Kategorie
NATULI

Jak uwierzyłem w Utopię i straciłem wiarę w ludzkość. Rozmowa z autorem książki “Eksperyment Utopia”

Dylan Evans to założyciel samowystarczalnej, postapokaliptycznej komuny zlokalizowanej w szkockich górach. Stworzył ją, by sprawdzić, jak wyglądałoby życie po upadku cywilizacji. Jego eksperyment miał trwać 18 miesięcy, w rzeczywistości jednak szybko wymknął się spod kontroli i doprowadził samego założyciela do załamania psychicznego.

Dziś Dylan Evans twardo stoi na nogach, choć w rozmowie z serwisem Dziecisawazne.pl przyznaje, że dojście do siebie zajęło mu około roku. Paradoksalnie z tego granicznego doświadczenia wyniósł też sporo dla siebie. Zachęcamy do przeczytania rozmowy z człowiekiem, którego historia sporo mówi o kondycji współczesnej cywilizacji, możliwych scenariuszach jej końca, o paleniu za sobą mostów i zaczynaniu życia na nowo.

Dlaczego założyłeś komunę u podnóża szkockich gór?

Cóż, to była decyzja, o której można by powiedzieć, patrząc z zewnątrz, że została podjęta ze względu na kryzys wieku średniego. W moim życiu było wszystko – miałem dom, niezłą pracę, pozycję, dziewczynę, ale postanowiłem to rzucić na rzecz budowania społeczności w dziczy i przygotowywania się na wielki, gospodarczo-ekologiczno-społeczny krach. W rzeczywistości nie tyle był to kryzys wieku średniego, bo mężczyzn w tym czasie kręcą raczej inne rzeczy niż zakładanie postapokaliptycznej komuny, co raczej skutek choroby psychicznej. Ona nie pozwalała mi przejrzeć na oczy i szukać problemu w sobie, więc szukałem go na zewnątrz. Można też przewrotnie powiedzieć, że ta choroba była mi potrzebna do tego, żeby zniszczyć wszystko, co do tej pory miałem, i zbudować się na nowo.

Zrobiłeś to dość rewolucyjnie, bo pozbyłeś się domu, spaliłeś za sobą mosty na uczelni, na której pracowałeś, i wyruszyłeś w podróż w nieznane…

Zawsze byłem osobą lubiącą ekstremalne zachowania. Nigdy nie robię czegoś na pół gwizdka, a jeśli realizuję jakiś projekt, to angażuję się w to całym sercem. Oczywiście tamto ekstremum również miało związek z chorobą, bo jeśli człowiek znajduje się w stanie manii, działa właśnie w ten sposób – głęboko wierzy, że się powiedzie, że można wszystko i że świat stoi przed nami otworem.

Twoja mania zaczęła się w miejscu wyjątkowym, bo w Meksyku.

Wtedy gdy zacząłem na poważnie rozważać pomysł założenia postapokaliptycznej komuny, byłem zafascynowany Majami i zastanawiałem się nad upadkiem ich cywilizacji. Zacząłem też rozważać, czy coś podobnego mogłoby się przydarzyć teraz. Jak wówczas wyglądałoby życie osób, które przeżyły ten upadek cywilizacyjny? Oczywiście doszedłem do wniosku, że ci, którzy by to przeżyli, musieliby stworzyć samowystarczalną społeczność bazującą tylko na naturalnych zasobach dostępnych wokół. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to proces, który trwa latami, a nawet – pokoleniami.

Ten Meksyk, mimo ostatecznie nieudanego projektu, został w tobie chyba na dłużej, bo obecnie mieszkasz całkiem niedaleko. W Gwatemali.

Ja lubię tę kulturę, lubię ludzi w Gwatemali. Teraz mieszkam na ranczu, pracuję z końmi i piszę. Nie chcę wrócić do miasta. Preferuję życie w ciszy i spokoju, blisko natury. Ale mimo tego, co sam zaserwowałem sobie tych parę lat temu w szkockich górach, wciąż używam technologii. Zanim zacząłem mój eksperyment, pracowałem z robotami, dobrze znałem zaawansowaną technologię i nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Po rozpoczęciu eksperymentu stałem się całkowitym zaprzeczeniem technologicznego świata. A teraz mam do tego zdrowe podejście – wierzę, że w niektórych obszarach życia technologia jest naprawdę pomocna, w innych nie. Te inne obszary to zazwyczaj nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi. Tu technologia przeszkadza – tak uważam. Oddala ludzi od siebie, czego przykładem są np. pary siedzące w kawiarni i wgapione w ekrany swoich smartfonów.

Bo technologia nie jest zła czy dobra. Tu nie chodzi w ogóle o to, jaka ona jest, ale jak jej używasz. Są takie jej części, które naprawdę kocham.

Wracając do twojego eksperymentu – co chciałeś dzięki niemu osiągnąć?

Wyobrażałem sobie, że społeczność będzie się rozwijać i dojdziemy do takiego stanu, w którym zapanuje między nami harmonia i współpraca. Zakładałem też, że nie będzie nam potrzebny lider, bo każdy będzie ochoczo pracował na rzecz społeczności i w niej uczestniczył. Ślepo wierzyłem w zaangażowanie, brak przywódców i hierarchii, łudząc się, że dzięki temu stworzymy w zespole niepowtarzalny klimat. Nie wiem, czy społeczności oparte na takich zasadach kiedykolwiek istniały na tym świecie, ale po moim doświadczeniu w szkockich górach wiem, że przynajmniej współczesne grupy wręcz domagają się, żeby ktoś nimi zarządzał. Bo jeśli nie ma hierarchii, to rodzi się chaos.

Wspominałeś wcześniej o samowystarczalności. Udało wam się ją osiągnąć?

Oczywiście nie byliśmy w stanie być samowystarczalni nawet po roku trwania eksperymentu. To budziło mój niepokój, a wkrótce doprowadziło też (poza wieloma innymi czynnikami), do głębokiej depresji. Czułem się rozdarty, byłem zawiedziony i rozczarowany tym rozziewem. A co ciekawe, moja depresja postępowała tym bardziej, im bardziej ludzie dookoła zaczynali w mój projekt wierzyć.

Ulżyło ci, kiedy trafiłeś do szpitala psychiatrycznego?

Tak, to było najzdrowsze psychicznie miejsce, w jakim znalazłem się od wielu miesięcy. Oczywiście to było dość przerażające, kiedy przyjmowali mnie do szpitala, ale jednocześnie czułem, że zdejmują mi z ramion ogromny ciężar. Nie wróciłem już do Utopii.

Nie wróciłeś, ale inni tam zostali.

Szczerze mówiąc, część z nich wciąż tam mieszka i nadal wierzy, że jeszcze kiedyś do nich wrócę.

Wciąż traktują ten projekt bardzo serio, wierząc, że wkrótce nastąpi koniec świata?

Zdecydowanie tak. Przynajmniej dla części Utopia jest bazą i ostoją na wypadek, gdyby nastąpił koniec współczesnej cywilizacji.

Czego cię ten eksperyment nauczył?

Paradoksalnie wielu rzeczy, za które mogę być wdzięczny, m.in. tego, że nie jestem wszechmocny, ale jednocześnie znacznie silniejszy, niż sądziłem. Przekonałem się, że jest wiele zdobyczy cywilizacyjnych, które są niezwykle przydatne, zaczynając od papieru toaletowego czy pasty do zębów, a kończąc na organizacjach społecznych czy politycznych, które mają wiele wad, ale są znacznie lepsze niż kompletny chaos. Najważniejsze jednak, że przestałem żyć w strachu, nie boję się końca cywilizacji, żyję dniem dzisiejszym i cieszę się z mojego życia.

Czy uważasz teraz, że w razie końca cywilizacji będziesz na to dobrze przygotowany?

Jeśli cywilizacja upadnie, nie będę zainteresowany przetrwaniem. Bo teraz wiem, że to nie będzie dobre miejsce do życia. Wolałbym umrzeć razem z cywilizacją.

Mało optymistycznie…

Optymistyczną rzeczą jest to, że możemy zatrzymać cały ten proces cywilizacyjnej śmierci, zanim będzie za późno. Myślę że jesteśmy w stanie to zrobić, dbając o przestrzeń, o ludzi wokół nas i o siebie samych. I myśląc długodystansowo – np. o tym, jak w świecie, który obecnie budujemy, będzie się żyło kolejnym pokoleniom i czy takiego świata chcielibyśmy dla naszych wnuków.

A jakie są twoje plany na przyszłość?

Moje plany są ściśle związane z pisaniem. Dzięki poprzedniej książce odkryłem w sobie pasję do pisania i budowania struktury opowieści. Obecnie pracuję nad zupełnie nową książką. Nie będzie to jednak literatura bazująca na doświadczeniach czy realnych wydarzeniach. Chcę napisać książkę, która po prostu będzie sprawiać ludziom radość. I która nie będzie miała nic wspólnego z końcem świata. Ten temat jest już w moim życiu zamknięty.

Utopia

Kup książkę Eksperyment Utopia w Natuli – 39,90

Avatar photo

Autor/ka: Justyna Urbaniak

Piszę zawodowo, prywatnie jestem matką i kurą domową. Z wykształcenia - nauczycielką polonistką, z przekonania - antypedagogiem. Aktualnie, oprócz pisania, dokształcam się w zakresie edukacji alternatywnej, Porozumienia Bez Przemocy, gotowania. Ostatnio również bloguję: http://justynaurbaniak.natemat.pl/.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.