Najczęściej spotykana wśród rodziców obsesja? Porządek. Gdy domowy ład zamienia się w zabawkowy meksyk, a niezidentyfikowane klocki podczas spaceru wbijają się w stopy, to znak, że czas sięgnąć po rodzicielskie patenty. Dziś przedstawimy wam jeden z nich – zabaworek. Testowany na dziecięcym bałaganie.
Mówi się, że zabałaganiony dom to szczęśliwe dzieciństwo – bo rodzic, który nie ma obsesji na punkcie porządku, więcej czasu poświęca na zabawę z dzieckiem. Ten kij ma jednak dwa końce, bo gdy odpuszczamy sprzątanie całkowicie to po tygodniu – dwóch nasze mieszkanie wygląda jak pobojowisko. Trudno cokolwiek w nim odnaleźć, trudno też z miną wprawionego pokerzysty przyjąć wizytę niezapowiedzianych gości.
Jak zatem zorganizować sobie rodzicielski żywot bez konieczności wielogodzinnego odkładania zabawek na swoje miejsce? Poszukać takiego sposobu, by sprzątanie nie zajmowało więcej niż 30 sekund i by było równie przyjemne dla rodzica jak i dziecka. Brzmi nieprawdopodobnie, ale jest bardzo proste do wdrożenia. Ten sposób to zabaworek. Wielki wór Momo, który podczas aktywności zamienia się w zabawową matę, a po niej – w przechowalnię zabawkowego bałaganu.
Teoretycznie rynek oferuje nam dziś całą masę pomocy, które mają służyć w utrzymaniu porządku: sortery, pudła i wiklinowe kosze, które nie wszędzie się zmieszczą i nie zawsze da się je bez problemu wynieść z domu. Poza tym mają jeszcze jedną, zasadniczą wadę – żeby zacząć zabawę, całą zawartość takiego kosza trzeba wyrzucić na podłogę. Z zabaworkiem jest inaczej.
Zabaworek to nic innego jak solidna mata, którą po skończonej zabawie można ściągnąć sznurkiem i wraz z zawartością rzucić w kąt ciesząc się wolną przestrzenią do innych aktywności. To również doskonały patent, by w słoneczne popołudnie zachęcić dziecko do wyjścia na dwór – zabierając wszystkie potrzebne do zabawy rzeczy ze sobą. Wór łatwo zmieścić do samochodowego bagażnika czy rowerowej przyczepki, doskonale sprawdzi się też jako towarzysz nadmorskich wakacji – gdy przed wyjściem na plażę jest tyle rzeczy do zabrania, że nie wiadomo, gdzie je wszystkie pomieścić. Bo nagle staje się jasne, że łopatki, wiaderka, foremki i cała kolekcja resoraków mogą zamieszkać właśnie w worze. Takim, co to ładnie wygląda w każdym kącie i estetycznie nie kłóci się z przestrzenią. Choć jednocześnie wyróżnia go silna kontrastowość.
Momo przekonuje do siebie kilkoma wyjątkowymi cechami: jest wykonany z mocnego materiału, co eliminuje zagrożenie podarcia w przypadku ciągania przez dziecko po podłodze (ciągamy zatem do oporu). W swoim wnętrzu kryje kieszonkę na drobiazgi, dzięki czemu nie ma obaw, że najmniejsze elementy wchłonie wielka, nieokiełznana przestrzeń (nawet na 30 m2 drobne elementy lubią się wszak zgubić). A do tego jest banalnie prosty w obsłudze i charakteryzuje się plastycznością, dzięki czemu z łatwością można go upchnąć w każdy kąt. Pod łóżko, do wiecznie zapchanej szafy lub w inne, równie niedostępne zwykłym pudłom miejsce.
Momo ma też jedną wadę: kiedy już kupisz duży wór na całą masę klocków, zapragniesz jeszcze kilku mniejszych na inne drobiazgi. Bo Momo uczy szukania nieprzyzwoicie łatwych rozwiązań. Takich, dzięki którym cała masa obowiązków przestaje być problemem w ciągu… kilkunastu sekund. Oby więcej takich nieprzyzwoitości było w naszym życiu!