80% zabawek świata jest produkowanych w Chinach. W sklepach z zabawkami obecnych w galeriach handlowych trudno znaleźć zabawkę, która nie nosiłaby metki „made in China” lub „wyprodukowano w ChRL”.
Większość chińskich fabryk zabawek pochodzi z miasta Shenzen w prowincji Guangdong, sąsiadującej z wyspiarskim Hongkongiem. Wielkomiejski Hongkong funkcjonuje jak wielkie biuro sprzedaży – tam odbywają się targi, na które zjeżdżają wszyscy biznesmeni z branży zabawkarskiej by zamówić najnowsze wzory, tam też mają swoje przedstawicielstwa zabawkowi potentaci tacy jak Disney czy Mattel, tam wreszcie znajdują się biura sprzedaży chińskich fabrykantów. Firmy zachodnie zamawiają zabawki, które zostały zaprojektowane przez amerykańskich czy europejskich designerów, albo też z katalogu producenta, prosząc go o dostarczenie ich w odpowiednio „obrandowanych’ opakowaniach. Kilkanaście kilometrów dalej, na stałym lądzie, zakłady produkcyjne działają dzień i noc aby móc sprostać wymaganiom zleceniodawców.
W fabrykach zabawek pracują setki tysięcy robotników, a właściwie robotnic. Młode dziewczyny są chętniej zatrudniane, ponieważ można nimi łatwiej manipulować i są podatniejsze na zastraszanie. Większość pochodzi z ubogich, wiejskich regionów Chin i przybyła do miasta aby szukać lepszego losu. Zdarza się, że w szczycie sezonu (na jesieni, kiedy produkowane są wszystkie zabawki przeznaczone pod choinkę) brakuje rąk do pracy, a wtedy fabryki przyjmują do pracy nawet nieletnich – 13-15 letnie dzieci. Kłopoty pracowników zaczynają się już od podpisania umowy. Dokumenty zazwyczaj dawane są im do podpisu „in blanco”, albo z lukami w tekście, które następnie kierownictwo wypełnia jak chce. Zazwyczaj kierownictwo zatrzymuje oba egzemplarze umowy, np. pod pretekstem „wysyłania ich do rejestracji w urzędzie”, przez co pracownicy nie mogą zweryfikować treści swoich zobowiązań wobec fabryki ani warunków swojego zatrudnienia.
Niewielu z nas wie, że w Chinach obowiązuje dość postępowe prawo pracy. Przewiduje ono m.in. 40 godzinny tydzień pracy, taki jak w Polsce. Jest jednak nagminnie i w sposób oczywisty łamane. W rzeczywistości od pracowników wymaga się, żeby zostawali w pracy codziennie przez 12 godzin, czasem nawet więcej. Nadgodziny są obowiązkowe, nie można z nich zrezygnować – grożą za to kary. Jednocześnie pensje są tak niskie, że praca w nadgodzinach jest konieczna aby w ogóle się utrzymać. Swoją drogą – w dniu wypłat tworzy się tak wielka kolejka, że przełożeni „nie mają czasu” wydawać kwitów. W rezultacie pracownicy nie mogą sprawdzić, jak zarobiona kwota ma się do ich odnotowanego czasu pracy. Za swoją ciężką pracę robotnicy zarabiają ok. 400 złotych miesięcznie, a mimo iż koszty życia są w Chinach niższe niż u nas, z trudem starcza to na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Fabryka dokonuje z tej niewielkiej wypłaty cały szereg potrąceń, m.in. koszt zakwaterowania w hotelu robotniczym, koszt wyżywienia w stołówce pracowniczej oraz wiele kar pieniężnych (za spóźnienia, za rozmawianie przy pracy, za wychodzenie do toalety, etc.). Hotele robotnicze, usytuowane zazwyczaj tuż przy fabrykach, są dla większości zatrudnionych jedyną możliwą opcją zakwaterowania. Warunki, jakie w nich panują, urągają godności ludzkiej: między 8 a 12 osób w pokojach wyposażonych jedynie w metalowe prycze, bez żadnych szafek ani półek, łazienki bez ciepłej wody, szczury i pluskwy. Jedzenie w kantynie jest określane przez pracowników jako „obrzydliwe”, przy tym jest niezdrowe (w kuchni nie przykłada się wagi do dbałości o higienę ani do jakości produktów), a przede wszystkim – porcje są zbyt małe.
W przeciwieństwie do jakości i bezpieczeństwa zabawek, o które firmy zachodnie potrafią skutecznie zabiegać, o bezpieczeństwo pracowników nie dba nikt.
Dlaczego tak jest i jak to zmienić? Jest kilka przyczyn i kilka rozwiązań. Część problemu stanowi oczywiście chiński system polityczny, który nie pozwala na istnienie niezależnych związków zawodowych i represjonuje przedstawicieli pracowników, którzy domagają się poprawy sytuacji. Część problemu stanowi chińska administracja, która nie jest w stanie lub nie chce egzekwować prawa pracy.
Istotną kwestią, którą możemy zmienić, są praktyki dużych firm markowych – zleceniodawców fabryk.
Są różne sposoby wywierania wpływu na firmy. Bojkot, czyli nie kupowanie chińskich produktów, w tym wypadku mija się z celem – na większą skalę spowodowałby tylko zwolnienia, a nie rozwój w regionie Shenzen. Warto informować sprzedawców i producentów, że zależy nam na etycznie produkowanych zabawkach. Ponieważ wielu osobom nie przychodzi łatwo dyskutowanie z personelem sklepów, można wysyłać listy i e-maile – najlepiej w ramach zorganizowanych akcji e-mailowych, tzw. pilnych apeli. Na portalu ekonsument.pl publikowane są pilne apele do firm zabawkarskich, dotychczas skierowane do Disneya oraz Carrefoura. Można zaangażować się w akcje informacyjne organizowane w ramach kampanii Kupuj Odopowiedzialnie Zabawki! (więcej informacji również na ekonsument.pl). Im bardziej rozpowszechniona będzie świadomość tych problemów, tym większy będzie potencjalny rynek dla „etycznych zabawek”, a firmy na pewno to zauważą – to zaś otworzy drzwi współpracy między firmami a organizacjami broniącymi praw człowieka.