Kategorie
Rodzina

O wielkich zaletach starych sprzętów

To będzie krótki tekst o tym, dlaczego nie warto wyrzucać gramofonu, i czemu opłaca się pogrzebać za półką z ogórkami – czyli o wielkich zaletach starych sprzętów

To będzie krótki tekst o tym, dlaczego nie warto wyrzucać gramofonu, i czemu opłaca się pogrzebać za półką z ogórkami – czyli o wielkich zaletach starych sprzętów.

– Weź puść jakąś muzykę, niech coś gra w tym domu – jęczę do Borysa, umęczona półgodzinnym śpiewaniem „Kurki trzy” po autorsku zapętlanym w rondo.
– No ale co? – słyszę zza komputera.
Skąd mam do cholery wiedzieć co, jak się stanie przed tym diabelskim urządzeniem (roboczo nazywanym u nas laptokiem) to już się nie wie co, bo tam jest wszystko i ten bezkres wyboru powoduje u mnie totalny umysłowy paraliż.
– Daj to – mówię. – Albo nie, to – wymyślam – ale nie ten kawałek. A pokaż teledysk… A w ogóle to widziałeś tę reklamę? Oo, co to takiego? A odpisałeś klientce?
I już siedzimy przy ekranie, z głośników zionie głucha cisza, a młody patrzy z rozdziawioną gębą, bo miała być muza a jest jakaś klientka. Carramba!

Dlaczego nie mam telewizora

Później tak sobie myślę (próbując sił w samorozgrzeszaniu), że to jest bardzo ludzkie, kombinować tam, gdzie można. Chcieć zobaczyć i posłuchać wszystkiego, wszystkiego na raz albo jeszcze szybciej. Być w pięciu miejscach jednocześnie, a najlepiej jeszcze w szóstym. I dawno już pokumałam, że trzeba się w życiu pilnować, trochę mieć samodyscypliny, coby się nie rozmienić na drobne i nie zapaść na jaką nerwicę.
Dlatego na ten przykład moim domu nie ma telewizora. Bo jak jest, to się gapię. Idę z praniem, stanę i się gapię, jak zahipnotyzowana patrzę w Annę Marię Wesołowską, w telezakupy, w blok reklamowy. Gubię wątek prowadzonej rozmowy, przypalam zupę, zostawiam żelazko i tępo gapię się w ekran. Taka przypadłość, kto widział, ten wie.
Brak telewizji daje mi komfort w postaci niegapienia i mnóstwo czasu na czytanie książek. Więc kiedy zorientowaliśmy się z Borysem, że muza z komputera jakoś nam nie wychodzi, szybko opracowaliśmy nową strategię emisji dźwięku. Po prostu kupiliśmy gramofon. I jesteśmy szczerze zachwyceni tym nowym nabytkiem.

Tanio, prosto i na temat – gramofon

No tak, myśmy zakupili wirtualnie, płacąc porażającą kwotę 150 zł plus przesyłka. Kolega gramofon jest niewielki, ma wbudowane głośniki i całkiem przyzwoicie odbiera radio. Uważnie śledząc aukcje, można złowić podobny sprzęt już za kilkadziesiąt złotych, albo nawet całkiem darmo odebrać od kogoś, komu po prostu zagraca piwnicę. Warto jednak popytać rodzinę, wrzucić info na fejsbuka, dać znać przyjaciołom. Gramofony czają się bowiem wszędzie i z najmniej oczekiwanego kierunku usłyszycie Państwo, że owszem – ktoś ma takowy i można go sobie nieodpłatnie zabrać do domu.

Tak samo prezentuje się sytuacja z winylami. Trzeba przegrzebać rodzinne piwnice i schowki. Całe kolekcje hitów siedzą czasem za słoikami ogórków i tylko czekają, aż je ktoś odkurzy.
My swój zbiór rozpoczęliśmy gromadzić z okazji pierwszych urodzin Świerszcza. Po prostu poprosiliśmy zaproszonych imprezowiczów, żeby przynieśli w prezencie. Dziadek przytaszczył sporą paczkę bajek i kilka płyt z przebojami dla dzieci. Kto z Państwa pamięta jeszcze przeboje Tik-Taka? Bo właśnie przełożyłam płytę na drugą stronę ;) .

Jeśli jednak przyjdzie Wam płyty zakupić, to obiecujemy, że nie pójdziecie z torbami. Targowiska staroci, wszelkiej maści bazarki, Allegro – pojedyncze płyty dostaniemy już za złotówkę. To bardzo przyjemna odmiana, jeśli przywykliśmy do kupowania dziecięcych hitów na CD, które kosztują powyżej trzydziestu złotych za sztukę.

Szczególnie, że bajki dla dzieci z czasów PRL-u szczycą się naprawdę znakomitą jakością. Parę lat temu, prowadząc wywiad z Krzysztofem Nieporęckim, właścicielem warszawskiego salonu z winylami Hey Joe, dowiedziałam się, że trzydzieści-czterdzieści lat temu (kiedy, jak wiadomo, gospodarka rządziła się własnymi, dziwnymi prawami), budżety na nagrywanie słuchowisk dla dzieci były nieporównywalnie większe od dzisiejszych. Państwowe wytwórnie mogły sobie pozwolić na zaangażowanie najlepszych lektorów, a nawet całej orkiestry symfonicznej! Stąd na czarnych plackach znajdziemy przepięknie zaaranżowane baśnie, jakich trudno szukać we współczesnych wydaniach.
No i pojawia się ta wielka przyjemność dzielenia skarbami z dzieciństwa. Długo polowałam na „Dziwne Przygody Pana Zajączka” Jerzego Afansajewa i już nie mogę się doczekać, kiedy posłucham ich razem z synem. Przez chwilę razem będziemy dziećmi: on moim małym Olkiem, a ja dawną małą Anią.

Drugą, największą dla nas zaletą gramofonu jest jego prostota. Wybieramy płytę i puszczamy, by grała. Nie ma elektronicznego wyszukiwania z niekończącej się listy, grzebania na youtube, kombinowania i zmieniania kawałków. Nie przewijamy, nie wybrzydzamy, nie zmieniamy tematu. Słuchamy i potupujemy, jak mamy ochotę. Młody żąda podsadzania do półki i z zadowoleniem ogląda kręcące się placki, komentując po swojemu, co zaobserwował. Potem każe stawiać się na podłodze i podryguje swoje Olafowe tańce.
Ten prosty zabieg zamiany komputera na gramofon oszczędził nam więc trochę frustracji i konsekwentnie skłania to tego, żeby być tam, gdzie jesteśmy, a nie w świecie, który nie istnieje.

Rzutnik

Podobnie będzie z oglądaniem bajek, bo już odkurzyliśmy karton pełen klisz i slajdów. Jeszcze zanim Olo przyszedł na świat, usłyszałam od jednego z przyjaciół historyjkę o bajkach na kliszy. Otóż dom kultury w jego dzielnicy zaproponował dzieciakom spotkania przy projektorze. Dorośli bardzo się podekscytowali, przecież to wspomnienia dzieciństwa. Dzieciakom za to nie podobało się w ogóle. Gdzie dźwięk? Dlaczego oglądamy jakieś głupie obrazki? Jakie to powolne… Postanowiłam, że zrobię wszystko, aby mój syn (zanim wypaczy go moda na tivi szoł) miał okazję do powolnego oglądania bajek. Że nauczy się sam odczytywać obrazki, że będziemy dopowiadać sobie to, czego nie ma na slajdach, wymieniać się spostrzeżeniami, szukać szczegółów. Może zrobimy własny podkład muzyczny, dźwięki deszczu, bębny grozy… W każdym razie mam nadzieję, że zabawa będzie przednia. I przede wszystkim wspólna.

Podsumowując mój dosyć chaotyczny wywód: gdybyście kiedyś robili porządki i mieli ochotę zanieść na śmietnik jakiś sprawny gramofon czy rzutnik – zastanówcie się chwilę. I jeśli sami nie zechcecie go zatrzymać, podarujcie go komuś, kto będzie miał ochotę. Bo jeszcze wiele może być z niego radości. Tymczasem – do usłyszenia, bo jak to zazwyczaj bywa, kupując coś dla dziecka starzy sami się obłowili – czeka na nas eleganckie wydanie Kabaretu Starszych Panów. Kissy

Foto

Avatar photo

Autor/ka: Ania Bieluń

Dziennikarka, fotografka, wraz z siostrą założyła i prowadzi małą rodzinną mydlarnię - Ministerstwo Dobrego Mydła. Mama 5 letniego Olafa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.