Rodzic chce się rozwijać, pracuje nad sobą, czyta książki specjalistów, chodzi na warsztaty… A jednak bardzo często, w trudnych sytuacjach, cała wiedza ucieka mu z głowy. Pojawiają się trudności w radzeniu sobie w codziennych, stresujących sytuacjach.
Tak czasami bywa. Często okazuje się, że zastosowanie wiedzy w praktyce nie jest takie proste. Rodzic nie jest kimś, kto działa mechanicznie według posiadanej wiedzy w sposób doskonały. Jest żywym człowiekiem, który działa poprzez swoje emocje, doświadczenia, to, czy jest w dobrej czy złej formie, czy jest bardziej zmęczony, wkurzony, czy też w dobrym humorze… Wszystkie te czynniki nakładają się na daną sytuację.
A co jeśli stwierdzimy, że wiedza z książek jest nam niepotrzebna, że wystarczy nam, np. codzienne doświadczenie? Wyobraźmy sobie taką sytuację: atak histerii dziecka na środku chodnika. Często nie działamy wówczas intuicyjnie, to znaczy w sposób, w jaki reagowaliśmy do tej pory, bo chcemy działać według książkowych schematów! Boimy się wykonać jakikolwiek ruch względem dziecka, żeby go nie skrzywdzić, nie zerwać z nim kontaktu, choć w głowie wszystko krzyczy “weź go pod pachę i wracaj do domu”. Nie wiemy, jak zareagować, żeby działać zgodnie z nabytą wiedzą.
To, o czym teraz mówimy, jest trudne. To jest tak jakbyśmy stwierdzili, że nie będziemy się uczyć nowych rzeczy. I wtedy funkcjonujemy cały czas na tym samym poziomie, niezmiennym, odkąd staliśmy się rodzicami, cały czas kręcimy się w kółko.
W rodzicielstwie tak naprawdę nie chodzi o wiedzę, a o umiejętności. Czyli nie o to, ile masz informacji, wiedzy, tylko o to, jak w życiu codziennym potrafisz te informacje zastosować. Przejście od wiedzy książkowej do zastosowania w życiu codziennym jest bardzo trudną pracą. Dla porównania, to jest tak jakby przeczytać w książce o jeździe na rowerze, a potem chcieć na niego wsiąść i jechać. Nagle okazuje się, że to takie proste nie jest.
Bardzo często zdarza się, że chcemy opanować nowe umiejętności ekspresowo.
To prawda. O ile jeszcze ludzie rozumieją, że z rowerem to zadziała, to w przypadku rodzicielstwa wydaje im się, że mimo wszystko da się bardzo łatwo przejść od teorii do praktyki. Bycie rodzicem jest ciągłą nauką, ciągłym ćwiczeniem, wiele razy się nie udaje albo udaje nam się coś osiągnąć, ale nie do końca tak, jakbyśmy chcieli.
Okazuje się też często, że trudno przełożyć wiedzę książkową na konkretne sytuacje z życia codziennego. Dzieje się tak, ponieważ żadna książka nie jest wstanie opisać wyczucia równowagi pomiędzy naszymi potrzebami a potrzebami dziecka, czyli tego kiedy mamy zadbać o potrzeby dziecka, a kiedy zatroszczyć się o siebie. Nie ma na to żadnej złotej recepty, którą można by opisać w książce. Musimy sami wypróbować to milion razy, pomylić się nie raz, musimy to „wypraktykować”
Czasami jest tak, że zaczynamy wchodzić w jakąś sytuację, zaczynamy coś robić i dopiero w tej sytuacji widzimy, że dzisiaj nie jesteśmy w stanie nic zrobić, nie damy rady rozwiązać problemu po naszej myśli, bo dzisiaj nie dajemy rady, nie mamy siły, mamy dość wszystkich i wszystkiego…
W sytuacji kryzysowej, zamiast być z dzieckiem tu i teraz, myślimy, jak mamy zareagować…
Dlatego, aby uniknąć takich sytuacji, lepszym sposobem jest „przećwiczenie” na sucho podobnych zachowań w kontakcie z dzieckiem lub z innym dorosłym. Możemy zrobić sobie takie ćwiczenie: spróbować posłuchać drugiego człowieka bez oceniania, osądzania, po to, by w kontakcie z dzieckiem dysponować żywym doświadczeniem tego, jak to mniej więcej wygląda, i nie mieć już przed oczami suchego opisu. Pewne rzeczy musimy sami przeżyć na własnej skórze, żeby móc potem w realnej sytuacji zadziałać tak, jak chcemy.
A kiedy – jak w sytuacji wspomnianej wyżej – stoimy z dzieckiem na ulicy, ono krzyczy, a wokół nas jest mnóstwo osób, które zdają się nas oceniać. Chyba każdy rodzic tego doświadczył. Jednym słowem: wiemy, co mamy robić, ale tego nie robimy.
W takich sytuacjach najlepiej jest zabrać dziecko pod pachę, oddalić się w bezpieczne miejsce, uniknąć presji oceny, jaką stwarzają przypadkowi przechodnie, i wtedy na tyle, na ile mamy możliwość, zająć się potrzebami dziecka. Znając już różne metody działania w takich sytuacjach, nie musimy robić tego tam, gdzie nie czujemy się bezpiecznie.
I wszystko, o czym teraz mówimy, opiera się naumiejętności rozumienia tego, co się z nami dzieje w danej sytuacji. Rodzic zawsze musi być o ten jeden krok do przodu. Musi umieć rozpoznawać swoje emocje, mieć świadomość, że to, co teraz się z nim dzieje, nie jest wynikiem zachowania dziecka, tylko wynikiem trudności związanej z tym, że jest on w danym momencie oceniany, obserwowany. Denerwuje się na dziecko, bo to ono jest przyczyną całej tej sytuacji.
Dlatego bardzo podoba mi się koncepcja, by wiedzę dzielić sobie na bardzo małe kroki. Wracając do książek, one opisują już jakiś etap końcowy, docelowy, jak coś ma wyglądać. Kiedy podzielisz to na mniejsze kroki, okaże się, że ten pierwszy bardzo podstawowy krok do zdobycia większej wiedzy to zadane sobie pytanie: „zastanów się, o co ci chodzi” albo: „co się z tobą dzieje, że czujesz złość?”…
Jak można trenować ten etap: „zastanów się, co czujesz” w kontekście kontaktu z dzieckiem?
Nie musisz trenować tego w kontekście kontaktu z dzieckiem. Możesz trenować w kontakcie z koleżanką w pracy, z mężem, żoną, babcią, a nawet i sąsiadką:) Wszystko opiera się na tym, że im bardziej zrozumiemy samych siebie, im lepiej potrafimy poruszać się we własnych emocjach, w naszym wewnętrznym świecie, tym łatwiej jest nam towarzyszyć dziecku w trudnych sytuacjach. To jest wspaniałe, że kiedy uczymy się nowych umiejętności, to w późniejszym czasie one ciągle się przydają; także wówczas gdy nasze dziecko stanie się nastolatkiem, bo im dziecko starsze, tym trudniejsza relacja.
Co mamy zrobić, jeżeli nie mieliśmy wcześniej możliwości zdobycia doświadczenia, o jakim mówisz? Jeśli przywykliśmy do rodzicielstwa opartego bardziej na odruchowym reagowaniu niż pracy nad sobą? Co wtedy, gdy jesteśmy rodzicami roczniaka i ośmiolatka, a nasze podejście do wychowywania dopiero co się zmieniło?
Niejeden rodzic zadaje mi takie pytania. Odpowiadam wówczas, żeby nie zaczynał od odkrycia potrzeb dziecka, tylko żeby odkrył swoje potrzeby. Mówię mu, żeby nie stawiał sobie zarzutów, że był złym rodzicem przez te siedem lat, osiem lat, tylko by teraz zaczął od dobrego początku: żeby zaczął obserwować co się z nim dzieje, niekoniecznie w kontakcie z dzieckiem. Bardzo często wszystko chcemy zrobić na raz, szybko naprawić to, co w naszym odczuciu zrobiliśmy źle. Nie zawsze to jest takie proste, nie da się wszystkiego szybko naprawiać.
A co się da?
Warto więc zaczynać od małych kroków, będących w zakresie naszych możliwości. I na pewno bardzo cenne jest szukanie innych osób, które mają podobne spojrzenie na rodzicielstwo, którzy też się chcą rozwijać. Takie zanurzenie wnosi czasem więcej niż teoretyczna wiedza.
Dziękuje za rozmowę i mam nadzieje, że będziemy mieli jeszcze nie raz okazję do rozmowy na ważne dla rodziców tematy.
Foto: flikr.com/jocelyndale