Kategorie
Edukacja Edukacja alternatywna

„Trudno o bardziej efektywną naukę”. Rozmowa z Katarzyną Mitschke o szkole demokratycznej

Rozmowa z Katarzyną Mitschke – pedagożką, współzałożycielką szkoły demokratycznej w Krakowie.

Dlaczego zrezygnowałaś z pracy nauczyciela w szkole? Przecież ta praca była jak gwiazdka z nieba! W jednej z najlepszych prywatnych szkół w Krakowie!

Kiedy dostałam tę ofertę, byłam w siódmym niebie. Marzyłam o pracy nauczyciela, wydawało mi się, że jeśli tylko będę chciała, zapewnię dzieciom naprawdę dobrą edukację. Rzeczywistość była uderzająco inna – stopniowo docierało do mnie, że jakość edukacji zależy nie tylko od nauczycieli, ale również, w ogromnym stopniu, od systemu. Uwierał mnie on, bolał coraz bardziej. Czułam, że stawiając dzieciom oceny, szkodzę im. Odbieram przyjemność z poznawania świata, niepostrzeżenie włączam do wyścigu szczurów, uczę porównywania się z innymi. Czułam się źle, kiedy na dźwięk dzwonka musiałam odrywać dzieci od zajęć, którym oddawały się z pełnym zaangażowaniem. Zamiast wspierać ich motywację wewnętrzną i umiejętność koncentracji, przyzwyczajałam do wykonywania czynności pod dyktando innych i ignorowania własnych potrzeb i zainteresowań. Punktowy system oceniania zachowania dawał im przekaz, że aby być w porządku, muszą się podporządkować i nie wychylać. Ten system nie tylko nie pomagał dzieciom. On im w widoczny sposób szkodził.

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Czy dzieci w tej szkole dobrze się uczyły i były grzeczne?

Tak. Bardzo dobrze się uczyły, były bardzo grzeczne. Tak bardzo, że czasem zapominały, kim są i co lubią.

Co pamiętasz ze swojej szkoły? Kiedy ty byłaś dzieckiem. Jaka jest to dla ciebie lekcja?

Lubiłam swoją podstawówkę. Nie ze względu na to, czego się w niej uczyłam – treść większości lekcji właściwie zatarła się w mojej pamięci – ważne było to, co działo się po lekcjach i między nimi. Mieliśmy wtedy czas na bieganie po boisku i podwórku, przestrzeń do podejmowania samodzielnych decyzji i uczenia się, jak sobie radzić z ich konsekwencjami. Robiliśmy to, co naprawdę nas interesowało. To była prawdziwa nauka. W liceum już nie było na to czasu – uczyliśmy się “do matury”. Nie “o świecie”, tylko właśnie – do testu. Najcenniejsze, co wyniosłam z tamtego czasu, to przyjaźń, która trwa do dziś. Ale ona z testami nie miała nic wspólnego.

Nie ma chyba większej “jazdy bez trzymanki” niż szkoła demokratyczna. Dlaczego akurat taki pomysł/system/filozofia?

Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka

Jak być przewodnikiem dziecka i odpowiedzialnie orientować je w tym chaotycznym świecie. 
Autor mówi: rodzice, nie warto wdawać się w negocjacje, ciągle prosić, stawiać tylu pytań. Mamy inne rozwiązania, znacznie skuteczniejsze i korzystniejsze dla naszych relacji z dziećmi. Stoi za nimi nowa dyscyplina. I wcale nie trzeba być przy tym surowym.

CHCESZ? KLIKNIJ!

Nie nazwałabym szkoły demokratycznej “jazdą bez trzymanki”. Wprost przeciwnie, wszyscy pasażerowie trzymają się mocno – samych siebie i innych ludzi. Szkoła demokratyczna to przede wszystkim miejsce autentycznego spotkania. Relacje dają bezpieczeństwo. Wsparcie mentorów, czyli dorosłych, którzy doskonale znają swoich uczniów, mają dla nich czas i potrafią nawiązać kontakt, pozwala dzieciom odkrywać świat we własnym tempie, w sposób, który najlepiej odpowiada ich wyjątkowym zdolnościom. Trudno zatem o bardziej efektywną naukę. Trudno też o lepsze miejsce do uczenia się życia, odkrywania swojego w nim miejsca, swoich pasji i swojego niepowtarzalnego zadania do wykonania.

kasia-mitschke

A co przywiozłaś z wizyty w Stanach i tamtejszych szkołach demokratycznych?

Najcenniejszą lekcją, którą tam otrzymałam, było to, że każda szkoła demokratyczna jest inna. W każdej są bowiem inni ludzie – a ostateczny kształt szkoły jest tworzony przez konkretną społeczność, konkretne osoby, które w niepowtarzalny sposób wchodzą w relacje z innymi, mają różne predyspozycje i potrzeby i podejmują decyzje dotyczące codziennego funkcjonowania w tej grupie, w tym miejscu i czasie.

Wraz z innymi nauczycielami założyłaś Szkołę Demokratyczną w Krakowie. Czy rodzice są na takie przedsięwzięcie gotowi?

To trudne pytanie. Najprościej mogę powiedzieć, że niektórzy są gotowi, niektórzy nie wiedzą, czy są, a inni chcieliby i boją się. Mówię oczywiście o rodzicach, którzy są w ogóle zainteresowani taką formą edukacji dla swojego dziecka. Jak każda nowa idea (choć właściwie nie taka nowa – szkoły demokratyczne istnieją na świecie od prawie stu lat), także i ta budzi wiele pytań. Rodzice, którzy zdecydowali się zapisać do nas dzieci, podjęli decyzję o zaufaniu do dziecka i dorosłych, którzy je otaczają. W pewnym sensie podejmują ją codziennie od nowa. Mogą przy tym liczyć na wsparcie społeczności, czyli pozostałych rodziców oraz mentorów. Jest też wiele osób, które rozważają dołączenie do nas i już teraz uczestniczą w niektórych naszych działaniach. Obserwują, zadają pytania, przyglądają się sobie i nam. Mam poczucie, że ten czas – jak i ostateczna decyzja – są bardzo ważne dla całej rodziny.

Czy szkoła demokratyczna w jakimś wymiarze przypomina szkołę tradycyjną?

Na pewno jest znacznie więcej różnic niż podobieństw. Coś je jednak łączy: na przykład to, że w obu tych miejscach spotykają się dzieci z dorosłymi, choć w zupełnie innych relacjach. W jednej i w drugiej ważna jest nauka – ale ona również wygląda zupełnie inaczej tu i tu.

Jak wygląda wasz dzień… pracy, zabawy?

Praca i zabawa czasem niczym się nie różnią! Trudno też opisać typowy dzień szkolny, bo każdy wygląda inaczej. Spróbuję jednak. Spotykamy się rano, rozpoczynamy krótkim, 15-minutowym zebraniem, podczas którego każdy mówi o tym, co chciałby robić w danym dniu. Później… cóż, zaczynamy to robić. Razem, w małych grupach, indywidualnie… Czasem wielkie rzeczy dzieją się niepostrzeżenie. Dla mnie niezwykłe było niedawno uświadomienie sobie, jak wiele dzieje się w atmosferze swobodnego bycia razem, pozornego “nicnierobienia”. Któregoś dnia mojej pracy w szkole zadzwonila do mnie przyjaciółka. Pod koniec rozmowy padło pytanie: – A tobie jak mija dzień? – Leniwie, odpowiedziałam. Radośnie i lekko. Wypiłam pół kawy, ułożyłam dwie łamigłówki przestrzenne, nastroiłam gitarę, stanęłam na rękach, porozmawiałam z dziećmi i drugą mentorką o zwyczajach żywieniowych i możliwych motywacjach frutarian i witarian, o tym, co oznacza dla nas bycie częścią łańcucha pokarmowego, przypomniałam sobie, co to są saprofagi, czego nie lubię w antropocentryzmie, co dobrego dają światu dżdżownice, jak zbudowane są cząsteczki wody, tlenu i dwutlenku węgla i jak przebiega fotosynteza. Przeczytałam też przepiękną książeczkę po angielsku i chwilę towarzyszyłam dzieciom w robieniu trójwymiarowych modeli cząsteczek różnych substancji chemicznych. Wszystko to miało miejsce w ciągu 3 godzin. Dopiero zapytana uświadomiłam sobie, jak wiele zrobiłam – cały czas miałam wrażenie, że po prostu miło spędzam czas w gronie przyjaciół i uważnie towarzyszę dzieciom, jestem dla nich dostępna.

A czy dzieci uczą się czegoś w tradycyjnym rozumieniu tego słowa?

Masz na myśli naukę z podręczników, zapamiętywanie faktów i rozwiązywanie zadań? Tak, to też ma miejsce (śmiech). Czasem po prostu siadamy z książką i “przerabiamy” materiał. Więcej jest jednak tej nauki “mimochodem”, w stanie flow, nauki niemal niezauważalnej. Dla nieuważnego obserwatora większość czasu w szkole to “po prostu” zabawa. Gramy w RPG, na gitarze, śpiewamy, rozmawiamy, gotujemy, rysujemy… Planujemy spacery i zakupy, czytamy, sprzątamy. To właśnie nasza nauka. Trudno wyliczyć umiejętności, jakie dzieci zdobywają w ten sposób: uczą się decydować o swoim czasie i zaangażowaniu, rozmawiać i podejmować decyzje w sytuacjach konfliktu potrzeb, wyrażać swoje myśli, emocje i potrzeby właśnie. Uczą się, jak brać pod uwagę drugiego człowieka, nie tracąc przy tym siebie. Ale także – jak przeliczyć ilość składników na pizzę i pieniędzy na zakupy, jak korzystać z urządzeń elektrycznych, jak działają prawa fizyki i dlaczego, jakich lekcji udziela nam historia i co kryją w sobie słowa – nasze własne, XX-wiecznych prozaików i XVII-wiecznych dramatopisarzy. Można się też nauczyć, jak jest zrobiony stół, jak się opiekować psem, czym się różni utwór literacki od adaptacji filmowej i od czego zależy wartość artystyczna dzieła. Jak policzyć pole prostokąta, porozumieć się po polsku, angielsku i na migi, gdzie jest wyspa księcia Edwarda i jak się żyło w czasach komunizmu. Tematów jest tyle, ile przynosi ich życie oraz doświadczenia i zainteresowania każdej z osób obecnych w szkole – czy to jest 6-latek, czy bardzo już dorosły człowiek.

A jeśli nie chcą się uczyć i na przykład cały dzień chcą grać w Minecrafta? Mogą? Tak bez limitów?

Mogą. Uczą się przy tym korzystać z nowych technologii, strategicznie planować swoje działanie i rozważnie korzystać z zasobów, które mają. Rozwijają także wyobraźnię przestrzenną. Doświadczają stanu flow i poczucia kontroli. To wszystko są ważne umiejętności! Minecraft daje także możliwość swobodnego, bezpiecznego fantazjowania na temat swojego życia, tego, co można z nim zrobić. Wszystko jest w rękach gracza. W “realu” dzieci doświadczają na co dzień wielu ograniczeń związanych z tym, że są dziećmi właśnie. Te ograniczenia są bardzo ważne – ale ważne jest też to, że w świecie wirtualnym grając mogą “popróbować” niezależności. Co do limitów jednak – gdyby ktoś całkiem się zatracił w grze i nie uczestniczył w życiu społeczności, z całą pewnością nie będzie pozostawiony sam sobie. Jeśli nawet dzieci spędzają dużo czasu przed ekranem, są w relacji z innymi – uczestniczą w zebraniach społeczności, rozmowach, wycieczkach… U nas nie są same, nie są anonimowe. Przygotowując się do pracy w szkole mierzyłam się z tematem korzystania przez dzieci z komputera. Bałam się głównie uzależnień. Uspokoił mnie znajomy, psycholog, założyciel jednej ze szkół demokratycznych w Polsce – sam niegdyś uzależniony od grania. Przypomniał, że jeśli ktoś uzależnia się od komputera, to źródłem tego uzależnienia wcale nie jest komputer. Dziecko, które dobrze się czuje w otaczającym je świecie, ma wsparcie i kontakt ze swoimi potrzebami, jest na uzależnienie niejako “zaszczepione”. Potwierdzenie tych słów obserwuję na co dzień swojej pracy.

Kiedy patrzysz na waszą szkołę, dzieci, waszą pracę – co widzisz?

Dużo książek, telefonów i poduszek! (śmiech). Widzę ludzi, którzy coraz bardziej ufają sobie samym i innym. Ciekawych świata, uważnych na innych. Widzę dużo uśmiechu, zaciekawienia, rozluźnienia, a czasem smutek, złość, nudę, rozterki wewnętrzne. Słyszę rozmowy. Widzę swoich przyjaciół i miejsce, które stało się jak drugi dom. Widzę też gości, którzy wchodzą i biorą głęboki oddech. Odprężają się, zadomawiają, nie chcą wychodzić.

Czy dla polskiej szkoły i obecnego systemu edukacji jest nadzieja?

Zawsze jest. Po pierwsze, w oddolnych inicjatywach rodziców, którzy są uważni na potrzeby swoich dzieci. Po drugie, w mądrej realizacji niedawno wprowadzonych zmian ustawowych – dają one nauczycielom znacznie większą swobodę co do form i sposobów realizacji podstawy programowej, umożliwiają rezygnację ze stawiania ocen cząstkowych na rzecz opisowej informacji zwrotnej. Nauczyciele nie muszą też zadawać prac domowych – to ważne, bo dzieci często są zwyczajnie przeciążone. Te narzędzia w ręku mądrych dyrektorów i nauczycieli dają duże możliwości. To dobry kierunek. Potrzebujemy jeszcze znacznie mniejszych klas i inwestowania w nauczycieli, którzy często wykonują tytaniczną, dobrą pracę. Szkoła musi być miejscem, w którym relacje międzyludzkie są dla dziecka sygnałem, że jest ważne, mądre i godne szacunku, a świat jest fascynującym miejscem, które warto poznawać, a nie tylko uczyć się o nim z podręcznika.

Foto: flikr.com/34547181@N00

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

8 odpowiedzi na “„Trudno o bardziej efektywną naukę”. Rozmowa z Katarzyną Mitschke o szkole demokratycznej”

Ja jestem jak najbardziej za szkołami demokratycznymi. Może kiedyś moglibyście napisać jak się takie szkoły zakłada, bo skoro to oddolna inicjatywa rodziców jest ważna, to może warto by pokazać możliwości:)

Kluski, szukajcie grup inicjatywnych w swoich miastach lub zakładajcie je! Nie ma wymogów formalnych odnośnie funkcjonowania szkół demokratycznych, a ponieważ każda szkoła jest inna, to nie ma też jednego przepisu na założenie własnej! W Szczecinie właśnie zawiązuje się grupa inicjatywna szkoły demokratycznej, na pewno nie jesteśmy wyjątkiem!

Dorośli, którzy tak naprawdę nigdy nie dorośli lub ze swoim dorośnięciem nie mogą się pogodzić, uczą inne dzieci jak skutecznie i trwale pozostać dzieckiem. Jak dla mnie to czysty obłęd. Dzieci rano przeprowadzają głosowanie i demokratycznie ustalają, że chcą przez cały dzień oglądać bajki na YT, a jutro w ramach zajęć zrobią sobie małą galę MMA albo degustację dopalaczy – co Pani na to? I na kogo te dzieci wyrosną? Na odpowiedzialnych członków rodziny, wartościowych pracowników albo uczciwych przedsiębiorców? Czy może raczej na artystów i lekkoduchów, pełnych słomianego zapału, zainteresowanych wszystkim i niczym konkretnym, a najmniej – własną przyszłością… Tak naprawdę przyszłość to pokaże, jednak życzę, nie tyle Pani, co sobie i tym dzieciom, abym jednak się mylił co do moich przewidywań. Zgadzam się co do wniosków z ostatniego akapitu natomiast uważam, że klucz do rozwiązania tych problemów leży gdzie indziej.

W takim razie lepiej narzucać dzieciom swoją wolę i najlepiej już w podstawówce zmuszać je do decydowania o całym życiu? Dzieci z takich szkół moim zdaniem mają SWOJE zainteresowania (a nie swoich rodziców), które mogą rozwijać i być może związać z tym swoją przyszłość. Dodatkowo potrafią podejmować decyzje i mają świadomość własnej wartości. Czy są ważniejsze wartości w dorosłym życiu?

Są. Na przykład odpowiedzialność za siebie i za swoich najbliższych. Świadomość własnej wartości owszem, jest bardzo ważna. Nie mniej jednak niż pokora i szacunek do innych ludzi. Nikt nie mówi o narzucaniu dzieciom wizji rodziców, we wszystkim trzeba zachować zdrowy umiar. Szkoła zwłaszcza podstawowa to jest program uniwersalny, kanon wiedzy, którą każdy człowiek powinien posiąść (zgoda, niekoniecznie w tradycyjnej szkole na kilka tysięcy dzieci) aby móc egzystować w społeczeństwie. Przy okazji jest to nauka obowiązkowości i systematyczności. Poza szkołą dzieci mają jeszcze do dyspozycji ogromną ilość czasu (przynajmniej powinny mieć), którą mogą spędzać na rozwijaniu swoich zainteresowań pod okiem rodziców i tutaj jest główne pole do popisu dla rodziców. Niestety z doświadczeń i obserwacji widzę, że zazwyczaj rodzice o podejściu skrajnie przyzwalającym wobec dzieci, zazwyczaj sami są życiowymi epikurejczykami i nie są w stanie zorganizować dzieciom absolutnie żadnych rozwijających zajęć i atrakcji, bo sami w tym czasie oddają się nirwanie. A dzieci puszczone „samopas” pożytkują te chwile TYLKO przy grach komputerowych i przed TV. W ten oto sposób głównym „zainteresowaniem” dzieci staje się lenistwo i mentalna destrukcja. Jeśli chodzi o dziecięce zainteresowania, to często wygląda w ten sposób, że słomiany zapał i zainteresowanie tematem wystarczy na tydzień, góra miesiąc zajęć – pianina, tańców, nowego języka itp. A potem nowy temat, nowe zainteresowanie, znowu pojawia się trochę trudności, dziecko łatwo się zniechęca i poddaje, po czym zaczyna coś jeszcze innego. Czy w ten sposób pomagamy mu/jej zbudować poczucie własnej wartości? Śmiem wątpić… Bardziej wartościowe w takiej sytuacji byłoby mobilizowanie dziecka do wysiłku, przezwyciężenia chwilowej niechęci czy znudzenia w imię mniejszego lub większego sukcesu, który dziecko następnie osiągnie. Sukcesy, zwycięstwa, pochwały – to są momenty które naprawdę podbudowują, motywują i utwierdzają w tym co się robi. Sama ciekawość jest tylko potrzebą fizjologiczną, która przestaje być motywacją zaraz po jej zaspokojeniu, a brak wymiernych efektów (de facto nagród) rodzi pustkę i frustrację. Oczywiście cała sztuka polega na tym aby prawidłowo rozeznać w czym dziecko dobrze się realizuje, do czego ma talent i co sprawia mu rzeczywistą przyjemność, nawet pomimo chwilowych kryzysów i zniechęceń; kiedy warto je dodatkowo mobilizować do przełamania własnych barier, a kiedy można spokojnie odpuścić bo dane zajęcia nie przynoszą żadnej korzyści czy wręcz szkodzą. Niestety dziecko samo z siebie nie jest w stanie tego rozeznać, dlatego uważam, że w osobie rodzica potrzebuje trenera i mentora, a nie tylko kompana do zabawy.

Zastanowił mnie ten entuzjazm dotyczący gier komputerowych. Nie chodzi o uzależnienie, chociaż to też rzecz, ale o to jak szkodliwe jest promieniowanie, zwykle niepoprawna pozycja kręgosłupa i patrzenie na szybko zmieniające sie obrazy 2D. Wg ostatnich badań, dzieci wczesnoszkolne mogą grać w gry jedynie przez kilkadziesiąt minut TYGODNIOWO! Warto zagłębić się w temat, bo to nie jest już tylko kwestia wyboru aktywności przez dziecko, tylko sprawowanie sensownej opieki przez dorosłych. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.