Czytając lub słuchając historii porodowych różnych mam daje się zauważyć wyraźne różnicę w sposobie ich opowiadania. Kobiety pogodzone z naturalnym procesem rodzenia, uznające poród za doświadczenie wzmacniające, niezwykle ważne dla rozwoju osobistego oraz dziecka, akceptujące wszystkie jego fazy, całą porodową drogę, mówią o nim zupełnie inaczej niż mamy nastawione na poród zmedykalizowany. Szczególnie różnica ta jest widoczna w warstwie słownej, ukazującej ich nastawienie.
Kobiety, które bez zastrzeżeń poddają się rutynowym interwencjom medycznym, punkt ciężkości w podejmowaniu decyzji przenoszą na personel medyczny. Mówią: „podłączają mnie, przebijają, zakładają, każą zadrzeć nogi do góry, każą przeć.” ONI. Pod ICH dyktando.
Kobiety dążące do zachowania jak największej naturalności w porodzie, ufające własnemu ciału mówią: „kręciłam biodrami, chodziłam, weszłam do wanny, powiedziałam, poprosiłam, wiedziałam, rozumiałam, czułam.” JA. Zgodnie z podpowiedzią WŁASNEGO wnętrza.
Instynktowne działanie. Kobieca siła. Zaufanie do mądrości ciała
Te pierwsze używają słów: „położna wsadziła; bez znieczulenia bym umarła; po oksytocynie wiłam się jak zwierzę; jestem dumna, bo byłam opanowana i nie krzyczałam”.
Te drugie: „muszę klęczeć i tyle; poczułam ten pierwotny instynkt; mówiłam o skurczach: przyjmij to, nie walcz, niech to będzie, niech to trwa; cieszyłam się na ból, boli, bo się otwiera, niech więc boli; słyszę swój krzyk wojownika albo sztangisty zdobywającego się na maksymalny wysiłek; czułam, że chcę krzyczeć i to robiłam”.
Ta różnica skłania do refleksji nad tym, w jaki sposób jako społeczeństwo mówimy o doświadczeniu porodowym – o przeżyciu, które dotyka sacrum, bo jest na granicy przejścia, na granicy życia i śmierci. W którym zawsze ktoś umiera, a ktoś się rodzi. Umiera kobieta taka, jaką była wcześniej, a rodzi się mama. Nawet ta po wielokroć. Umiera dziecko dla życia płodowego, by narodzić się do tego realnego.
Ważne jest to, jak mówimy
Słownictwo buduje nasze przekonania. Słowa mają moc sprawczą. Ina May Gaskin mówi: „Język warunkuje nasze reakcje na fizyczny/emocjonalny/duchowy proces, jakim jest poród” („Poród naturalny”). Na społecznych przekazach uczą się nasze bezdzietne przyjaciółki, młodsze siostry, córki. Uczą się, czym jest poród.
Już na pierwszy rzut oka ta różnica w sposobie mówienia ukazuje potrzebę zmiany postrzegania roli kobiety rodzącej. Skłania do traktowania jej jako podmiotu, a nie uprzedmiotowionego przypadku. Zachęca do transformacji, która musi odbyć się nie tylko w społeczeństwie, ale nade wszystko w głowach kobiet. Do zmiany, która może rozpocząć się od słów. By to właśnie mamy wykreowały nowe spojrzenie, nowy język, nowe postawy.
Dobrym początkiem takich przemian mogą być drobne afirmacje:
Płynę z każdym skurczem.
Poddaję się ciału.
Działam instynktownie.
Umiem samodzielnie, spontanicznie urodzić.
Pozwalam działać naturze.
Rodzę spokojnie i we własnym rytmie.
Współdziałam z moim ciałem.
Potrafię urodzić.
Słucham tego, co dyktuje mi moje ciało.
Myślę ciałem.
Jestem gotowa do współpracy z moim ciałem. Pozwalam prowadzić się naturalnym rytmom skurczów.
Działam zgodnie z moją intuicją.
Otwieram się wewnętrznie na swój naturalny poród, na indywidualny dla mnie proces narodzin i na mój rytm.
Poddaję się odwiecznej sile kobiecego ciała.
Mój organizm potrafi urodzić samodzielnie.
Moje piękne i mądre ciało otwiera się, żeby wydać dziecko na świat.
Poddaję się temu, co dyktuje mi mój organizm.
Pozwalam prowadzić się naturalnym rytmom ciała.
Poród jest czymś naturalnym i normalnym, a ja jestem zdolna sama urodzić.
Jestem z siebie dumna i pełna podziwu.
1 odpowiedź na “Jak mówimy o porodzie?”
Racja! Nastawiłam się, że porody będą moje i przychodzących na świat dzieci i takie były – mimo że szpitalne. Wspominam je jako bardzo dobre przeżycia. Dużo bardziej były kwestią koncentracji i wytrwałości niż bólu. Bardzo chciałabym urodzić jeszcze raz:)))