Scena pierwsza
Kończymy kolację.
Idźcie umyć zęby – rzucam w stronę dzieci i sprzątam ze stołu. Dwójka posłusznie kieruje się w stronę łazienki, trzecie ucieka do pokoju, krzycząc:
– Ja nie myję!
Tak jest od tygodnia. Tłumaczenie, proszenie, straszenie (!) dziurami w zębach, próby nakłaniania, informowanie o swoich odczuciach (nieprzyjemny oddech) – wszystko jak grochem o ścianę. Rozwiązania siłowe nie wchodzą w grę, trudno jest na siłę umyć zęby dwulatkowi, a co dopiero pierwszoklasiście.
Jak zrozumieć małe dziecko
Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem
Scena druga
Spędziliśmy pół dnia na placu zabaw. Nadchodzi wieczór, uprzedzam więc o czekającym nas powrocie do domu. Jeszcze piętnaście minut, jeszcze pięć – informuję stopniowo. W końcu zaczynam zbierać nasze rzeczy. Jest tego spory majdan, na dokładkę najmłodsza zaczyna już marudzić; biorę więc ją na ręce i próbuję ogarnąć naszą własność. Kiedy jestem gotowa – tzn. wyglądam jak człowiek zmuszony w pięć minut spakować dobytek życia i uciekać – przywołuję starszą:
– Idziemy do domu!
– Ja nie idę – patrzy na mnie wyzywająco.
– Idziemy na kolację, potem ci poczytam – próbuję zachęcić, ale wypadam blado i nieprzekonująco.
– Ja nie idę – postanawia użyć wobec mnie techniki zdartej płyty, skubana.
– Proszę cię, nie wymyślaj, tylko chodź. Nie mam siły tu stać taka obładowana.
– Ja nie idę – podkręca wyzywające spojrzenie o jakieś trzy stopnie.
Nosz… ręce by mi opadły, gdyby nie były zajęte. Wzdycham w duchu, w ostatnim odruchu desperacji przeszukuję mózg – a nuż wpadnę na jakiś genialny pomysł nawiązania współpracy z pięciolatką? Dudni pustką.
Książki o rozstaniu i rozwodzie: wsparcie dla dzieci i dorosłych
Książki o rozstaniu i rozwodzie dostępne w naszej księgarni mają na celu wspieranie całej rodziny. Bez względu na wiek, każdy członek rodziny znajdzie tutaj coś, co pomoże mu lepiej zrozumieć własne uczucia i odnaleźć nową równowagę. Dzięki literaturze można odkryć, że nawet po rozstaniu możliwe jest stworzenie szczęśliwego, pełnego wsparcia środowiska dla dziecka.
Scena trzecia
Przygotowuję obiad. Ręce urobione po same łokcie, zachciało mi się domowej tortilli. W decydującym, najbardziej wymagającym mojej obecności momencie, najmłodsza potrzebuje pomocy w ściągnięciu misia z półki.
– Poproś brata –podpowiadam.
Za chwilę słyszę, jak brat niecierpliwie odmawia:
– Idź sobie, czytam!
– Proszę, pomóż jej, ja akurat teraz nie mogę – chwytam się ostatniej deski ratunku.
– Ja też nie – odpowiada mi ze stoickim spokojem i wraca do lektury.
Sprzymierzeniec?
Na bezsilność skazałam się niejako sama, wybierając taką, a nie inną, drogę wychowywania dzieci. Pozbawiłam się głównych narzędzi sprawowania władzy rodzicielskiej: gróźb, kar, bezwzględnych nakazów i zakazów, szantażu. Z własnej nieprzymuszonej woli zdecydowałam się porozumiewać z nimi za pomocą jak największej liczby nieraniących słów. Nie zawsze wychodzi, ale założenia są niezmienne od lat.
I ta bezsilność, tak frustująca i przytłaczająca, okazała się moim, naszym, ogromnym sprzymierzeńcem. Moim – bo pokazuje mi, że nie mam władzy nad moimi dziećmi, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę postarać się pozyskać ich zaufanie i wolę współpracy. Bo pomaga mi nie pompować każdego dnia swego rodzicielskiego ego, które zawsze wie najlepiej, a słowo jego ust staje się ciałem. Choćby po trupach.
Sprzymierzeńcem zaś dzieci jest dlatego, że pokazuje im autentyczność relacji z drugim człowiekiem. Dzięki niej uczą się, że kochając, mają prawo mówić nie i wciąż będą kochani. Że gdy nie dopasują się do czyichś wizji i oczekiwań, rozwiązaniem może być dialog, a nie przemoc, kara czy odrzucenie – i że taki sam szacunek winni są innym. Uwalnia je też od przykrego, nastoletniego obowiązku zrzucenia rodziców z cokołu – sami rodzice zleźli z niego bowiem wiele lat temu.
W bezsilności nie czuję się sierotą, której nawet własne dzieciaki nie chcą słuchać. Wręcz przeciwnie, dzięki temu, że bezsilność zmusza mnie do wsłuchiwania się w nich każdego dnia na nowo, odkrywam, że i oni są bardziej otwarci na mnie. Kiedy naprawdę na czymś mi zależy, gdy naprawdę na coś się nie zgadzam, gdy coś jest dla mnie ważne – starają się wyjść mi naprzeciw. Czasem wbrew swej potrzebie niezależności.
A gdy nie wychodzą, wiem, że mają konkretny ku temu powód. Staram się nie naciskać – jeśli mogę.
I wtedy, jedno dziecko zaczyna w końcu myć zęby. Drugie proponuje: „wróć do domu sama, a ja przyjdę za minutkę”. A trzecie któregoś dnia bez mrugnięcia okiem przerwie czytanie i poda siostrze zabawkę.
I wszyscy są wygrani.
11 odpowiedzi na “Pozbawiłam się głównych narzędzi władzy rodzicielskiej”
Bardzo, baaardzo chciałabym zrezygnować z zastraszania i karania, którymi się brzydzę i które powodują, że czuję się nie jak kochający rodzic, ale jak kat dla własnego dziecka, ale co zrobić w sytuacji gdy od 10 minut tłumaczę, że musimy już wychodzić z domu, a moja córcia akurat zaczyna układać puzzle i oświadcza, że ona się nigdzie nie wybiera….. ręce mi opadają…… jak zachować w sobie spokój i co ważniejsze, jak skutecznie wyjść z domu bez przedstawiania wizji kary????
Mnie się nie zawsze udaje zachować spokój. Czasem pomaga nam, gdy uprzedzam – wychodzimy za 10 minut, za 5 minut, za minutkę. Czasem pomaga, gdy się ubieram po prostu. Czasem pomaga, gdy wejdę w świat mojego dziecka i zainteresuję się tym, co ono teraz robi, i posnujemy wizje, co będziemy robić po powrocie do domu.
Czasem nic nie pomaga. Zależy w jakim wieku jest dziecko. Dwulatkę można wziąć pod pachę i wyjść, jeśli rzeczywiście trzeba wyjść teraz i już.
A co z 11-letnią w takiej sytuacji?
Bardzo trudno jest odpowiedzieć na tak ogólne pytanie, nie znając kontekstu. 11-latka jest na tyle duża, że może zostac sama w domu prawdopodobnie, gdy mama/tata wychodzi. A jeśli musi wyjść, to pewnie jest uprzedzona o tym wczesniej. Może się boi (wizyta u dentysty). Może nie chce (nudna wizyta u cioci).
Warto porozmawiać i dowiedzieć się, o co jej w ogóle chodzi.
Przesada, jedna wielka przesada. Ogromna przesada. Takie rodzicielstwo pięknie brzmi, ale w praktyce nie sprawdza się wcale! Każda matka wam to powie! Tak się po prostu nie da. Opamiętajcie się ekomamy, bo wylądujecie w psychiatryku i wtedy kto będzie wychowywał wasze dzieci?
Wpaniały blog – takie mega humanitarne i pewłne miłości podejście do dzieci i do siebie.
Pani artykuł przychodzi we właściwym momencie, ponownym momencie bezsilności o której Pani pisze. W naszym przypadku wobec przeszło dwulatka. Od samego urodzenia mojego syna, a może i jeszcze wcześniej moje serce podpowiada mi dokładnie to samo podejście. Zresztą inaczej chyba nie potrafię…Nie stosuję musztr, kar, szantaży, ustawiania, nie podnoszę głosu, nie obrażam się: rozmawiam. Czasami mam wrażenie, że przysłowiowemu psu na budę lub do tzw. ściany, bo mały robi swoje i jest z tego dumny. Zaznacza tą swoją niezależność na ile tylko się da. Jak to fajnie przeczytać, że ta cierpliwość rodzica tak ładnie może być nagrodzona. Sama mam wokół kilka budujących przykładów. I pozostaję cierpliwa.
Dziękuję za ten artykuł. Spełnia dla mnie funkcję przypominającą. Dobrze bowiem jest przypomnieć sobie, że to jakże dokuczliwe czasami poczucie bezsilności, ma jakiś cel. Coś pozytywnego przyniesie. I że jest dla mnie i dla nas nadzieja. I dobrze jest zapewnić samą siebie, utwierdzić, przekonać się wbrew ogólnie panującej opinii, że jako matka podążam w odpowiednim kierunku.
Trafiony artykuł. Bezsilność to chyba najgorsze uczucie wśród tych, towarzyszących rodzicielstwu. Potrzeba bycia usłyszanym i wysłuchanym jest czasem tak silna, że przytłacza i powoduje, że wpadamy w zamknięty krąg gniewu.
My, rodzice, czujemy bezsilność, a co dopiero taki dwulatek…. do szafki z ciastkami nie dosięgnie, na plac zabaw sam nie pójdzie, ba! nawet majtki trudno samemu zdjąć…. to dopiero musi być ciężkie! ;)
No i niestety przyznam, że najlepszym sposobem jest w takiej sytuacji wpiernicz :)