Kategorie
Edukacja Edukacja alternatywna

Go f*** yourself Librus!

Czy chciałabym, żeby mój mąż był informowany o tym, jak mi idzie na pilatesie lub w jakim stopniu opanowałam rodzaje ściegów na kursie szycia? Lub, co więcej, wiedział ile procent uzyskałam na teście z wiedzy o polskich noblistach, o których akurat rozmawiałam na spotkaniu ze znajomymi? Nie!

Piątek 21:00: Powiadomienie z Librusa. Dziecko ma dostarczyć wypracowanie do wtorku.

Poniedziałek 10:00: Powiadomienie z Librusa. Nauczycielka j. niemieckiego prosi o asystę w nauczeniu dziecka piosenki na dzień szkoły.

Wtorek 12:00: Powiadomienie z Librusa. Zmiana w planie: j.polski → geografia.

Wtorek 14:00: Powiadomienie z Librusa. Ocena z testu: 46 punktów na 100.

Wtorek 16:00: Powiadomienie z Librusa. Ocena z testu: 98 punktów na 100.

Wtorek 18:00: Powiadomienie z Librusa. Nauczycielka geografii prosi o przypomnienie dzieciom, że w czwartek mają przynieść na lekcję kalkulatory.

Możliwość pierwsza: przeszkadzają ci powiadomienia z Librusa – wyłącz powiadomienia. 

Możliwość druga: przeszkadzają ci powiadomienia  z Librusa – zastanów się, o co w tym wszystkim chodzi.

Wybieram drugą opcję.

Uwaga! Reklama do czytania

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece Twojego dziecka

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Uwaga! Reklama do czytania

Wild child, czyli naturalny rozwój dziecka

Książka o rozwoju dziecka 2-5 lat. Praktyczne rozwiązania na najczęstsze rodzicielskie wyzwania.

CHCESZ? KLIKNIJ!

Po co moje dziecko chodzi do szkoły?

Librus jest platformą, która z założenia ma być mostem łączącym nauczycieli i rodziców. Jesteśmy na bieżąco z tym, co się dzieje w szkole, co się dzieje z dzieckiem. Jakie ma lekcje, oceny, co i na kiedy powinno zrobić lub przynieść. W mojej głowie pojawiają się zasadnicze pytania. Po co rodzic ma to wszystko wiedzieć? Po co nam to narzędzie kontroli nad dzieckiem (Librus naturalnie przekształcił się z platformy komunikacji w narzędzie kontroli)? Bo – i to chcę napisać bardzo wyraźnie – przeszliśmy granicę „bycia w kontakcie” na rzecz kontroli nad przestrzenią dziecka. 

Po co nasze dziecko chodzi do szkoły? Moim zdaniem chodzi po to, żeby się uczyć. Uczyć organizować sobie zadania. Uczyć się samodzielnie rozwiązywać problemy. Wreszcie uczyć się uczyć… Także być odpowiedzialnym za samego siebie: wezmę zeszyt z matematyki, to będę go miał, nie wezmę, to mnie nauczy, żeby o nim pamiętać. Może nie za pierwszym razem, ale za którymś na pewno. Nie wezmę kalkulatora na geografię, to poniosę tego naturalne konsekwencje. To się nazywa nauka. 

I – uprzedzając komentarze – nie dotyczy to tylko starszych dzieci. Naturalne konsekwencje dotykają nas od początku życia: kiedy rzucę zabawką, ona upadnie na podłogę, kiedy nie założę czapki, będzie mi zimno w głowę, kiedy zapomnę drugiego śniadania, będę głodna…

Uwaga! Reklama do czytania

Połóg. Pierwszy rok życia rodzica

Oto długo wyczekiwany holistyczny przewodnik po połogu. Autorka z czułością i empatią przeprowadza czytelników przez szereg zagadnień związanych z tym przełomowym momentem.

Zobacz na natuli.pl

Po co nam oceny?

O iluzji sensowności ocen i testów nie będę się tu rozpisywać, Kto ciekawy, może posłuchać, co piszą i mówią o tym specjaliści, np. w książce „Kiedy szkoła jest problemem”.

 

Zastanawiam się natomiast, jaki jest cel informowania mnie, matki, o ocenach mojego dziecka. I to nie o ocenach zbiorczych, np. z semestru, ale o każdej ocenie z każdego przedmiotu (każdej cząstkowej ocenie, stopniu aktywności na lekcji, ilości wykonanych i niewykonanych ćwiczeń, zmiany lekcji chemii na biologię)! Dla mnie – choć zdaję sobie sprawę z dość radykalnego podejścia do tej sprawy – jest to forma przemocy. Przemocy, ponieważ inwazyjnie wkracza w proces nauki dziecka. Z podmiotu czyni go przedmiotem procesu edukacji. Wbrew pozorom wgląd w oceny dziecka nie jest czystą informacją, ale narzędziem kontroli. Bardzo łatwo bowiem przekroczyć granicę pomiędzy tym, że wiem jakie moje dziecka ma oceny, a tym, że staję się częścią systemu mającą na te oceny wyraźny wpływ: „Dlaczego tylko 40% z matematyki?”, „Znów nieprzygotowanie z polskiego?!”.

Czy chciałabym, żeby mój mąż był informowany o tym, jak mi idzie na pilatesie lub w jakim stopniu opanowałam rodzaje ściegów na kursie szycia? Lub, co więcej, wiedział ile procent uzyskałam na teście z wiedzy o polskich noblistach, o których akurat rozmawiałam na spotkaniu ze znajomymi? Nie! I to nie dlatego, że mam coś do ukrycia. To jest po prostu moja prywatna przestrzeń rozwoju. Nie Pani, nie Pana, ale moja własna. Gdyż ja się dla Pani lub Pana nie rozwijam, ale dla siebie samej. I to samo dotyczy moich dzieci.

Jaki zatem mam wpływ na edukację własnego dziecka?

Zasadniczy. To w domu dzieje się zdecydowana, decydująca większość życia dziecka. Mam bardzo duży wpływ na jego poczucie własnej wartości, poczucie bezpieczeństwa, przestrzeń do rozwoju bądź jej brak. Co możemy zrobić? Zapewnić możliwie jak najlepsze warunki do nauki. To samo dotyczy zarówno rodziców, jak i nauczycieli. Nie można bowiem do uczenia się zmusić żadnego człowieka – ani dużego, ani małego. 

„Pozwól mi to zrobić samemu” – zdaje się, że tak mówiła Maria Montessori, do której placówki imienia chodzą zresztą moje dzieci. Weźmy sobie to hasło do serca.

Avatar photo

Autor/ka: Alicja Dyrda

Jest mamą trójki dzieci. Kocha to, co naturalne. Stworzyła serwis dziecisawazne.pl i jest redaktor naczelną wydawnictwa Natuli. Mieszka i podróżuje z rodziną po Azji.

5 odpowiedzi na “Go f*** yourself Librus!”

Jak miło usłyszeć, że ktoś podobnie myśli. Od początku uważam dzienniki elektroniczne za absurd. Dzięki nim już nie można pójść na wagary, bo nie ma to sensu – służyły one przecież na ogół odroczeniu nieprzyjemnych wydarzeń. Nie można na spokojnie poprawić oceny i dopiero wtedy poinformować w domu o wpadce, wyjść z zagrożenia semestralnego mając czas na wyjście na prostą do mitycznej wywiadówki, czy po prostu naprawić zły początek roku, semestru, nic, bo o wszystkim pomyślą za Ciebie, zanim zdążysz pomyśleć sam. Nie możesz myśleć sam, wziąć swoich spraw w swoje ręce, przyjąć jakieś pierwszej odpowiedzialności za siebie. Nie i koniec.

Z drugiej strony co tu się dziwić, skoro coraz więcej dzieci ma średnią 6.0… Obłożone wszelkimi możliwymi podręcznikami, wykonujące wszelkie zadania „dla chętnych”, odrabiające z rodzicami lekcje całymi popołudniami, bo trzeba przerobić 3 tematy do przodu, żeby błyszczeć, za to wyalienowane, odcięte od życia, samotne. Tym dzieciom nie są potrzebne wagary ani odraczanie informowania o niepowodzeniach, bo ich nie ma. Tylko czy takie życie nie jest jednym wielkim niepowodzeniem?

Kiedyś twierdzono, że szkoła ma wychowywać, uczyć życia, uspołeczniać itd.. równolegle z edukacją. Dziś nikt nie ma nawet odwagi tak twierdzić. Szkoła ma jedynie mieć „wysoki poziom”, cokolwiek to znaczy. Na ogół chodzi o obiegową opinię i statystyki, olimpiad i zdawalności testów. Tak, w takiej szkole potrzebna jest permanentna inwigilacja, żeby utrzymać „poziom”. Zatem wszystko się zgadza.

Witam,

A co jeśli dziecko (wiek 5 klasa podstawówki) ma cała naukę gleboko w miejscu gdzie światło nie dochodzi ? Brak pewnego przymusu spowoduje niezaliczenie klasy – niezaliczenie parokrotne spowoduje całkowite zaprzepaszczenie sobie życia w przyszłości (np przepisanie do szkoły specjalnej a co za tym idzie oderwanie od normalnie rozwijających się rówieśników).
Co w tej kwestii możecie doradzić ?

Bo sadze – bez urazy – ze jesteście trochę oderwani od niektórych rzeczywistości.

Pozdrawiam

Witam
Dzieci mają odgórną cechę ciekawości świata. Jest ona głęboko zakorzeniona w ich mózgu. Dlatego, jeżeli 5-klasista czy jakikolwiek inny uczeń ma wywalone na naukę, powinno się z nim przegadać co chce w niej zmienić, a nie kontrolować go.

Witam
Dzieci mają odgórną cechę ciekawości świata. Jest ona głęboko zakorzeniona w ich mózgu. Dlatego, jeżeli 5-klasista czy jakikolwiek inny uczeń ma wywalone na naukę, powinno się z nim przegadać co chce w niej zmienić, a nie kontrolować go.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.