Kategorie
Archiwum

List czytelnika – Nie wiedziałem, że jestem złym rodzicem

Wraz z rodzicami czterech chłopców zostaliśmy wezwani do przedszkola. Na zebraniu, którego tematem była „umiejętność bezkonfliktowej zabawy dzieci w grupie przedszkolnej” dowiedziałem się, że istnieją zabawy dobre: budowanie z klocków, zabawa w dom, zabawa samochodzikami – zabawy te rozwijają u dzieci wyobraźnię, uczą współdziałania, pomagają w rozwijaniu umiejętności społecznych. Są również zabawy ZŁE: siłowanie się, zabawa w dobrych i złych, zabawy figurkami superbohaterów czy też żołnierzykami – polegają one na walce i rozbudzając przemoc i agresję powodują nieprawidłowy rozwój dziecka. Dzieci nie potrafią rozdzielić fikcji od rzeczywistości, utożsamiając się z postaciami przejmują ich siłowe sposoby działania i zaczynają stosować je w życiu. Takie zabawy należy eliminować z życia czterolatków, gdyż spowodują one, że w szkole dzieci będą bić się z kolegami i wyrosną na ludzi agresywnych.

listy

Konflikty powinny być rozwiązywane w sposób „cywilizowany”: poprzez rozmowę, na spokojnie – tak jak to robią dziewczynki. Jeśli czterolatkowie w sporze zaczną się szarpać, przepychać lub, nie daj boże, uderzą, należy interweniować.
To, że chłopcy w tym wieku rozwiązują konflikty na drodze siłowej jest niewłaściwe. Nie jest to normalny etap rozwoju wynikający z chłopięcej natury, lecz sygnał, że dziecko ma problemy w rozwoju umiejętności społecznych. Jeśli pozwolimy na przypadki rozwiązań siłowych, taki sposób rozwiązywania konfliktów wejdzie dziecku w krew.

Jestem złym rodzicem

Byłem przekonany, że pomagam synowi rozwijać się tak aby wyrósł na „kompetentnego dorosłego”, a okazało się, że jestem na najlepszej drodze do tego aby „źle go wychować”.

Myślałem, że zabawa w dobrych i złych nie jest szkodliwa – mimo, że polega na walce, to rozwija postrzeganie i rozumienie dobra i zła.

Gwiezdne Wojny pojawiły się w naszym domu za sprawą starszych kolegów z przedszkola. Nie byłem z tego powodu najszczęśliwszy. Uważałem, że trzylatek nie może tego zrozumieć i nic „konstruktywnego” tak wczesne poznanie tego rodzaju postaci nie przyniesie.
Ale stało się – znak czasów. Kupiliśmy ludziki Lego – kilku dobrych, kilku złych. Bawiliśmy się razem, dużo rozmawiając o tym co dobre, a co złe, o krzywdzeniu, o walce. Zaniepokoiłem się etapem fascynacji Vaderem i Maulem. Po pewnym czasie Jaś zaczął sięgać po postacie stojące po dobrej stronie mocy. Potem ucieszyłem się, że niezależnie od tego, czy są to Gwiezdne Wojny, superbohaterowie, policjanci i złodzieje, czy też abstrakcyjne postacie o imionach, których nawet nie potrafię powtórzyć, Janek staje po stronie dobra. Uznałem to za sukces mojego syna, że w tym wieku dobro stało się dla niego wartością uniwersalną. Nie wiedziałem, że takie zabawy spowodują, że Jaś jako sposób na życie wybierze walkę, przemoc i agresję.

Myślałem, że w siłowaniu się Jasia z kolegami lub ze mną nie ma nic złego.

Sądziłem, że jest to naturalna potrzeba chłopców, z którą nie trzeba walczyć. Myślałem, że siłowanie się, oprócz dobrego wpływu na rozwój fizyczny, może pomóc w nabyciu umiejętności wyznaczania swoich granic i respektowania cudzych. Zakładałem, że przyspieszy to nabycie wyczucia, umiejętności kontrolowania siły. Ucieszyłem się, że Janek podczas walki na poduszki mnie bije mocniej, a mamę słabiej. Z radością zauważyłem, że Jaś podczas naszych zapasów coraz częściej orientuje się, że zrobił mi coś za mocno, zanim ja dam mu o tym znać. Nie wiedziałem, że w ten sposób Jaś polubi przemoc.

Myślałem, że mogę pozwalać synowi na samodzielne rozwiązywanie konfliktów z kolegami, godząc się na to, że czasem dojdzie do rozwiązań siłowych.

Byłem w gotowości przerwać, gdybym uznał, że chłopcy posuwają się za daleko i staje się to dla nich niebezpieczne lub włączyć się i postarać pomóc, gdyby utknęli „w martwym punkcie” i nie potrafili sami rozwiązać sytuacji. Po fakcie starałem się porozmawiać z Jankiem (a najlepiej z obiema stronami) o tym co się stało, co czuł, jakie emocje nim kierowały, co myśli o tej sytuacji. Myślałem, że jest to dla niego droga (czasem przez łzy) do zrozumienia emocji, do nauki granic, rozwoju samodzielności, samokontroli. Sądziłem, że z wiekiem sposób rozwiązywania konfliktów w naturalny sposób będzie ewoluował i ze względu na rozwój możliwości intelektualnych i językowych oraz lepsze rozumienie negatywnych emocji coraz mniej będzie rozwiązań siłowych. Nie wiedziałem, że Janek „przepychając się” z kolegami podczas konfliktów, nauczy się i przyjmie na stałe agresję i przemoc fizyczna jako sposób na rozwiązywanie konfliktów.

Nie wiedziałem, że „popełniłem tyle błędów wychowawczych”…

Robert – tata 4-letniego Jasia

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

10 odpowiedzi na “List czytelnika – Nie wiedziałem, że jestem złym rodzicem”

Wie Pan co, proszę nie brać tego za bardzo do głowy. Wychowuje Pan synka mądrze, to że nie mieścicie się w czyiś „ramach”…trudno. Niektórzy chłopcy mają naturalną potrzebę przepychanek, inni nie, znam też dziewczynki, które ją mają ;) Moim zdaniem warto to wykorzystać, tak właśnie jak Pan to robi, a nie tłumić w dzieciach. Dużo zależy od tego, jaka metoda pracy z dziećmi jest przyjęta w przedszkolu. Na Pana miejscu przedstawiłabym swoje argumenty nauczycielom, jeśli takie zachowanie chłopców nadal nie będzie tam akceptowane, to może proszę po prostu spróbować mu wytłumaczyć, że to co jest dopuszczalne w domu, nie zawsze jest dopuszczalne w przedszkolu, bo czyjeś granice mogą leżeć w innym miejscu, niż Wasze. Pozdrawiam serdecznie :)

Podtekstem, który przewija się w całym tym poście jest akceptacja przemocy w wersji „soft” w wykonaniu chłopców oraz brak akceptacji dla przemocy w świecie „dziewczyńskim”, na który się Pan tak naprawdę nie zgadza. Oba scenariusze – Pański oraz stworzony przez Pana, zapewne przerysowany obraz rzeczywistości przedszkolnej – posługują się stereotypami płciowymi i oba są równie szkodliwe, właśnie dlatego, że świat dzielą na chłopięcy świat pełen przemocy i dziewczęcy świat całkowicie przemocy pozbawiony. Z całego wpisu przebija Pana przekonanie, że umiejętność pokojowego załatwiania konfliktów nie leży w naturze chłopięcej i jest „niemęska”, bo „tak robią dziewczynki”. Otóż dziewczynki również używają przemocy, tylko że u nich tego typu zachowania tępi się o wiele bardziej stanowczo, bo przemoc jest „niekobieca”. Różnicuje Pan tutaj przy tym ze względu na płeć to, kto obiektem przemocy może zostać całkiem, a kto tylko troszeczkę (syn bije mamę w zabawie słabiej niż tatę, mimo że mama od syna obiektywnie jest silniejsza). Tymczasem tworzenie szarych stref dla przemocy tolerowanej i stopniowanej jest mieszaniem dzieciom w głowach i nic dziwnego, że zabawy akceptowane w domu przenoszą na inne konteksty. Ostatecznie uczy Pan synów, że kobiet ani kolegów się nie bije, tylko tak troszeczkę. Rodzi to pytania: a co z resztą świata? A co, z tymi których nie lubimy? A co wtedy, gdy zaczynamy się gniewać na tych, których lubimy? Gdzie tak naprawdę kończy się zabawa, a gdzie zaczyna prawdziwa agresja i czy dla drugiej strony zabawa rzeczywiście jest zabawą? Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie atakuję tu Pana: są to pytania, na które też musiałam sobie odpowiedzieć z mojej rodzicielskiej perspektywy. Moja odpowiedź jest odmienna niż Pana, a odnosi się zarówno do moich córek, jak i syna. Siłować się można WYŁĄCZNIE na treningu, siłę dostosowując do poziomu partnerki/a, niezależnie od tego czy to on, czy to ona. Podobnie z zabawą na miecze, gdzie dzieci mają hasło do zaprzestania wymiany ciosów, zapasami, walką na poduszki: kiedy druga strona daje sygnał, że jej coś nie pasuje, należy przerwać zabawę. Poza światem sztuk walki bić się można wyłącznie w obronie własnej lub słabszych, koniec kropka, ale też jedynie w tedy, gdzie nie ma innej możliwości wyjścia z konfliktu cało.

A ja uważam, że Pani Himoto dostrzega tutaj ważne niuanse. Granica między agresją w zabawie a agresją „na serio” jest płynna. To, co dla jednego dziecka jest zwykłym droczeniem się, drugie może boleć. Nie mam wątpliwości, że dzieci powinny mieć możliwość przerobić etap agresji w sposób jawny, niezależnie od płci. Natomiast stale miewam wątpliwości, jak działać w konkretnych przypadkach: jeżeli mój starszy syn popycha młodszego – do kiedy obserwować dyskretnie, czy młodszemu nie zrobił krzywdy, a kiedy przyjść i uniemożliwić dalszą przepychankę. Myślę, że jako rodzice powinniśmy przede wszsytkim służyć własnym przykładem: nie stosować przemocy. Ale sporo też zależy od nieco dalszego otoczenia: jeżeli bicie jest ogólnie akceptowane, to trudniej będzie pokazać dziecku, że można inaczej.
Niedawno krążył po sieci filmik przedstawiający interwencję szwedzkich policjantów w Nowym Jorku. Czterech młodych policjantów wybrało się na urlop do USA (bardzo popularny sposób spędzania wakacji przez Szwedów). W metrze wywiązała się bójka między dwoma pasażerami. Maszynista wezwał lokalną policję, ale też zapytał przez głośniki, czy w pociągu są jacyś policjanci oraz poprosił o przybycie do bijących się pasażerów. Zgłosiło się czterech Szwedów. Ktoś z pozostałych pasażerów nagrał ich interwencję telefonem, dlatego można ją teraz obejrzeć w sieci. Zachwyciło mnie zachowanie szwedzkich policjantów: ich spokój i empatia. Tak, empatia, u policjanta podczas interwencji – to jest możliwe. Zapewne najpierw rozdzielili bijących się (tego filmik nie obejmuje) i przypuszczam, że musieli użyć siły (inaczej by się pewnie nie dało). Filmik zaczyna się, gdy policjanci przytrzymują uczestników bójki. Osobę zaatakowaną od pewnego momentu trzyma już tylko jeden policjant, czy też raczej mu towarzyszy. Widać, jak w pewnym momencie klepie go po ramieniu i pyta, czy nic mu się nie stało. Napastnik jest zdecydowanie agresywny, dlatego przytrzymuje go dwóch policjantów. Ale co zwraca uwagę: u przytrzymujących nie widać oznak złości. Owszem, używają siły, aby napastnik nie mógł się wyrwać. Przytrzymują go, ale nie szarpią. Nie biją, czasem lekko poklepują próbując uspokoić. Pytają, czy nic mu nie dolega. Próbują do niego mówić. Niewiarygodne? Niekoniecznie.
Filmik zrobił furorę, ale też wywołał zdumienie w USA – tamtejsza policja postępuje zupełnie inaczej. Mnie zaś naszła refleksja na temat szwedzkiego społeczeństwa, które miałam okazję poznać przez 6 lat, które tam przemieszkałam. Spokój tych ludzi bywa tak niezmącony, że dla niektórych przybyszy aż irytujący. Szwedzkim dzieciom wolno bardzo wiele; z punktu widzenia wielu osób z zewtnątrz są „rozpaskudzone”: wolno im taplać się w błocie, brudzić przy jedzeniu, rzucać z płaczem na ziemię w chwilach złości czy rozmawiać ze starszymi jak równy z równym. W Szwecji od 1979 obowiązuje całkowity zakaz bicia dzieci. Widząc spokojną interwencję szwedzkich policjantów pomyślałam, że najpewniej jako dzieci nigdy nie byli bici oraz że nauczyli się odróżniać użycie siły od przemocy. I tego właśnie życzę wszystkim, zwłaszcza tym, którzy teraz są dziećmi, niezależnie od ich płci.

Podejście przedszkola jest przerażające. Tłumi potrzeby rozwojowe i nie pozwala na to, co rozwijają właśnie zabawy konfliktowe. A potem wyrastają ludzie, którzy są bezradni wobec przemocy lub nieadekwatnie agresywni i nie umieją ochronić siebie ani swoich bliskich. Jak zmienić to podejście? Jak walczyć z niewalczeniem? Wiadomo, że inne zasady obowiązują w domu, a inne w grupie przedszkolnej, co wynika choćby z bardziej „zbiorowego” podejścia. Inaczej dziecku udzielą wsparcia dorośli w sytuacji 1:1 lub 1:3, a inaczej pani w sytuacji 1:30 lub 2:30. Ale na litość boską!!! jeśli nie pozwolimy dzieciom na konfrontacje w bezpiecznych warunkach i nie damy na to społecznej akceptacji, wychowamy nieprzystosowanych, niepełnych ludzi.
Mama 4latki i 2latka

Brak zrozumienia dla różnych emocji naszych dzieci to znak naszych czasow. Dzieci premiowane są gdy są ciche, grzeczne i podporządkowane. Inne zachowania sa mniej lub bardziej niepożądane. Polecam książkę Agresja Jaspera Julla który genialnie diagnozuję tę przypadłośc w gronie nauczycieli od najniższych szczebli edukacyjnych. Warto przeczytac i przestac udawac ze te emocje mozna zdusic bez konsekwencji. Pańskie podejscie jest na prawde zdrowe i wyważone. Gratuluję!

Muszę zauważyć jedną rzecz – przemoc nie jest „męska” ani „chłopięca – skłonność do przemocy mamy wszyscy i przemocowych rozwiązań konfliktów próbują tak samo chłopcy jak i dziewczynki. Zgadzam się, że jest to naturalny etap rozwoju, ale nie zgadzam się, że dotyczy on wyłącznie chłopców, a dziewczęta „przeskakują” go w jakiś cudowny sposób.

Wiele kultur, w tym także polska kultura ma bardzo silne patriarchalne korzenie i to niestety jest bardzo widoczne. Zgadzam się z Panem Robertem, że temat agresji powinien zostać przepracowany przez dzieci „własnoręcznie” (nie mylić z „samopas”). Za zadanie dorosłych uważam pokazanie, jak nie zatrzymać się na etapie pięści, tylko przejść do bardziej konstruktywnych rozwiązań. Ale popieram zastrzeżenie Pani Iwony: agresja nie ma płci. To nasza kultura wmusza nas w pewne schematy: „chłopaki nie płaczą”, „złość piękności szkodzi” (a dziewczynki oczywiście muszą być piękne). Mam ogromną nadzieję, że stosując podejście oparte na bliskości i zrozumieniu uda nam się nie wtłaczać naszych dzieci w ten schemat. Ale obawiam się, że stereotypy związane z płcią są tak zakorzenione w mentalności naszego społeczeństwa (także w naszej własnej, nawet jeśli próbujemy się im nie poddawać), że wyzwolenie się od nich zajmie jeszcze kilka pokoleń.

Wiele kultur, w tym także polska kultura ma bardzo silne patriarchalne korzenie i to niestety jest bardzo widoczne. Zgadzam się z Panem Robertem, że temat agresji powinien zostać przepracowany przez dzieci „własnoręcznie” (nie mylić z „samopas”). Za zadanie dorosłych uważam pokazanie, jak nie zatrzymać się na etapie pięści, tylko przejść do bardziej konstruktywnych rozwiązań. Ale popieram zastrzeżenie Pani Iwony: agresja nie ma płci. To nasza kultura wmusza nas w pewne schematy: „chłopaki nie płaczą”, „złość piękności szkodzi” (a dziewczynki oczywiście muszą być piękne). Mam ogromną nadzieję, że stosując podejście oparte na bliskości i zrozumieniu uda nam się nie wtłaczać naszych dzieci w ten schemat. Ale obawiam się, że stereotypy związane z płcią są tak zakorzenione w mentalności naszego społeczeństwa (także w naszej własnej, nawet jeśli próbujemy się im nie poddawać), że wyzwolenie się od nich zajmie jeszcze kilka pokoleń.

Jestem z wykształcenia pedagogiem. Już na studiach (a było to już dobrych parę lat temu) omawialiśmy wyniki badań dotyczących zabaw w przedszkolu. W badaniach tych podzielono dzieci na 2 grupy. W jednej zakazali wszelkich zabaw, które mogą mieć znamiona wojny, rywalizacji, bitwy itp., w drugiej grupie dzieci miały również do dyspozycji kije (do udawania pistoletów), żołnierzyki, zabawkowe pistolety itp. Wyniki badań były następujące – w grupie, gdzie zakazane były wszelkie zabawy noszące znamiona walki, poziom agresji wzrósł. W grupie, gdzie dzieci mogły swobodnie bawić się np. w wojnę, poziom agresji był bliski zeru. Niestety nie mogę teraz znaleźć źródła tych badań. Ale warto to przemyśleć….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.