Podobno na dzieciach zarabia się najlepiej. Młodych rodziców niezmiernie łatwo jest przekonać do mnóstwa gadżetów, które są teoretycznie niezbędne na ich rodzicielskiej drodze. Nie omija to także karmienia piersią. Z wielu kolorowych gazetek dla rodziców krzyczą do nas „obiektywne” artykuły przeglądowe, niby-nie reklamy, porady i spis rzeczy, które „koniecznie musisz mieć”. Laktatory, smoczki, butelki, bo przecież może być potrzeba dokarmiania. Silikonowe nakładki i muszle w razie zranień brodawek. No i oczywiście sterylizator. Odpowiednia poduszka do karmienia, nowa kolekcja ubrań dla karmiącej mamy, no i obowiązkowo staniki – karmniki. Koniecznie mleko modyfikowane, bo przecież „może ci zabraknąć mleka”. Szereg aplikacji na smartfony i tablety, które wyliczą nam jak, kiedy i z której piersi. Pozwolą zanotować ilość zabrudzonych pieluch i ocenić, czy dziecko się najada. Czy naprawdę młoda mama potrzebuje tego wszystkiego? Co jest rzeczywiście niezbędne przy karmieniu piersią?
Sprzęt
Do karmienia piersią potrzebne są… piersi. Nie ma dobrych i złych piersi, za małych czy za dużych, nie ma także idealnych sutków. Dziecko uczy się ssać taką pierś, jaką ma do dyspozycji. Niezależnie od tego, czy ona jest mała czy duża, czy sutek jest płaski, wklęsły czy inny od tego obok. Nie ma to żadnego znaczenia. Dziecko uczy się ssania piersi poprzez… ssanie piersi. Mama uczy się karmić… karmiąc. Żadna z „rewolucyjnych nowych butelek” czy „smoczków jak pierś mamy” nie nauczy dziecka ssać i karmić się piersią tak jak to, co ofiaruje natura. Każda pierś i każda para mama-dziecko jest inna, więc nie ma szans na stworzenie takiego smoczka, butelki czy nakładki, który „odpowie idealnie na potrzeby Twojego dziecka”. To tylko marketing.
Dodatkowo, karmienie piersią to nie tylko proste ssanie. To również zapach, dotyk, smak. Dziecko, które od początku swojej mlecznej drogi jest karmione np. przez nakładki kojarzy z jedzeniem smak i zapach silikonu. Często nie chce złapać samej piersi nie dlatego, że jest z nią coś nie tak, ale dlatego, że nie rozpoznaje zapachu. Oczywiście są sposoby, żeby takiego malca zachęcić do karmienia bez silikonowych wspomagaczy, jest też wiele mam, którym się to udało. Kosztowało je to jednak sporo wysiłku i wymagało morza cierpliwości.
A laktator?
Badania dowodzą, że najbardziej efektywne jest odciąganie ręczne. Kobietom należy pomóc ucząc je tej nieskomplikowanej techniki. Laktator nie jest niezbędny w trakcie karmienia piersią. Dodatkowo, jeśli ma być stosowany, musi być naprawdę dobrze dobrany by nie powodować uszkodzeń brodawki.
Smoczek, butelka, mleko modyfikowane na wszelki wypadek
Kiedy jeszcze byłam w pierwszej ciąży, niemal oczywistym było dla mnie, że dziecko potrzebuje smoczka, a butelka jest niezbędnym elementem wyposażenia dziecięcej wyprawki. W każdej publikacji „na temat”, od książeczek i zabawek dla dzieci po gazety tematyczne występują dzieci ze smoczkami, pijące mleko z butelki. Szczęśliwie dość szybko wyprowadzono mnie z błędu. Przygotowując się do karmienia piersią nie trzeba zaopatrywać się w smoczki i butelki. Świat jest pełen dzieci, które nigdy nie używały tego typu gadżetów.
Warto pamiętać, że używanie smoczka czy kapturków może mieć znaczący wpływ na zaburzenia laktacji czy szybsze odstawienie się dziecka.
Jednym z najmniej przyjemnych działań marketingowych jest przekonywanie mam noszących swoje dziecko pod sercem, że potrzebują zaopatrzyć się w mleko modyfikowane, tak na wszelki wypadek. Dość skutecznie wpływa to na utratę pewności siebie i wiary we własne możliwości wykarmienia dziecka. Badania pokazują, że mamy, które zaczynały mleczną drogę mając zapas mleka modyfikowanego, użyły go co najmniej raz (o różnicach pomiędzy mlekiem mamy i modyfikowanym możesz przeczytać tu: Rozmowa o mleku mamy i mleku modyfikowanym).
Poduszki, podnóżki
W trakcie mlecznej drogi znajdziesz zupełnie nowe zastosowanie dla swojej zwykłej poduszki, koca, który możesz zrolować, odwróconej miski jako podnóżka i wielu innych przedmiotów w Twoim mieszkaniu.
Specjalny strój, specjalna bielizna
Jest wiele firm specjalizujących się w szyciu ubrań dla mam karmiących. To spory wydatek dodatkowo obciążający kieszeń. Tak naprawdę karmienie piersią nie wymaga specjalnego stroju. Wiele ze zwykłych ubrań używanych na co dzień świetnie sprawdza się w trakcie karmienia. A Twój dobrze dobrany biustonosz łatwo można przerobić na taki z odpinanymi miseczkami. Czasem wystarczy odrobina kreatywności :-)
Czy to znaczy, że wszystkie te rzeczy są nieprzydatne?
Nie. Są kobiety, którym ułatwiają życie. Są takie, które wolą poduszkę wyprofilowaną do karmienia, które lubią specjalne ubrania, mają przyjemność w kupowaniu specjalnych „karmieniowych” dodatków. Rzecz w tym, że te rzeczy nie są konieczne. Nie musisz kupować mnóstwa „niezbędnych” gadżetów, by mieć udaną mleczną drogę.
Większość z tych rzeczy została stworzona, by wspomóc mamę w przypadku problemów, miały zastosowanie medyczne. Żadna z nich nie jest potrzebna „na zapas” czy „wszelki wypadek”. Zakładanie, że problemy się pojawią, zabezpieczanie się „w razie gdyby…” często prowadzi do tego, że mama rzeczywiście przestaje wierzyć we własne możliwości.
Więc co jest potrzebne do karmienia piersią?
WZW = Wiedza, Zaufanie, Wsparcie.
Rzetelna informacja, niezależne publikacje, mądre książki. Kiedy kupujemy samochód czy nową lodówkę poświęcamy mnóstwo czasu na czytanie i zbieranie informacji. Warto w taki sam sposób przygotować się do karmienia piersią, by umieć zachować pewność siebie i słuszność własnego wyboru w świecie, w którym jest mnóstwo mitów i stereotypów dotyczących karmienia.
Zaufaj sobie i dziecku. Twoje ciało jest sprawne, Twoje dziecko wie, co robi. Żaden zegarek, aplikacja czy notatnik nie powie Ci o dziecku tyle, ile Twoja wewnętrzna intuicja i obserwacja dziecka. A jeśli niepokoi Cię cokolwiek, skontaktuj się z osobą, która ma kwalifikacje i rzetelną wiedzę, by Ci pomóc.
Otocz się osobami, które Cię wspierają. Które pomogą Ci odnaleźć się w nowej roli. Które nie podkopują Twojej wiary we własne możliwości i Twoich kompetencji jako mamy. To Ty jesteś ekspertem od własnego dziecka.
10 odpowiedzi na “Gadżety do karmienia piersią, czyli co jest rzeczywiście niezbędne?”
Jako położna spotkałam mamy, które od razu przystawiały do piersi. Nie mówiły, że mają mało pokarmu, wierzyły w siebie od razu. Są mamy, które choć mają te wszystkie sprzęty do karmienia są zagubione i pełne wątpliwości. Potrzebują wsparcia :-) To ostatnie myślę jest najcenniejsze. :-)
Rozumiem, że ponieważ trzeba udowodnić tezę, że nic poza piersią nie jest potrzebne, to nie wspominamy w artykule o wkładkach laktacyjnych wchłaniających wypływający „w niewczasie” pokarm (czy może gdyby było wspomnienie to też „przecież nikomu nie będą przeszkadzać plamy pojawiające się na Twojej bluzce w trakcie spotkania, to przecież takie naturalne”), Ani o maściach typu lanolina, zanim jeszcze Twoje dziecko zacznie jeść mleko pół na pół z krwią?
1. pokarm to biała krew, krew nie ma wpływu na laktacje i można z nią karmić, a zamiast kremu użyć własnego mleka.
2. Artykuł mówi o tym co w zasadzie zbędne, a nie o tym co może się przydać.
1, Owszem krew ma znaczenie z prostego powodu – to boli. Jeśli sutki są podrażnione należy je smarować maścią i nie doprowadzać do momentu, w którym pojawią się rany. Bo i po co? Bo to naturalne i brodawka się przyzwyczai? Owszem przyzwyczai, ale początkowy ból może osłabić entuzjazm do karmienia młodej mamy.
2. W takim razie artykuł jest niekompletny, bo stwarza wrażenie, że faktycznie jedynie piersi są nam potrzebne. A niezupełnie tak jest. Krem na brodawki, wkładki laktacyjne oraz (a i owszem) biustonosz do karmienia to podstawa. Zwykły biustonosz z fiszbinami się nie nadaje bo uciska, a w staniku jak się karmi to często się też śpi.
Laktator czy ubrania ułatwiające karmienie w miejscach publicznych to już sprawa indywidualna, chociaż z moich doświadczeń wynika, że i jedno i drugie się przydaje.
Podpisano: Karmiąca piersią mama.
Myślę, że przesada w żadną ze stron nie jest dobra. Za mną (dokładnie jutro! :) 10 miesięcy wspólnej mlecznej drogi i muszę przyznać, że nie wiem czy gdyby nie laktator, karmiłabym w ogóle albo czy tak długo.. Po porodzie mój synio praktycznie nie wypuszczał piersi z ust i wypijał praktycznie bez reszty wszystko. Trzeciego dnia nagle stracił zainteresowanie jedzeniem i zaczął „odpływać”. Narobił mi niemałego stracha, ale po dogrzewaniu w inkubatorze wrócił do mnie, do szpitalnego łóżka. Tyle, że BARDZO słabiutki. Nie chciał pić, więc żeby nie dokarmiać go sztucznie zaczęłam sama ręcznie odciągać dla niego mleko (przed porodem usłyszałam od zaprzyjaźnionych młodych mam, że laktator nigdy mi się nie przyda i że to są wyrzucone pieniądze, więc żebym sobie dała spokój z poszukiwaniami odpowiedniego). Praktycznie po każdym karmieniu z maleńkiej zaimprowizowanej butelki siadałam znów na łóżku i wymasowywałam z siebie kolejną porcję mleka dla mojego słabiaczka. Oczywiście, w przerwach zabierałam ze sobą Misia i szłam do Pań położnych doradzających w sprawach karmienia i laktacji, a one robiły wszystko, żeby zagwarantować nam ciszę, spokój i wszelkie niezbędności, żeby maluch zaczął znów sam pić.. Nic z tego. Prężył się, płakał (a ja razem z nim) i walczył, ale nie było mowy o tym, żeby napił się sam z piersi. A przecież potrafił! Wróciliśmy po kilku dniach do domu, zahaczając po drodze o sklep z artykułąmi „dziecięcymi”, gdzie kupiliśmy laktator. Zwyczajny, ręczny, z zapasem pojemniczków. To było wybawienie! Laktator bardzo usprawnił moje odciąganie mleka, dzięki niemu wiedziałam też ile Misio mniej więcej wypija. I tak mijały dni, aż po około dwóch tygodniach od porodu Misio był głodny i najwyraźniej skręcał głowkę w stronę mojej piersi. Przystawiłam go do niej, a on jak gdyby nigdy nic zaczął pić sam! Radość, radość, radość! Nie był to koniec przydatności laktatora, bo mój dzidziuś okazał się prawdziwym głodomorem, więc wieczorami (kiedy miałam najmniej pokarmu) ratowały mnie zapasy mleka, które odciągałam po każdym karmieniu. Później okazywały się coraz mniej potrzebne, co myślę zawdzięczam „rozkręceniu” laktacji za pomocą laktatora właśnie. A kiedy nie było mnie w okolicy w momencie potrzeby karmienia, w zamrażarce zawsze czekał na Misia zapas mleka, co pozwoliło nam obyć się bez „proszków”. A ja zawsze miałam laktator przy sobie, żeby nie chodzić z przepełnionymi piersiami. Korzystam z niego do dzisiaj, mimo że właściwie nie mam już takiej konieczności. To już bardziej kwestia przyzwyczajenia – mojego i moich piersi. Póki co nie planuję zakończenia karmienia, więc myślę, że nie będę się jeszcze rozstawała z laktatorem. A co do innych „niezbędności”: tzw. rogal go karmienia nie przydał mi się w zasadzie w ogóle, więc praktycznie nowy leży gdzieś w szafie i czeka na następnego dzidziusia w rodzinie. Staniki do karmienia kupiłam dwa i szybko z nich zrezygnowałam. Wystarczą mi moje dotychczasowe i wkładki laktacyjne, bez których musiałabym się przebierać mnóstwo razy dziennie. Teraz już szczęśliwie nie zużywam ich tak wiele, ale uratowały niejednokrotnie moją odzież (i samopoczucie :). Nie przydały mi się w ogóle ubrania „do karmienia”, sama przed porodem postarałam się o kilka bluzek z rozpięciem lub głębszym dekoltem, aby umożliwić Misiowi swobodny dostęp do piersi. Maści do sutków przydały się w ostatnim trymestrze ciąży, później już w ogóle.. Silikony? Muszle? Nakładki? Nie wiem co to, ani po co. Moje małe piersi z wklęśniętym lewym sutkiem wykarmiły moje dziecko do wagi 7 kg w wieku 5 miesięcy, więc design najwyraźniej nie ma tu znaczenia ;). A komórkowe aplikacje? Pamiętam, że w trakcie ciąży ściągnęłam jedną i co tydzień z uszami płonącymi z ciekawości i podniecenia czytałam o zmianach w ciele mojego dzidziusia, ale do wyznaczenia czasu karmienia potrzebuję tylko mojego syna. No i piersi :)
Szczególnie jak ma się duże piersi!!! Bielizna specjalistyczna jest mega potrzebna!!! To samo dotyczy ubrań. Naprawdę sprawdzają się sukienki, bluzki z łatwym dostępem do biustu maskujące brzuch. Szczególnie zimą!
ja nie używam specjalnych a karmie 5 lat, mam swietnie dobrane staniki – normalne, a nie mam małego biustu…. nie miałam. Bluzki z dekoltem wystarcza.
No tak, coś tak dobrego mogła napisać tylko Pani Magda ;) podoba mi sie!!!
Wkładki laktacyjne i odpowiedni biustonosz – skoro i tak kupowałam nowy biustonosz w trzecim trymestrze bo poprzednie były za małę to kupiłam taki odpinany z przodu i lubiłam go. Ale bez większych problemów karmiłam maluchy także w normalnym biustonoszu. Wyjmowałam pierś i już. Nosiłam bluzki rozpinane z przodu, miałam ich kilka. Nadmiar pokarmu odciągałam w… wannie. Swobodnie wypływał a ja lekko masowałam piersi od nasady. Czułam się jak Kleopatra ;). Potem oczywiście prysznic. Po około dwóch tygodniach ilość mleka i apetyty dzieci były już dopasowane. Dla mnie najwygodniejszą pozycją była pozycja leżąca, pod ramię podkładałam jasiek i było wygodnie, przy okazji odpoczywał mój kręgosłup. Nie kupowałam żadnych gadżetów bo nie było mnie na nie stać zwyczajnie, ale w żaden sposób nie czułam się mniej skuteczną „stołówką”. :) pozdrawiam wszystkie mamy. Te uzbrojone w technikę i te uzbrojone w wiarę w naturę. :)
Ja dodam, że gdyby nie silikonowe nakładki na sutki to bym nie karmiła piersią. Dziecko tak mnie gryzło że rany nawet smarowane lanolina nie goiły się. Nakładka uratowała laktację. Musiałam w sumie cały czas w niej karmić, dziecko cały czas gryzło. Karmiłam 9 mies. Młodsze dzieci nie potrzebowały już takich bajerów, ale do dziś mam mniej wrażliwe sutki.