Kategorie
Wychowanie

Pozbawiłam się głównych narzędzi władzy rodzicielskiej

Bezsilność. Gdybym miała wskazać uczucia, które kojarzą mi się z rodzicielstwem, ona zajęłaby wysokie miejsce. Nie dlatego, że jestem Matką Polką Wiecznie Sfrustrowaną. Nie ma jednak w moim życiu żadnego innego obszaru, w którym czyjaś potrzeba niezależności byłaby tak silna i tak żywo okazywana

Scena pierwsza

Kończymy kolację.
Idźcie umyć zęby – rzucam w stronę dzieci i sprzątam ze stołu. Dwójka posłusznie kieruje się w stronę łazienki, trzecie ucieka do pokoju, krzycząc:
Ja nie myję!
Tak jest od tygodnia. Tłumaczenie, proszenie, straszenie (!) dziurami w zębach, próby nakłaniania, informowanie o swoich odczuciach (nieprzyjemny oddech) – wszystko jak grochem o ścianę. Rozwiązania siłowe nie wchodzą w grę, trudno jest na siłę umyć zęby dwulatkowi, a co dopiero pierwszoklasiście.

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Scena druga

Spędziliśmy pół dnia na placu zabaw. Nadchodzi wieczór, uprzedzam więc o czekającym nas powrocie do domu. Jeszcze piętnaście minut, jeszcze pięć – informuję stopniowo. W końcu zaczynam zbierać nasze rzeczy. Jest tego spory majdan, na dokładkę najmłodsza zaczyna już marudzić; biorę więc ją na ręce i próbuję ogarnąć naszą własność. Kiedy jestem gotowa – tzn. wyglądam jak człowiek zmuszony w pięć minut spakować dobytek życia i uciekać – przywołuję starszą:
– Idziemy do domu!
– Ja nie idę – patrzy na mnie wyzywająco.
– Idziemy na kolację, potem ci poczytam – próbuję zachęcić, ale wypadam blado i nieprzekonująco.
– Ja nie idę – postanawia użyć wobec mnie techniki zdartej płyty, skubana.
– Proszę cię, nie wymyślaj, tylko chodź. Nie mam siły tu stać taka obładowana.
– Ja nie idę – podkręca wyzywające spojrzenie o jakieś trzy stopnie.
Nosz… ręce by mi opadły, gdyby nie były zajęte. Wzdycham w duchu, w ostatnim odruchu desperacji  przeszukuję mózg – a nuż wpadnę na jakiś genialny pomysł nawiązania współpracy z pięciolatką? Dudni pustką.

Scena trzecia

Przygotowuję obiad. Ręce urobione po same łokcie, zachciało mi się domowej tortilli. W decydującym, najbardziej wymagającym mojej obecności momencie, najmłodsza potrzebuje pomocy w ściągnięciu misia z półki.
– Poproś brata  –podpowiadam.
Za chwilę słyszę, jak brat niecierpliwie odmawia:
– Idź sobie, czytam!
– Proszę, pomóż jej, ja akurat teraz nie mogę – chwytam się ostatniej deski ratunku.
– Ja też nie – odpowiada mi ze stoickim spokojem i wraca do lektury.

Sprzymierzeniec?

Na bezsilność skazałam się niejako sama, wybierając taką, a nie inną, drogę wychowywania dzieci. Pozbawiłam się głównych narzędzi sprawowania władzy rodzicielskiej: gróźb, kar, bezwzględnych nakazów i zakazów, szantażu. Z własnej nieprzymuszonej woli zdecydowałam się porozumiewać z nimi za pomocą jak największej liczby nieraniących słów. Nie zawsze wychodzi, ale założenia są niezmienne od lat.

I ta bezsilność, tak frustująca i przytłaczająca, okazała się moim, naszym, ogromnym sprzymierzeńcem. Moim – bo pokazuje mi, że nie mam władzy nad moimi dziećmi, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę postarać się pozyskać ich zaufanie i wolę współpracy. Bo pomaga mi nie pompować każdego dnia swego rodzicielskiego ego, które zawsze wie najlepiej, a słowo jego ust staje się ciałem. Choćby po trupach.

Sprzymierzeńcem zaś dzieci jest dlatego, że pokazuje im autentyczność relacji z drugim człowiekiem. Dzięki niej uczą się, że kochając, mają prawo mówić nie i wciąż będą kochani. Że gdy nie dopasują się do czyichś wizji i oczekiwań, rozwiązaniem może być dialog, a nie przemoc, kara czy odrzucenie – i że taki sam szacunek winni są innym. Uwalnia je też od przykrego, nastoletniego obowiązku zrzucenia rodziców z cokołu – sami rodzice zleźli z niego bowiem wiele lat temu.

W bezsilności nie czuję się sierotą, której nawet własne dzieciaki nie chcą słuchać. Wręcz przeciwnie, dzięki temu, że bezsilność zmusza mnie do wsłuchiwania się w nich każdego dnia na nowo, odkrywam, że i oni są bardziej otwarci na mnie. Kiedy naprawdę na czymś mi zależy, gdy naprawdę na coś się nie zgadzam, gdy coś jest dla mnie ważne – starają się wyjść mi naprzeciw. Czasem wbrew swej potrzebie niezależności.

A gdy nie wychodzą, wiem, że mają konkretny ku temu powód. Staram się nie naciskać – jeśli mogę.

I wtedy, jedno dziecko zaczyna w końcu myć zęby. Drugie proponuje: „wróć do domu sama, a ja przyjdę za minutkę”. A trzecie któregoś dnia bez mrugnięcia okiem przerwie czytanie i poda siostrze zabawkę.

I wszyscy są wygrani.

Avatar photo

Autor/ka: Małgorzata Musiał

Na co dzień pracuje w toruńskim stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dot. wychowywania, realizując program „Szkoła dla rodziców” i organizując eventy dla rodzin z małymi dziećmi. Jest doradczynią noszenia w chustach oraz jednym z niewielu w Polsce mentorem grup SAFE, profesjonalnie wspierającym świeżo upieczonych rodziców. Skończyła studia pedagogiczne, jednak największym polem doświadczalnym jest dla niej – rzecz jasna – matkowanie trójce potomków. Tym doświadczeniem dzieli się na blogu www.dobrarelacja.pl


Mądry rodzic, bo czyta…

Sprawdź, co dobrego wydaliśmy ostatnio w Natuli.

Czytamy 1000 książek rocznie, by wybrać dla ciebie te najlepsze…

11 odpowiedzi na “Pozbawiłam się głównych narzędzi władzy rodzicielskiej”

Bardzo, baaardzo chciałabym zrezygnować z zastraszania i karania, którymi się brzydzę i które powodują, że czuję się nie jak kochający rodzic, ale jak kat dla własnego dziecka, ale co zrobić w sytuacji gdy od 10 minut tłumaczę, że musimy już wychodzić z domu, a moja córcia akurat zaczyna układać puzzle i oświadcza, że ona się nigdzie nie wybiera….. ręce mi opadają…… jak zachować w sobie spokój i co ważniejsze, jak skutecznie wyjść z domu bez przedstawiania wizji kary????

Mnie się nie zawsze udaje zachować spokój. Czasem pomaga nam, gdy uprzedzam – wychodzimy za 10 minut, za 5 minut, za minutkę. Czasem pomaga, gdy się ubieram po prostu. Czasem pomaga, gdy wejdę w świat mojego dziecka i zainteresuję się tym, co ono teraz robi, i posnujemy wizje, co będziemy robić po powrocie do domu.
Czasem nic nie pomaga. Zależy w jakim wieku jest dziecko. Dwulatkę można wziąć pod pachę i wyjść, jeśli rzeczywiście trzeba wyjść teraz i już.

Bardzo trudno jest odpowiedzieć na tak ogólne pytanie, nie znając kontekstu. 11-latka jest na tyle duża, że może zostac sama w domu prawdopodobnie, gdy mama/tata wychodzi. A jeśli musi wyjść, to pewnie jest uprzedzona o tym wczesniej. Może się boi (wizyta u dentysty). Może nie chce (nudna wizyta u cioci).
Warto porozmawiać i dowiedzieć się, o co jej w ogóle chodzi.

Przesada, jedna wielka przesada. Ogromna przesada. Takie rodzicielstwo pięknie brzmi, ale w praktyce nie sprawdza się wcale! Każda matka wam to powie! Tak się po prostu nie da. Opamiętajcie się ekomamy, bo wylądujecie w psychiatryku i wtedy kto będzie wychowywał wasze dzieci?

Pani artykuł przychodzi we właściwym momencie, ponownym momencie bezsilności o której Pani pisze. W naszym przypadku wobec przeszło dwulatka. Od samego urodzenia mojego syna, a może i jeszcze wcześniej moje serce podpowiada mi dokładnie to samo podejście. Zresztą inaczej chyba nie potrafię…Nie stosuję musztr, kar, szantaży, ustawiania, nie podnoszę głosu, nie obrażam się: rozmawiam. Czasami mam wrażenie, że przysłowiowemu psu na budę lub do tzw. ściany, bo mały robi swoje i jest z tego dumny. Zaznacza tą swoją niezależność na ile tylko się da. Jak to fajnie przeczytać, że ta cierpliwość rodzica tak ładnie może być nagrodzona. Sama mam wokół kilka budujących przykładów. I pozostaję cierpliwa.

Dziękuję za ten artykuł. Spełnia dla mnie funkcję przypominającą. Dobrze bowiem jest przypomnieć sobie, że to jakże dokuczliwe czasami poczucie bezsilności, ma jakiś cel. Coś pozytywnego przyniesie. I że jest dla mnie i dla nas nadzieja. I dobrze jest zapewnić samą siebie, utwierdzić, przekonać się wbrew ogólnie panującej opinii, że jako matka podążam w odpowiednim kierunku.

Trafiony artykuł. Bezsilność to chyba najgorsze uczucie wśród tych, towarzyszących rodzicielstwu. Potrzeba bycia usłyszanym i wysłuchanym jest czasem tak silna, że przytłacza i powoduje, że wpadamy w zamknięty krąg gniewu.

My, rodzice, czujemy bezsilność, a co dopiero taki dwulatek…. do szafki z ciastkami nie dosięgnie, na plac zabaw sam nie pójdzie, ba! nawet majtki trudno samemu zdjąć…. to dopiero musi być ciężkie! ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.