Kategorie
Ciąża i narodziny Intuicja i wsparcie Macierzyństwo i ojcostwo Poród

„Mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem mężczyzn, którzy uczestniczą w porodach”. Rozmowa z Jeannette Kalytą

W dzisiejszych czasach jest coraz więcej związków nieformalnych, więc na wszelki wypadek używam słów: partner, ojciec dziecka. A jacy oni są? Trudno uogólniać – wielu ojców jest bardzo zaangażowanych, przychodzą na każde zajęcia z własnej woli, ale są też ci przyciągnięci przez swoje partnerki na siłę.

Jeannette, kiedy ja zdawałam maturę, ty byłaś już najbardziej znaną, rozpoznawalną położną w Polsce. Kobiety marzyły o tym, aby trafić na twój właśnie dyżur w szpitalu im Św. Zofii w Warszawie. Niestety, na twoją indywidualną opiekę nie każda z nich mogła sobie pozwolić.

Jeannette KalytaTo nie jest prawdą. Te, które naprawdę chciały ze mną rodzić, mówiły, że ”9 miesięcy ciąży, to dostatecznie dużo czasu, by przygotować się do tego wydarzenia i parę groszy odłożyć”. Moja opieka nad rodzącą nie była aż tak kosztowna. W tamtych czasach wszyscy byli  przyzwyczajeni, że służba zdrowia jest bezpłatna, więc sądzę, że głównie o to chodziło. Natomiast przyznaję, że w trudno było się do mnie dostać, gdyż panie często dzwoniły natychmiast po odczytaniu testu ciążowego.

Gdy zaszłam w pierwszą ciążę, także byłam wśród tych kobiet. Położne, które spotykałam w tamtych czasach… Cóż… różnie bywało. Dzisiaj chciałabym pod pretekstem tematu przewodniego, jakim jest TATA, porozmawiać z Jeannette-kobietą, położną, osobą, która towarzyszy rodzinom w jednym z najważniejszych życiowych momentów. Na początek powiedz mi proszę, jakich mężczyzn spotykasz dzisiaj na salach porodowych oraz w swojej Szkole Narodzin.

Jeannette Kalyta: Gdy ćwierć wieku temu ciężarna przychodziła na zajęcia Szkoły Rodzenia z mężczyzną, na 95% był to mąż. W dzisiejszych czasach jest coraz więcej związków nieformalnych, więc na wszelki wypadek coraz częściej używam słów: partner, ojciec dziecka. A jacy oni są? Trudno uogólniać, wielu ojców jest bardzo zaangażowanych, przychodzą na każde zajęcia z własnej woli, ale są też ci przyciągnięci przez swoje partnerki na siłę. Moim zdaniem warto, by tatusiowie uczestniczyli w kursie. Nawet jeżeli na początku nie mają zbyt dużo entuzjazmu, widzę, jak z czasem ich zaangażowanie rośnie. Przybliżanie zupełnie nowych tematów, takich jak psychologia ciąży, porodu, pielęgnacja dziecka, czy to jak zorganizować dom po narodzinach, przekłada się później na konkretną oferowaną przez nich pomoc.

kalyta1

Uwaga! Reklama do czytania

Poród naturalny

Świadome przygotowanie się do cudu narodzin.

Cesarskie cięcie i poród po cięciu cesarskim

Pomoc i wsparcie przy CC i VBAC

Tylko dobre książki dla dzieci i rodziców | Księgarnia Natuli

Jaką widzisz różnicę między mężczyznami przychodzącymi do twojej Szkoły Narodzin dzisiaj a ojcami, którzy towarzyszyli swoim partnerkom np. 13, 10 i 5 lat temu? W jakim kierunku idą te zmiany?

Jeannette Kalyta: Zastanawiam się, dlaczego wymieniłaś właśnie te trzy liczby. Od 28 lat mam do czynienia z  narodzinami i uważam, że zmiany w położnictwie nie dokonują się skokowo, to raczej spokojny, długofalowy proces. Przełomem były niewątpliwie lata dziewięćdziesiąte i upodmiotowienie rodzącej oraz budząca się świadomość kobiet dotycząca ciała, fizjologii i emocji w trakcie porodu.

Otwarcie drzwi większości sal porodowych dla osób towarzyszących było prawdziwym krokiem milowym w kierunku zmian, które miały dopiero nadejść, w postaci komfortowych i przytulnych warunków szpitalnych. Otóż początki nie należały do najłatwiejszych, gdyż część mężczyzn była zaskoczona otrzymanym przywilejem. Przepustką było zaświadczenie ukończenia Szkoły Rodzenia, więc niektórzy załatwiali je różnymi sposobami nie uczestnicząc w kursie. Efekty takich praktyk były opłakane. Często dynamizm porodu kompletnie ich zaskakiwał, nie byli przygotowani na wydawane przez kobietę dźwięki, targały nimi emocje, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Zdarzały się przypadki agresywnych reakcji, kiedy mężczyzna w samczym odruchu odpychał położną, która badała rozwarcie szyjki macicy, myśląc, że jego kobiecie dzieje się krzywda. Niemniej jednak większość partnerów uczestniczących w porodach, mając poczucie misji, pomagało rodzącej w każdy możliwy sposób, zachowując równocześnie miłe relacje z personelem. Obserwowałam z radością, jak kobiety w poczuciu bezpieczeństwa wydawały na świat swoje dzieci. Odnoszę wrażenie, że obecnie coraz więcej mężczyzn pozostaje biernymi obserwatorami w trakcie porodu, coraz mniej aktywnie się angażując.

By mieć dobry kontakt z drugim człowiekiem, zwłaszcza w tak ważnym momencie życia jak narodziny dziecka, trzeba mieć najpierw dobry kontakt  z samym sobą. Jaką drogę ty przeszłaś, aby znaleźć się właśnie w tym miejscu, w którym obecnie jesteś? Czy miał na to wpływ dom rodzinny, koleje losu czy też wewnętrzne wybory?

Jeannette Kalyta: By zrozumieć drugiego człowieka, mieć do niego szacunek i traktować go z empatią, warto najpierw spotkać się ze samym sobą, to prawda. Odnaleźć w swoim sercu pokłady miłości, tej bezinteresownej. Zrozumieć, że trzeba mieć pełne naczynie, by móc dzielić się z innymi, ufać sobie i swojej intuicji. Uczestnictwo w narodzinach to dla położnej niezwykła przygoda. Jeżeli traktujemy położnictwo jako rodzaj rzemiosła, zobaczymy w nim jedynie fizjologię bądź patologię czyli konkretne przypadki medyczne, nie zobaczymy człowieka. By pomóc rodzącej w tak intymnej chwili; wesprzeć ją, przeprowadzić przez poród, podać rękę, przytulić lub odgarnąć włosy, należy mieć ogromny szacunek do żeńskiej energii, która powinna swobodnie przepływać pomiędzy położną i kobietą wydającą na świat nowe życie. Wówczas nie da się w trakcie narodzin dziecka być obok, niezaangażowaną. Poród to tu i teraz, położna wykorzystuje wszystkie zmysły: dotyk, dodający otuchy, wzrok – obserwuje zachowanie rodzącej, słuch – analizuje wydawane przez kobietę dźwięki, węch – często wraz ze zmianą dominującego w porodzie hormonu zmienia się zapach skóry rodzącej, nawet jej smak. Zdarzyło mi się niejednokrotnie czuć smak wody połykanej przez rodzącą i w tym momencie zdawałam sobie sprawę, że od kilku godzin nie wypiłam ani jednego łyka płynu. Trudno odpowiedzieć na pytanie; co wpłynęło na to, że jestem taka, jaka jestem. Moim zdaniem ważny jest charakter, który kształtuje się przez całe życie, oraz to, jakich ludzi spotykamy na swojej drodze, czego doświadczamy i czy umiemy zobaczyć w tych doświadczeniach ważne życiowe lekcje.

Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka

Jak być przewodnikiem dziecka i odpowiedzialnie orientować je w tym chaotycznym świecie. 
Autor mówi: rodzice, nie warto wdawać się w negocjacje, ciągle prosić, stawiać tylu pytań. Mamy inne rozwiązania, znacznie skuteczniejsze i korzystniejsze dla naszych relacji z dziećmi. Stoi za nimi nowa dyscyplina. I wcale nie trzeba być przy tym surowym.

CHCESZ? KLIKNIJ!

W swojej książce “Położna. 3550 cudów narodzin” ukazujesz to, co jest w ludziach delikatne i wyjątkowe. Ta niezwykła wrażliwość kojarzy się z kobiecością i matczyną troską, ale pojawiają się też sytuacje trudne, gdy trzeba być twardym i reagować szybko, tak „po męsku”. Czy masz tę ojcowską siłę zintegrowaną w sobie? Czasami tak jest, że płynie to z kontaktu z dziadkiem, nie a tatą. Jak to jest u ciebie?

Jeannette Kalyta: Każdy człowiek ma w sobie dwie energie, żeńską i męską, powstajemy przecież z dwóch różnych gamet i trudno polemizować z tym faktem. Jestem kobietą, więc jest mi bliższa energia żeńska, miękka, ciepła, łagodna, ale bywają sytuacje, takie jak chociażby poród, kiedy sytuacja wymaga ode mnie korzystania z męskiej energii akcji, czasami wyłączenia emocji, szybkiego reagowania i podejmowania natychmiastowych decyzji. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy to zasługa ojca, czy dziadka. Ale skoro zadałaś takie pytanie, mogę być im od dzisiaj wdzięczna, że potrafię w intuicyjny sposób skorzystać z mojej energii odziedziczonej po męskich przodkach.

kalyta2

Czy twoim zdaniem dla mężczyzn towarzyszących przy narodzinach swojego dziecka, zwłaszcza pierwszego, jest to w jakimkolwiek stopniu przejście na inny poziom świadomości, mądrości życiowej?

Jeannette Kalyta: Mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem mężczyzn, którzy uczestniczą w porodach. Życie postawiło przed nimi nowe zadania, z którymi przyszło im się zmierzyć, a do których nie tak łatwo mogą się przystosować, gdyż nie mają żadnych wzorców. Ich ojcowie nie mieli takich doświadczeń, wręcz odradzają synom mieszanie się w kobiece sprawy. Mężczyzna dbający o dom, zapewniający utrzymanie swojej niepracującej żonie i garstce pociech to w dzisiejszych czasach rzadki obrazek. Kobiety pracują, osiągając sukcesy na polu zawodowym, w międzyczasie rodzą dzieci, planując szybki powrót do pracy. Lecz po porodzie, dzięki między innymi hormonom laktacyjnym, mama małego bobasa patrzy na świat z innej perspektywy. Nic wokół nie jest ważne oprócz jej dziecka – i wszystkie misternie ułożone plany często się rozsypują.

Moim zdaniem panowie uczestniczący w porodach są poddawani rytuałowi przejścia, który uszyty jest na miarę naszych czasów. Może ma to mało wspólnego z pozostawieniem mężczyzny nocą w dżungli bez broni, ale przeżywane emocje niejednokrotnie mogą być podobne. Poród, zwłaszcza pierwszy, jest wydarzaniem niezwykle energetycznym i poruszającym najgłębsze emocje. Wówczas udziałem mężczyzny jest strach, niepewność, bezsilność, irytacja, złość, radość, aż po głębokie uniesienie. Po takim doświadczeniu już nic nie jest takie samo i z pewnością zmienia się świadomość. Poród jest elementem życia, płynie jak rzeka, nie da się zawrócić jej biegu, ale warto z ufnością poddać się jej nurtowi. Kobiety robią to intuicyjnie, większości mężczyzn także się to udaje.  

Jakiego Ty miałaś tatę i kiedy Tobie był on najbardziej potrzebny?

Jeannette Kalyta: Mam dwie dużo starsze siostry, jestem trzecim dzieckiem moich rodziców, myślę że oboje oczekiwali raczej syna. Cóż, urodziła się córka. Tata uczył mnie wbijać gwoździe, przykręcać śrubki, posiadłam też umiejętność posługiwania się wiertarką. Po ukończeniu szkoły podstawowej zamieszkałam w Przemyślu u mojej siostry. W domu bywałam rzadko, tylko przy okazji świąt, ferii i wakacji. Tata zawsze odprowadzał mnie na dworzec autobusowy, ciężką torbę pełną wiktuałów umieszczał w bagażniku i czekał, aż autobus odjedzie. Pamiętam, jak kiedyś posprzeczaliśmy się o coś, byliśmy spóźnieni, w ostatniej chwili udało mi się wsiąść do odjeżdżającego autobusu, nikt nie powiedział: przepraszam, nie było nawet czasu na pożegnanie. Wtedy widziałam go ostatni raz. Tata zmarł miesiąc później. Miałam 17 lat, przeprosiłam go stojąc nad trumną. Dobrze zapamiętałam lekcję, którą mi pokazano. Od tamtej pory staram się nie zostawiać niedokończonych zdań, wyjaśniam dwuznaczne sytuacje, od razu mówię co myślę, ale też nauczyłam się wyrażać uczucia nie czyniąc wyrzutów i słuchać drugiego człowieka w sposób otwarty, z opuszczoną gardą. Cóż, zostałam półsierotą zanim osiągnęłam pełnoletność, ponadto w ciągu trzech miesięcy straciłam jeszcze dwie osoby które kochałam, dziadka i moją pierwszą sympatię. Po kilkumiesięcznej depresji, z którą poradziłam sobie sama (w latach osiemdziesiątych nie chadzało się do psychoanalityków), twardo stanęłam na nogach. Po maturze zrezygnowałam z pomysłu studiowania biologii, wybrałam położnictwo. Jak dzisiaj o tym myślę, wiem, że nie stało się to przez przypadek, nie wierzę w przypadki. Tak oto zaczęła się moja droga w dojrzałość – bez ojca.

Ty i twój Tata. Jaki to obraz?

Jeannette Kalyta: Uwielbiałam jako dziecko jeździć z nim na motocyklu. Sadzał mnie przed sobą. Pamiętam jak małe rączki układałam na baku, a dokładnie na srebrnej zakrętce od wlewu paliwa. Do pełni szczęścia wystarczało mi, że przewiózł mnie 50 metrów. Doskonale pamiętam też dzień, gdy usiadłam pierwszy raz z tyłu, za nim, jak prawdziwy pasażer. Tata stwierdził, że jestem już duża i nie może trzymać mnie przed sobą, bo zasłaniam mu drogę. Nałożył mi na głowę twardy, niewygodny kask, który natychmiast spadł mi na oczy, ale nie narzekałam. Trochę przypominał hełm, który widziałam na filmie (regularnie razem oglądaliśmy każdy odcinek „Stawki większej niż życie”). Ojciec nigdy nie był na zbyt wylewny w wyrażaniu emocji, więc nauczyłam się czytania znaków. Od dnia, gdy dostałam kask i tata pozwolił mi usiąść na motocyklu za nim, wiedziałam co to znaczy; byłam duża i to było dla mnie najważniejsze. Nie miało znaczenia, że nie mogłam podczas jazdy obserwować wszystkiego wokół, głównie skupiałam się na obejmowaniu go, trzymaniu rąk w jego kieszeniach, żeby nie spaść. Czułam się dorosła, miałam wtedy 9 lat.

Wiem że przygotowywałaś się do zostania terapeutą czaszkowo-krzyżowym i poszerzałaś poziom swojej świadomości oraz wiedzy na różnego rodzaju kursach. Czy według ciebie prowadzi to do łatwiejszego wglądu w siebie oraz większej sensytywności i otwartości na ludzi?  

Jeannette Kalyta: Należy być niezwykle ostrożnym, gdyż ostatnimi czasy ilość różnych terapii, kursów czy warsztatów ezoterycznych jest równie imponująca co ilość dróg duchowych i technik prowadzących do wznoszenia się mentalnie na wyższy stopień świadomości. Wiele osób uważa, że kolejny warsztat czy kolejna technika przybliżą ich do celu. Moim zdaniem to jedynie „ezoturystyka”, nikt niczego nam nie da, żaden guru nigdzie nas nie zaprowadzi, jeżeli nie znajdziemy w sobie miłości do siebie i ludzi wokół. Jeśli nie uruchomimy drzemiącej w nas intuicji i nie spojrzymy na otaczający nas świat poprzez serce. Nasz mózg jest na usługach serca, w trakcie rozwoju embrionalnego to właśnie serce łączy się z mózgiem, a nie odwrotnie. Posługiwanie się w życiu jedynie intelektem oderwanym od emocji i uczuć daleko nas nie zaprowadzi. Co nie oznacza, że nie należy poznawać nowych technik pracy z ciałem i emocjami. Ja również przyglądam się wielu z nich, niektóre wypróbowuję na sobie, a jeszcze inne są mi przydatne w pracy, więc natychmiast zgłębiam ich tajniki, np. terapia czaszkowo-krzyżowa, którą zainteresowałam się ze względu na zawód, który wykonuję. Bardzo chciałam zajmować się kobietami w ciąży, noworodkami, zwłaszcza tymi, które urodziły się w wyniku cięcia cesarskiego czy trudnego porodu, niejednokrotnie zakończonego kleszczami, próżnociągiem położniczym, a w rezultacie sporo mam również dorosłych pacjentów..

Czy według ciebie nowonarodzone dzieci, które oprócz mamy tuż po porodzie przytulał także tata, np. asystując położnej przy różnych czynnościach, takich jak ważenie i mierzenie, ma wpływ na dalszy ich rozwój? Czy zauważasz taką zależność? Bo ja u swoich dzieci widzę ją wyraźnie.

Jeannette Kalyta: Zapewne chodzi ci o różnice rozwojowe, zachowania itd. Być może są one do zaobserwowania na przestrzeni jakiegoś czasu, niestety nie mam możliwości prowadzenia takich obserwacji. W sali porodowej każdy gest rodziców jest przepełniony miłością. To ich głosy dziecko słyszało przez całą ciążę i jest uwrażliwione na ich znajomą energię. Niejednokrotnie spotykam się z tym, że gdy mama wychodzi do łazienki, noworodek natychmiast budzi się i zaczyna płakać. Noworodki często posądzane są o zdolności manipulowania rodziną, zapewniam, że takowych nie posiadają. Maluch przez pierwsze tygodnie nie czuje odrębności swojego ciała od mamy. Czasem potrzebuje nawet kilku tygodni, by energetycznie dojrzeć, pomimo tego, że otrzymał 10 punktów w skali Apgar. Jedyna rada to zapewnienie maleństwu poczucia bezpieczeństwa: tulenie, noszenie, bujanie i miłość rodziców, którą noworodek chłonie każdą komórką i każdym atomem swojego ciała.

W szpitalu, w którym pracuję, dziecko bezpośrednio po porodzie fizjologicznym trafia w ramiona swojej mamy. Nie zabiera się go do innego pokoju aby je zważyć, zmierzyć czy ubrać. Wszystkie te czynności są wykonywane przy rodzicach, około dwie godziny po porodzie. Maluch ma już za sobą pierwszy posiłek, gdyż niezwłocznie po porodzie przystawiany jest do piersi matki. Otulony jedynie pieluszkami, wtula się w jej ciało.

Pamiętajmy o tym, że pierwsze chwile po porodzie należą zdecydowanie do mamy i dziecka. Scenariusz nawiązania więzi napisany został tysiące lat temu. Bardzo ważną rolę odgrywa tu oksytocyna, która nie tylko powoduje skurcze macicy, lecz przede wszystkim jest hormonem miłości. Podczas porodu wytwarzają się w dużej ilości endorfiny, aby pomóc matce znieść ból (po porodzie jeszcze przez jakiś czas pozostają w jej organizmie). Kombinacja tych dwóch hormonów tworzy niezwykły „koktajl miłości”. Reakcje na poziomie biochemicznym zachodzące pomiędzy matką i dzieckiem zapewniają zaspokojenie podstawowej potrzeby – adaptację do nowych warunków i przeżycie. Wszyscy powinni uszanować ten moment, zarówno ojciec dziecka, jak i personel medyczny.

Jak zmieniają się relacje partnerskie, gdy przyszli rodzice ukończą Szkołę Narodzin? Kobiety stają się bardziej świadome swojej kobiecości, a mężczyźni? Jaka jest ich rola w nowopowstałej rodzinie?

Jeannette Kalyta: Moja Szkoła Narodzin jest tak naprawdę grupą wsparcia ludzi wrzuconych w cywilizacyjny wir, informacyjny chaos, a oczekuje się od nich naturalnych okołoporodowych zachowań. Próbuję tę wiedzę usystematyzować, najpierw oddzielam fizjologię od emocji, a potem znowu łączę w całość. Takie rozkładanie procesu narodzin na czynniki pierwsze pozwala zrozumieć pierwotne instynkty, którym kobieta ulega w trakcie porodu. By ten mechanizm mógł zadziałać i poprowadzić ją przez poród, powinna na chwilę się zatrzymać, dotrzeć do esencji swojej kobiecości, pokładów intuicji, które na co dzień zasłaniają nam cywilizacyjne „musiki”. Ciągle musimy coś robić dla kogoś; dla męża, przyjaciół, rodziców, przełożonych. Konfrontacja z tym, że wreszcie robimy coś dla siebie, bywa niekiedy trudna. Zachęcam kobiety do zaufania naturalnym procesom, które toczą się w ich ciałach w trakcie porodu. To rola, którą nasze kobiece ciała mają wdrukowaną od milionów lat. By dobrze ją odegrać, należy zniwelować stres, ważne jest poczucie bezpieczeństwa, że sufler, czyli położna, zawsze dyskretnie podpowie, co dalej. Poprzez wiedzę, jaką pary otrzymują na moich zajęciach, budują w sobie wiarę, że są w stanie przejść przez poród, razem lub osobno. Bez względu na to, jaką podejmą decyzję, wiedzą, jak ważne dla ich rodziny są pierwsze godziny po porodzie.  

Wojciech Eichelberger mówi o syndromie Piotrusia Pana wśród dzisiejszych mężczyzn, uciekania od tego, co trudne, duże, ważne, na rzecz lekkości. Co powoduje według ciebie takie postawy wśród mężczyzn? Zauważasz tu tendencję wzrostową, czy jednak ta fala kryzysu męskich postaw zaczyna się zmniejszać?

Jeannette Kalyta: Ach, Piotruś Pan. Cóż, to jeden z moich „ulubionych” typów mężczyzn w sali porodowej. Zawsze bywają w związkach z kobietami, które wiedzą, jak opiekować się małym chłopcem. Takim, który nigdy nie dorasta, robi wyłącznie co chce i ma skłonność do kosztownych zabawek. Nie chodzi na badania krwi, gdyż boi się igieł. Brzydzi się posprzątać po psie, w ogóle nie lubi sprzątać, ma do tego dwie lewe ręce i nie zamierza mieć prawych. Wybacz, ironizuję, ale gdy widzę przy porodzie Piotrusia Pana, scenariusz jest zawsze ten sam. Ma zrobione przez partnerkę kanapki (sam nie potrafi), które pałaszuje w trakcie porodu, przeważnie z nudów, rzadko z nerwów. Rodząca ciągle zerka na fotel zajmowany przez swojego „towarzysza”, czy aby nie jest blady, czy nie robi mu się słabo i czy ma jakieś zajęcie dla zabicia czasu. Kobieta ma pełne ręce roboty, zajmuje się porodem oraz swoim partnerem, któremu czas wyraźnie się dłuży. Nie wiem czy to kwestia fali kryzysu, z moich obserwacji wynika, że gdy kobiety mają dużo do dawania, bierny biorca zawsze się znajdzie. Trudno mi interweniować w sprawy rodziny gdy toczy się poród, ale zawsze wtedy zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi.

Co kobiety mogłyby zrobić, żeby wychować swoich synków na synów tatusia, a nie na synków mamusi, i czy to jest w ogóle według ciebie możliwe w dzisiejszym społeczeństwie? Nadal wielu mężczyzn zarabia na domy, poprzeczka wygórowanych standardów życia znacznie wzrasta, przecież trzeba opłacić wszystkie kredyty, prywatne szkoły i dodatkowe zajęcia. Przez to wszystko taty jest w domu mniej niż więcej… A syn spędza więcej czasu albo z mamą, albo z opiekunką, a nie opiekunem… albo z babcią… W szkole nauczają go zazwyczaj kobiety, i tak świat męskich spraw ogranicza się do kolegów z podwórka i taty od święta. Uogólniam teraz i przerysowuję, ale ta tendencja jest dziś widoczna. Rytuały inicjacyjne są w zaniku… No chyba, że jest takim rytuałem wspólna wyprawa taty i syna po zakup nowego komputera lub roweru?

Jeannette Kalyta: Masz rację, obecnie sporo obcych kobiet uczestniczy w wychowywaniu naszych małych mężczyzn; przedszkole, szkoła. Ale moim zdaniem tak było od zawsze. Mężczyźni pracowali, zarabiając na utrzymanie rodziny, a kobiety zajmowały się dziećmi. Myślę, że obecna sytuacja jest o wiele bardziej złożona, gdyż oprócz braku zapracowanego ojca, lub braku ojca w ogóle, dzieci coraz częściej doznają braku zapracowanej matki, więc często obce osoby mają kluczowy wpływ na kształtowanie ich postaw. Wiemy, że dzieci uczą się poprzez obserwację i naśladownictwo. Aby mały chłopiec wyrósł na wspaniałego mężczyznę, warto, by miał styczność z pozytywną, prawdziwą męską energią. Najlepsza, najbardziej kochająca matka, samodzielnie wychowująca syna, nie jest jej wstanie zapewnić, gdyż jest kobietą. Warto, by obok chłopca znalazł się choć jeden taki mężczyzna, np. dziadek, który byłby wzorem do naśladowania.

Jakie są twoje męskie autorytety? Jacy są mężczyźni, którzy cię dzisiaj fascynują czy wydają się ważni dla ciebie, albo pojawili się na drodze twojego rozwoju?

Jeannette Kalyta: Pierwszy mężczyzna, który przychodzi mi na myśl, to mój dziadunio, ojciec mojej mamy. Mężczyzna niezwykle ciepły, o radosnym usposobieniu, nieodmiennie mnie fascynował. Urodził się w roku 1896, był z poprzedniego wieku, co wydawało mi się wówczas niezwykłe. Ciągle powtarzał, że rodzice są od wychowywania, a dziadkowie od rozpieszczania dzieci. Czytał mi na głos opowieści biblijne i mitologię grecką, co zaowocowało tym, że w pierwszej klasie na lekcji religii pomyliłam Maryję z Ateną. Na co dzień pokazywał mi świat jakiego nie znałam, uczył mnie patrzeć na wszystko tak, jakbym miała to zobaczyć ostatni raz, za co jestem mu  bardzo wdzięczna.

Powiedz mi jeszcze na koniec, dla kogo napisałaś swoją książkę i komu najbardziej ją polecasz? Czy ojcowie – obecni i przyszli – są na tej liście?

Jeannette Kalyta: Moja książka jest podsumowaniem pewnego etapu życia zawodowego, praca nad nią trwała jedynie 3 miesiące i był to dla mnie ważny, ale też niezwykle trudny, oczyszczający czas. Mogę śmiało powiedzieć, że przeszłam pewnego rodzaju psychoterapię. Nie mając żadnych notatek przypominałam sobie moje ważne życiowe zakręty. Ludzi, którzy pojawiali się na mojej drodze, piękne chwile spędzone przy porodach, ale też uwalniałam głęboko z podświadomości trudne, wręcz traumatyczne wydarzenia.

Moim marzeniem jest, by po „Położną. 3550 cudów narodzin” sięgnęli także wszyscy mężczyźni, gdyż poświęcam im w książce wiele uwagi. Panowie niejednokrotnie nie wiedzą, jak reagować w trakcie dynamicznie zmieniającej się akcji porodowej. Wspólny poród nie jest modą, to szansa  na umacnianie powstających pomiędzy dzieckiem i rodzicami więzi, ale jak wiemy, różnie bywa. Będzie mi niezmiernie miło, gdy przeczytają ją kobiety, które rodziły czasach PRL-u, rodzące na przełomie wieków, kobiety w ciąży, a także te, które potomstwo mają dopiero w planach. Ogromnie się cieszę, że moja książka okazała się także ważna i pomocna dla studentów położnictwa. Chciałam pokazać blaski i cienie mojego zawodu oraz to, że poród jest procesem, a praca położnej niejednokrotnie pracą psychoterapeutyczną. Bywa, że wyczuwamy duży opór w relacjach z ciężarną lub rodzącą. Gdy uda się rozbić ten mur, zawsze znajdujemy za nim strach, bezradność, czasem łzy.

Poród jest gejzerem kobiecości i seksualności. W trakcie jego trwania uwalniana jest ogromna ilość emocji, spontanicznych zachowań, których rodząca często nie może zrozumieć, a tym bardziej trudno je czasem zaakceptować. Trzeba pamiętać, że o powodzeniu porodu nie decyduje jedynie fizjologiczna ciąża. Kobiety niosą na swoich barkach pełen bagaż emocji, życiowych doświadczeń, problemów partnerskich, rodzinnych nieporozumień, ten bagaż niejednokrotnie rozpakowuje się w trakcie porodu. Na to wszystko nakładają się osobiste doświadczenia seksualne plus to, co słyszeliśmy na temat seksu, ciąży i porodu we własnym domu rodzinnym. Czasami empatia to za mało, pomaga patrzenie na drugiego człowieka pełnym miłości sercem. Rolą położnej jest dać kobiecie wiarę, że jest w stanie urodzić swoje dziecko, że jej ciało doskonale wie, jak to zrobić. Jest tylko jeden mały warunek: rozum nie może dyktować ciału ograniczeń. O tym jest ta książka.

Jeannette Kalyta o sobie:

Nazywam się Jeannette Kalyta, jestem położną, mieszkam i pracuję w Warszawie, od 28 lat wykonuję zawód, który równocześnie jest moją pasją. Moje marzenie, aby wszystkie  kobiety mogły rodzić w poczuciu bezpieczeństwa a noworodki były traktowane z szacunkiem,  z upływem lat stało się celem.

Przez wszystkie te lata obserwuję wiele pozytywnych zmian w polskim położnictwie, zmieniające się trendy i metody pracy. Pracowałam w szpitalu klinicznym, przyjmowałam porody w domu, byłam zaangażowana całym sercem w pierwszą edycję akcji „Rodzić po ludzku”. Od wielu lat prowadzę prywatną praktykę położniczą przyjmując porody, gdzie na co dzień ocieram się o niezwykłą tajemnicę życia. W mojej „Szkole Narodzin Jeannette”, dzielę się wiedzą i wspieram pary przygotowujące się do rodzicielstwa. Wzmacniam w kobietach wiarę we własne siły i utwierdzam je w przekonaniu, że w trakcie porodu ich ciała świetnie spełnią swoje zadanie.

Swoimi doświadczeniami podzieliłam się w autobiograficznej książce „Położna 3550 cudów narodzin”. Opisałam w niej spotkania z kobietami, ciekawe, niezwykłe, niejednokrotnie zaskakujące, co czyni pracę położnej jeszcze bardziej wyjątkową.

Zainspirowana, chęcią działania na rzecz kobiet, zainicjowałam ogólnopolską akcję „Dobre Ręce Polskich Położnych”. Dedykuję ją wszystkim kobietom. Ambasadorek akcji jest coraz więcej. Z radością zapraszam do współpracy wszystkie położne z pasją, zarówno doświadczone jak i studentki stojące u progu naszego zawodu. Pragnę umocnić w kobietach przekonanie, że mogą spotkać położną na każdym etapie swojego życia, nie tylko w trakcie ciąży i porodu.

Avatar photo

Autor/ka: Iza Kopp

Żona, mama piątki dzieci. Dyplomowany terapeuta Ustawień Hellingerowskich i coach rozwoju osobistego. Od 4 lat mieszka pod Wrocławiem. Uczyła się od wielu terapeutów i coachów z Polski i zagranicy. Pasjonatka coachingu holistycznego. Od ponad 10 lat pisze opowiadania dla dzieci i artykuły dla kobiet o naturalnych metodach leczenia i rozwoju. Kocha pracę z ludźmi, towarzyszenie im w stawaniu w pełni swoich sił i możliwości, taniec, żagle na pełnych ciepłych morzach, świetną jakość i pracę z najlepszymi. Na stałe związana z Integrative Medical Center założonym przez dr Preety Agrawal we Wrocławiu.