społeczności są usłyszane,
  2. realizując swoją wolność nikt nie narusza wolności kogoś innego,
  3. każdy jest świadom odpowiedzialności za siebie i swoją edukację.

Nancy powtarzała uczniom na tysiąc sposobów: “You own your education” – czyli “Ty posiadasz swoją edukację, Ty za nią odpowiadasz”. Oferowała wsparcie w osiąganiu celów, pomagała je odkryć, w razie potrzeby – subtelnie przypominała uczniowi o celu, jaki deklarował. Upewniała się, że rozumie, jaki związek ma jego zachowanie z osiągnięciem zaplanowanego celu lub jego zaniedbaniem. Nancy na pozór nie była radykalna w swoich edukacyjnych działaniach – przez wiele lat uczyła w szkole systemowej a “rewolucja edukacyjna” nigdy nie była jej głównym celem. A jednak rewolucyjny i radykalny był jej szacunek do innych, którym zarażała wszystkich swoich współpracowników. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna z rozmów, dotycząca organizacji lekcji w młodszej grupie wiekowej. Otóż w czasie mojego pobytu w szkole młodsi uczniowie odmówili udziału w lekcjach, chcieli spędzać czas na milion innych sposobów. Wiele rozmawiałyśmy z Nancy o tym, czego uczniowie uczą się na lekcjach, czego poza nimi, i czy zorganizowane zajęcia są niezbędną formą pracy z dziećmi w tym wieku. Nancy powiedziała wtedy: “Ja osobiście myślę, że lekcje są tym dzieciakom potrzebne, żeby wyćwiczyli pewne umiejętności. Nie mogę ich jednak zmusić do nauki. Mogę jedynie być przy nich, gotowa, kiedy będą czegoś potrzebować”. I była – każdego dnia obserwowała ich uważnie, angażując się w ich gry, zabawy i projekty. I każdego dnia rozmawiałyśmy jeszcze długo o tym, czego potrzebuje ta gromadka małych indywidualistów. Nancy nie miała “jedynie słusznych” rozwiązań – pracując w zawodzie nauczyciela od kilkudziesięciu lat, wciąż zachowała otwartość umysłu i przekonanie, że do każdego jest inny klucz. Taki był też duch całej szkoły, i to była w moim odczuciu jej największa zaleta. Mimo tego, że różniłyśmy się z Nancy w przekonaniach na temat pożytku z zajęć lekcyjnych, pobyt w tej szkole był dla mnie budujący dzięki atmosferze radykalnego wzajemnego szacunku, który czyni ją wyjątkowym miejscem.

Wolność i odpowiedzialność

Trzecia odwiedzona przeze mnie szkoła znajduje się w Filadelfii i działa według modelu stworzonego przez Sudbury Valley School. System ten bazuje na radykalnym unschoolingu, czyli filozofii uczenia się, która odrzuca obowiązkowe szkolnictwo jako konieczne dla zdobycia wykształcenia. Nauka unschoolersów odbywa się tak, jak w pierwszych latach życia dziecka – przez naturalne, życiowe doświadczenia dzieci, takie jak zabawa, obowiązki domowe, osobiste zainteresowania i ciekawość, podróże, ekspresję artystyczną, czytanie książek, kontakty z rodziną, mentorami i wszelkie społeczne interakcje. Unschooling to przekonanie, że uczenie się jest tym bardziej znaczące, zrozumiałe i użyteczne, im bardziej osobisty ma charakter. W tym podejściu kwestionuje się użyteczność jakichkolwiek programów nauczania i konwencjonalnych metod oceniania jako nieprzystających do realiów współczesnego życia oraz do indywidualnych potrzeb każdego człowieka. Nie wyklucza to oczywiście korzystania z zajęć zorganizowanych, o ile odpowiadają potrzebom i zainteresowaniom uczącego się dziecka lub dorosłego. Jak taką filozofię działania wdrożyć w szkole?

W szkołach Sudbury zrezygnowano z lekcji, ocen, dzwonków i podziału na klasy. Wszystko to jednak mogłoby się pojawić, gdyby taką potrzebę i chęć zgłosili sami uczniowie. Podobnie jak w innych szkołach demokratycznych, decyzje w Philly Free School podejmowane są przez zgromadzenie szkolne, które jest organem władzy ustawodawczej. Władzę sądowniczą sprawuje komitet sądowniczy, zaś władzę wykonawczą… wszyscy członkowie społeczności szkolnej, w każdym momencie pobytu w szkole. Dotyczy to, rzecz jasna, w równym stopniu uczniów jak i nauczycieli. Prawa stworzone wspólnie obowiązują każdego w takim samym stopniu, chyba, że ktoś zgłosi uzasadniony wyjątek, a społeczność zaakceptuje jego wniosek. Żadna reguła nie jest tu absolutna i bezwzględna – oprócz jednej: podczas pobytu w szkole nikt nie ma prawa naruszać praw drugiej osoby. Kiedy tak się zdarzy, sprawę rozpatrują sami uczniowie – w komitecie, w skład którego wchodzi jeden ze starszych uczniów, jeden z młodszych, oraz jedna osoba z kadry. Decyzje tego “sądu” są powszechnie szanowane, ponieważ w jego skład wchodzą “swoi”, a podstawą ich werdyktu są zasady stworzone wspólnie. Uczniowie nie czują potrzeby buntu przeciw zasadom, które współtworzyli – wprost przeciwnie, są z nich dumni i czują się za nie odpowiedzialni.

Byłam bardzo ciekawa, jakie zasady tworzy takie dziecięce zgromadzenie. Nieograniczona ilość słodyczy i gier komputerowych? Wysokie kieszonkowe dla każdego ucznia? Cotygodniowe wycieczki do wesołego miasteczka? Nic z tych rzeczy. Szkolne prawo jest niezwykle praktyczne i przewidujące, a także… troskliwe. Ogromna większość zasad odnosi się do bezpieczeństwa podczas pobytu w szkole, wiele z nich ma zagwarantować każdemu komfortowe warunki do realizacji swoich planów i projektów. Pomyślano też o zasadach, które pozwalają utrzymać budynek i sprzęt szkolny w dobrym stanie jak najdłużej. Oczywiście, wiele z tych zasad powstało “po szkodzie” – ale przecież tak właśnie uczymy się użyteczności różnych praw i zasad. Uczniowie starsi i młodsi w równej mierze uczestniczą w zarządzaniu szkołą. Między innymi dzięki temu naprawdę świetnie się znają i wiele się od siebie nawzajem uczą – młodsi od starszych, starsi od młodszych. Odniosłam też nieodparte wrażenie, że są bardziej zaradni i samodzielni niż wiele dzieci w ich wieku, które znam. Jeśli o tym pomyśleć, trudno się dziwić – w szkole systemowej np. “zieloną szkołę” organizują dla uczniów nauczyciele, zaś w szkole demokratycznej, jeśli uczniowie chcą wyjechać, muszą wspólnie znaleźć i ustalić miejsce, pomyśleć o sposobach na zdobycie środków i zaplanować całą wyprawę. Chętnie podejmują się tego wyzwania, bo jest to przecież ich własna inicjatywa – nikt nie narzucił im tego pomysłu. W realizacji wszystkich planów dzieci mogą liczyć na pomoc kadry – mentorów, nauczycieli, coachów, wolontariuszy. Bo w szkole demokratycznej dorosły nie jest wrogiem ani policjantem – jest za to przyjacielem i przewodnikiem.

A kolejny tekst będzie o tym, dlaczego uważam, że to działa – czyli psychologiczne i dydaktyczne podstawy tego systemu.

Foto


Mądry rodzic, bo czyta…

Sprawdź, co dobrego wydaliśmy ostatnio w Natuli.

Czytamy 1000 książek rocznie, by wybrać dla ciebie te najlepsze…

6 odpowiedzi na “Wolne dzieci w wolnej szkole. Relacja z wizyty w szkołach demokratycznych w USA”

Lata świetlne od polskiej szkoły. Dla mnie największą tragedią jest system, który z kolei jest pokłosiem tradycyjnego modelu wychowywania w domach, czyli brak szacunku dla ucznia („gówniarz”) i zamiłowanie do ujednolicenia ludzi (strój, zachowanie, myslenie). No i brak współczesnych (czyli ukierunkowanych na człowieka) metod pracy wychowawczej. Aż mnie boli, jak czytam o bezwzględnym szacunku dla drugiej osoby, o więzi między nauczycielem a uczniem, o braku systemu kar i nagród (a stworzeniu systemu alternatywnego, któy sie sprawdza). I na koniec: uczę w szkole i budzi to we mnie coraz większy sprzeciw…

Bardzo interesująca relacja. Tematem interesuję się z perspektywy rodzica, który chce zapewnić swoim maluchom dobrą edukację, wolną od wypaczeń systemu szkolnictwa. Czekam na drugą część.

PS „ramy systemu okazały się zbyt dużą blokadą”. Zwięźle i świetnie ujęte.

Czasami ta blokada tkwi też w samym umyśle nauczyciela! Na początku drugiej klasy podstawówki (córa ledwie skończyła 7 lat) usłyszałam od wychowawczyni, że trzeba w dziecku kształtować „obowiązek i dyscyplinę” i ona nie będzie sprawdzać czy dziecko, które podobno jako jedyne w klasie notorycznie nie notuje prac domowych, zapisało co jest zadane do domu, bo napisała już na tablicy, a ona ma w klasie 27 dzieci! To jest osoba w średnim wieku, która w lipcu skończyła studia pedagogiczne, a we wrześniu rozpoczęła pracę z klasą I, a wcześniej pracowała na świetlicy! O czym w ogóle z taką osobą rozmawiać? Proponuje się jej współpracę, a ona takimi pustymi sloganami strzela rodzicowi między oczy! Pewnie dlatego zarabia tylko 2 tys. za 18 godzin pracy!

ja nie mam wątpliwości co do tego, iz szkoły konwencjonalne są jedną wielką pomyłką…szkoda tylko ze nie stać mnie na zadną alternatywę dla moich dzieci, a nawet jeśli znalazłyby się środki to odległość przekreśla szanse ..

Świetny artykuł. Szkoda, że w Polsce to nierealne do wprowadzenia. Zasady, które panują w opisanych wyżej szkołach oraz podejście do uczniów bardzo przypominają zasady pracy metodą społeczności terapeutycznej. Niestety, myślę, że dopóki na studiach nie zmieni się sposób kształcenia przyszłych pedagogów to nic w Polsce się nie zmieni. Nauczyciele nie są przygotowani do pracy opartej na zasadach partnerstwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.