Dwadzieścia lat temu uzbrojona w worek z Papą Smerfem dreptałam co rano do punktu spotkań towarzyskich, potocznie zwanego przedszkolem. Były tam rzeczy fajne i niefajne: ulubiona pani z długimi włosami, koleżka którego kochałam miłością na zabój i krupnik z zielskiem oraz leżakowanie. Mam nawet z tego okresu kilka zdjęć.
