Miotamy się między pracą, która jest codziennym mozołem i stresem, a obietnicą przygody mającej zrekompensować bezbarwną i zwyczajną egzystencję. Gdy zbliża się piątkowe popołudnie, długi weekend, a tym bardziej urlop, u wielu ludzi następuje szczególne ożywienie i wstępuje jakiś nowy duch. Nasze podejście do pracy zasadza się na założeniu, że jest ona swoistym przymusem, dzięki któremu uzyskujemy pieniądze, które następnie przeznaczamy na konsumpcję. Dlatego konsumpcyjne rozpasanie wydaje się być rozpaczliwą i w dużym stopniu przymusową próbą wyrównania rachunków oraz nadrobienia poczucia niespełnienia, które trwa przez większą część naszego życia.
Wystarczająco dobre życie
Dlaczego, mając (prawie) wszystko, nie jesteśmy szczęśliwi? Ta książka pomoże odkryć, na czym polega dobre życie. Wystarczająco dobre życie.
„Wystarczająco dobre życie” opowiada o tym, jak głęboko można poczuć się w zgodzie ze sobą i światem bez powierzchownych rewolucji. Otwiera nas na ciekawość, zrozumienie i pokorę wobec tego co większe, potężniejsze oraz… naprawdę ważne.
Podróżowanie jest znakiem naszych czasów, charakterystycznym rysem konsumpcyjnej kultury świata zachodniego. Tak jak kupujemy przedmioty, tak też możemy kolekcjonować interesujące miejsca i wrażenia. Zaliczanie tych atrakcji przypomina zachowanie w hipermarkecie, gdzie wybieramy produkty modne, ładnie zapakowane albo te, dzięki którym możemy komunikować innym nasz wysoki status społeczny.
To wszystko oczywiście kosztuje – nie tylko naszą kieszeń. Jeśli lecimy samolotem, a robi tak coraz większa rzesza ludzi, generujemy olbrzymie ilości gazów cieplarnianych, za emisję których nikt nie płaci, czyli tak naprawdę koszty ponosimy wszyscy. Samoloty są najbardziej nieekologicznym środkiem transportu. Boeing 747 w ciągu 24 godzin lotu tak wpływa na zmianę klimatu, jak 666 samochodów przez cały rok. Eksperci z IPCC szacują, że dziś lotnictwo odpowiada za ok. 3,5% emisji gazów cieplarnianych, a to znaczy, że gdyby było państwem, zajęłoby 7. miejsce w rankingu największych niszczycieli klimatu.
Grzeszymy więc wobec środowiska jednocześnie przepełnieni nudą (bo mamy już wszystko), uciekając od pracy (której przecież szczerze nie lubimy) i poszukując nowych wrażeń i doznań (mających ugasić nasze nienasycenie). Ale nie tylko to jest wątpliwe etycznie. Prawdopodobnie większość z nas wakacje spędza w turystycznych gettach nazywanych enigmatycznie kurortami, które powstały w miejscach atrakcyjnych przyrodniczo i krajobrazowo. Ekskluzywne hotele, baseny, centra odnowy biologicznej, zagospodarowane plaże, ośrodki gastronomiczne i rozrywkowe, parkingi, drogi dojazdowe – to wszystko powstało kosztem dzikiej przyrody i naturalnego piękna. Każdego dnia tracimy bezpowrotnie kolejne takie miejsca, by turyści z bogatych krajów mogli w końcu poczuć, że żyją naprawdę.
Bo przecież wydaje się nam, że lepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Gdzieś dalej jest piękniejsza przyroda, bardziej zachwycające widoki, życzliwsi ludzie, pełniejsze życie. I poniekąd to nasze przekonanie ma uzasadnienie. Przecież żyjemy przede wszystkim w miastach z ich brzydotą, obcością innych, doświadczanym kieratem w pracy czy w szkole. Wypuszczając się dalej, uwalniamy się od tego wszystkiego, bo wybieramy zwykle piękne miejsca. Ale w tej logice leży tragiczna konstatacja: z miejsca, w którym żyjemy na co dzień, zrobiliśmy coś, co nie nadaje się do życia, bo jest głośno, smrodliwie, niezdrowo, szybko i anonimowo. Paradoks jednak jest taki, że to nowe dziewicze miejsce z powodu naszej wygody i chęci otaczania się luksusem zmieniamy ostatecznie tak, że z pierwotnego i naturalnego piękna niewiele pozostaje. Podróżowanie jest więc ucieczką ze świata, którego nie lubimy do świata, którego za chwilę lubić nie będziemy, bo stanie się komercyjnym lunaparkiem pełnym gwaru, nieprzebranych tłumów turystów i plastikowych atrakcji.
Ostatecznie przemożna chęć podróżowania obnaża nasz brak zakorzenienia i brak związków z miejscem, w którym żyjemy. Tak, podróżowanie jest jakąś żałosną namiastką prawdziwego bycia w MIEJSCU, we własnym miejscu. Gdybyśmy tak naprawdę byli u siebie, w pełni doświadczali tego, co jest blisko, kochali to, co nas otacza, czuli się dobrze w swoim domu rozumianym jako najbliższa przestrzeń życiowa, szanowali to, co zostało nam powierzone pod opiekę, czy wtedy coś gnałoby nas do wyjazdu?
Pełen wyrafinowanych atrakcji, oparty na zaawansowanej infrastrukturze, nowoczesny przemysł turystyczny jest w tym samym stopniu niezrównoważony, co nasze codzienne życie, w którym miotamy się między kieratem pracy, nieumiejętnością odpoczywania oraz przebywaniem w miejscu, którego nie lubimy, z którym nie jesteśmy związani i ludźmi, którzy są dla nas obcy.
Może więc czas zatrzymać się i spojrzeć uczciwie na te wszystkie pomieszania obecne w naszym życiu. Może warto zrobić coś innego niż poddawać się masowej fali wyjazdów za wszelką cenę. Może warto, jakkolwiek wydaje się to być szalone i trudne, zacząć dostrzegać coś, co trzeba chronić i pielęgnować w najbliższej okolicy. Powoli odkrywać i na nowo uczyć się własnego miejsca: starych drzew, zdziczałych parków, zapomnianych stawów czy nawet rowów przy drogach. Odkryć sąsiadów, a w końcu także przyjrzeć się na spokojnie własnemu życiu.
By to zrobić, trzeba się zatrzymać, umieć pobyć ze sobą samym bez uciekania się do różnych ułatwiaczy czy raczej zagłuszaczy świadomości. Bez pośpiechu i lęku zedrzeć w końcu zasłonę iluzji.
Lao Tse w swoim poemacie Tao Te King pisze: „można poznać cały świat, nie wychodząc ze swojego domu; ten, kto podróżuje, tak naprawdę wie niewiele”.
Czyż nie brzmi to jak herezja? Ale taka właśnie jest ta najważniejsza podróż, jakiej doświadczamy. Podróż, w której poznajemy samych siebie. Nie trzeba nigdzie jechać, żeby to zrobić. A nawet trzeba nie jechać, nie uciekać przed sobą, żeby w końcu siebie spotkać.
Udanych wakacji!