Niby wiemy, że dziadkowie są od rozpieszczania, a wnuki okręcają ich sobie wokół palca. Niby wiemy, że to dla dzieci ważna relacja, że potrzebują kontaktu z dziadkami. Że właśnie dziadkowie, którzy wychowywanie swoich dzieci mają już za sobą, mogą celebrować bycie z wnukami i mają niezmierzone pokłady cierpliwości, dystansu i wyrozumiałości.
Autor: Małgorzata Musiał
Na co dzień pracuje w toruńskim stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dot. wychowywania, realizując program „Szkoła dla rodziców” i organizując eventy dla rodzin z małymi dziećmi. Jest doradczynią noszenia w chustach oraz jednym z niewielu w Polsce mentorem grup SAFE, profesjonalnie wspierającym świeżo upieczonych rodziców. Skończyła studia pedagogiczne, jednak największym polem doświadczalnym jest dla niej – rzecz jasna – matkowanie trójce potomków. Tym doświadczeniem dzieli się na blogu www.dobrarelacja.pl
„A Wy, byliście grzeczni w tym roku? Mikołaj do Was przyszedł?” – słysząc to pytanie, moje dzieci reagują w podobnym duchu, choć przybierającym różne formy. Jedno stoi i totalnie nierozumiejącym wzrokiem gapi się na sąsiadkę, jakby ta opowiadała mu o zwyczajach godowych lemurów. Drugie odparowuje z błyskiem w oku: „Mikołaj przychodzi do wszystkich dzieci, więc u nas też był!”
Kiedy planujemy wolne chwile z dzieckiem, myślimy o przyjemnościach, zadowoleniu, byciu razem i blisko. W rzeczywistości nierzadko jest to czas napięć, trudnych dziecięcych zachowań, silnych emocji. I niekiedy daleko mu do bycia relaksującym, odprężającym wydarzeniem. Dlaczego tak jest i co z tym zrobić?
Kończą pierwszy rok życia, porzucają wiek niemowlęcy – zaczynają się przemieszczać, jeść samodzielnie, lada chwila zrezygnują z pieluch, a zwrot “ja sam/ja sama” staje się ich podstawowym komunikatem w codzienności. Zdawać by się mogło, że teraz będzie coraz łatwiej.
Wieczór, pomalutku zaczynamy odsyłać dzieci spać. Jeszcze bajeczka, jeszcze mycie…
– Mamo, mogę dziś pozmywać podłogę w kuchni? Prooooszę!
– Oczywiście, kochanie.
Pojawiają się w głowie automatycznie. Często wypowiadamy je na głos pod wpływem impulsu – choć gdyby dobrze się zastanowić, nie tylko nic nie wnoszą do wzajemnej komunikacji, ale jeszcze ją utrudniają. Nie pomagają ani dzieciom, ani dorosłym. Nie rozładowują emocji, często wręcz nakręcają spiralę złości i wzajemnych oskarżeń.
Oszukują, kręcą, kłamią, zmyślają, mijają się z prawdą. Jakkolwiek to nazwać, większość rodziców jest bardzo zaniepokojona takim zachowaniem. Czy słusznie? Jak się zachować, gdy dziecko mówi nieprawdę? Żeby móc odpowiedzieć, warto sięgnąć do przyczyn.
Dzieci na placach zabaw reprezentują dwa skrajne typy: podbijających i podbijanych. Oczywiście, między nimi jest jeszcze przestrzeń dla tych, które bawią się spokojnie niezaczepiane przez nikogo, ale dziś nie poświęcimy uwagi temu złotemu środkowi. Dziś o skrajnościach.
Znam niezliczone formy zachęcania dzieci do współpracy, od czytelnych komunikatów o nienapastliwym tonie, przez włączanie się w daną czynność, aż do najróżniejszych form zabawy. Znam też pułapki czyhające na tej drodze – oczekiwania, rozkazy, niedostrzeganie perspektywy dziecka. Mam na tym polu różne “sukcesy”, jeśli można tak określić próby owocne, i “porażki” – czyli zdecydowanie bezowocne wysiłki zachęcenia dzieci do włączenia się w moje plany.
Są takie sytuacje w życiu rodzica, kiedy nie ma on kompletnie pojęcia, jak powinien się zachować w stosunku do własnego dziecka – jak postąpić, co powiedzieć, w jaki sposób zareagować.
Poczucie winy w rodzicielstwie jest nieuchronne, zwłaszcza jeśli nastawiamy się na bycie idealnym rodzicem. Nauczmy się wybaczać sobie, szukać przyczyn swoich niepowodzeń. Zamiast wyrzutów sumienia, skupmy się na rozwiązaniach. A czasem trochę odpuśćmy.
Podobno rodzicielstwo bliskości, empatyczna komunikacja i skupianie się na potrzebach dziecka są fajne, gdy się ma tylko jedno dziecko. Jedyne, z którym trzeba się „pieścić”, nad którym człowiek ma czas się pochylać, z którym ma siłę dialogować
„Moje dziecko mnie nie słucha”
Mówisz coś do niego, a ono Cię ignoruje. Udaje, że nie słyszy, choć wiesz doskonale, że to nieprawda. Potakuje, a następnie dalej robi swoje.
Jest główną figurą przywiązania – najczęściej mama, ale może być tata. Albo babcia. Bez różnicy – w każdym razie osoba dorosła, która w pierwszym okresie życia dziecka zajmowała się nim najczęściej, angażując się emocjonalnie, odpowiadając na potrzeby dziecka i zaspokajając je. To jej dziecko potrzebuje w trudnych chwilach, to do niej kieruje swoje wyrazy wdzięczności – gugając, uśmiechając się, wtulając. Żądając być może jej obecności przy zasypianiu. W pewnym wieku na jej zniknięcie zareaguje strachem, płaczem, zaniepokojeniem
Uczyć się zaufania do dziecka
Wszystkie moje dzieci przechodziły okres panicznego lęku przed myciem – a dokładniej spłukiwaniem – głowy, jednak tylko jedno z nich bało się tego tak bardzo, że naprawdę nie umiałam sobie z tym poradzić. Wszystkie znane mi do tej pory sposoby wypróbowywałam bez efektu. Młoda bała się mycia, a ja nie chcąc jej maltretować rozpaczliwie szukałam cudownego antidotum na ten lęk
„Uważaj, bo wejdzie ci na głowę!”
Czasem mam wrażenie, że wychowywanie dzieci przypomina niektórym zachowanie wobec bomby z opóźnionym zapłonem. Wszystko trzeba kontrolować w najwyższym stopniu, rozważnie stawiać każdy krok i – absolutnie – nie można sobie pozwolić na pomyłkę czy słabość. Jeden fałszywy ruch i giniesz, bomba wybucha
Kiedy okazało się, że będziemy mieli kolejną córkę, znajoma prorokowała: „Ale fajnie, starsza będzie miała wspaniałą przyjaciółkę w młodszej siostrze, niesamowitą więź i relację do końca życia!”
O wychowaniu w duchu szacunku do dziecka, empatycznej komunikacji, odejścia od kar i nagród na rzecz budowania trwałej relacji itd., słyszy się coraz więcej. Słyszy się różnie: a to o bezstresowym wychowaniu, a to o eksperymencie na własnych dzieciach, a to o psychologicznych bredniach
Dzieci nauczyły mnie wielu rzeczy. Brzmi banalnie, ale jest na wskroś prawdziwe. Tak, jasne, nauczyły mnie zdumiewać się światem, prosić wytrwale, ufać bezgranicznie i masy innych spraw. Ale to, czego na bank nie znalazłabym w sobie, gdyby nie one – to przekonanie, że życie jest nieustającą okazją do zabawy
„Bo ze mną trzeba rozmawiać”
Zazwyczaj, gdy na moim rodzicielskim horyzoncie pojawia się jakieś, jak to się ładnie mówi, „wyzwanie”, staram się zatrzymać i poświęcić mu uwagę. Przeanalizować skąd to i czemu tak, opracować plan działania w duchu poszanowania i empatii. Tylko niestety, wcale nie tak rzadko moje sposoby trafiają kulą w płot