Czy jednak dzieciństwo faktycznie kiedyś się kończy? Kim więc stają się dla nas nasze dzieci, gdy przestają być dziećmi? Kiedy ten moment następuje i po czym poznamy, że to już?
Być może te pytania zaskakują Cię i prawdopodobnie nigdy nie zaprzątałeś sobie głowy takimi rozważaniami. Mnie również nawet nie przeszły przez myśl, dopóki nie postawiła przede mną wyzwania moja własna, niespełna czternastoletnia córka.
Spytałam ją kiedyś, jak mówi o mnie i o mężu, kiedy rozmawia o nas z kolegami i koleżankami w szkole. Młoda spojrzała na mnie wielkimi, zdziwionymi oczami, jak gdyby nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Dopytałam ją więc, czy mówi mama i tata, czy może używa znanego mi z własnej młodości, niezbyt pochlebnego określenia starzy, albo ma jeszcze inne, własne ksywki. Po minie córki nadal nie mogłam niczego wywnioskować, a ona po (dłuższej) chwili zastanowienia wydukała w końcu:
Nie mam na was określeń, bo o was się NIE rozmawia!
To dopiero sprawiło, że na mojej twarzy pojawiła się mina, jaką przed chwilą serwowała mi moja córka. Jak to? To niemożliwe! Kim ja więc dla niej jestem? Czy ja nie istnieję? Kto ją karmi, ubiera i odwozi do szkoły? Czy ja naprawdę jestem dla niej tak nieistotna, że aż bezimienna?
Kiedy ochłonęłam i porozmawiałam na ten temat z mężem i innymi rodzicami nastolatków, pojawił się cień zrozumienia oraz kilka hipotez, którymi chcę się dziś z Tobą podzielić.
Przede wszystkim spróbowałam cofnąć się do dzieciństwa i własnej młodości. Tutaj pojawia się jednak zawahanie co do wiarygodności tego źródła. Dlaczego? Wystarczy wesprzeć się tu cytatem z filmu „7 uczuć” Marka Koterskiego: „spędzamy w dzieciństwie 5000 dni, które wpływają na nasze całe życie, a z tego pamiętamy 400 godzin”. Fragmenty, które pomimo wszystko pozostały w mojej pamięci dają jednak do myślenia, bo w moich wspomnieniach o rodzicach nie mówiło się dobrze. Kto z nas opowiadał, że mamusia pożyczyła maskarę czy zabrała na kawę, a tatuś kupił jeansy i podwiózł na imprezę do Anki? Takich chwil, nawet jeśli miały miejsce, nie omawiało się z kolegami, za to niechlubne określenie starzy pojawiało się zdecydowanie częściej. Starzy byli „na językach” w momentach, kiedy nas wkurzyli, ukarali, nie dali, nie pozwolili, odrzucili, ochrzanili… O starych mówiło się pejoratywnie lub wcale. Starzy byli postaciami jednoznacznie negatywnymi. Niezależnie od tego, czy starali się być dla nas troskliwymi opiekunami, kumplami, czy raczej pełnili funkcję zwykłych intendentów, czy nawet klawiszy w domowych zakładach wychowawczych, nie byli z naszego świata. I choć wzbudzali respekt i warto było się z nimi liczyć, nie grali z nami do jednej bramki.
Książki o rozstaniu i rozwodzie: wsparcie dla dzieci i dorosłych
Książki o rozstaniu i rozwodzie dostępne w naszej księgarni mają na celu wspieranie całej rodziny. Bez względu na wiek, każdy członek rodziny znajdzie tutaj coś, co pomoże mu lepiej zrozumieć własne uczucia i odnaleźć nową równowagę. Dzięki literaturze można odkryć, że nawet po rozstaniu możliwe jest stworzenie szczęśliwego, pełnego wsparcia środowiska dla dziecka.
Może więc, zaświtało w mojej głowie, jesteśmy już jednak innymi rodzicami? Może moja córka nie ma potrzeby mówić o nas, bo może rozmawiać z nami? Bo przecież nie ma sensu mówić o nas dobrze (bo i po co), a córka nie ma podstaw do tego, by mówić o nas źle?
To śmiała teza i postanowiłam sprawdzić ją u źródła. Sytuacja okazała się nie do końca tak pastelowa, jak namalowałam ją przed momentem, jednak przyniosła mi wiele olśnień.
Dowiedziałam się bowiem, że… ja nie do końca jestem przez moją córkę postrzegana jako rodzic. Aha, czyli to już?!?! Czyżbym już nie była punktem odniesienia? Czy nie jestem już opiekunką, opoką, mamusią? Czy nie jestem osobą pierwszego wyboru, kiedy dzieje się coś ważnego?
Kim więc jestem dla mojej nastolatki?
Może tak, jak nazywa to Jesper Juul w książce „Nastolatki. Kiedy kończy się wychowanie”, jesteśmy sparingpartnerem dorastającego dziecka? Córka oczywiście nie zna tego określenia, ale elementy składające się na Juulowską definicję pojawiły się w naszej dyskusji. Okazało się, że jestem kimś w rodzaju kumpla, do którego ma się zaufanie, a równocześnie czuje się przed nim respekt. Jestem osobą, której nie mówi się wszystkiego, choć wszystko można by jej powiedzieć. Kimś, kto zawsze był, jest i będzie, choć przeważnie nie wydaje się potrzebny. Postacią, która jest jak gdyby w tle, coś jak kasztanowiec za oknem. Z reguły nawet nie zauważamy, czy on wciąż tam rośnie, czy nie. Dopóki nie chcemy wybrać się na kasztany…
Ta rozmowa, choć momentami trudna i zaskakująca, skłoniła mnie do głębszej refleksji i zastanowienia się nad kwestią, która jest odwrotnością moich dotychczasowych rodzicielskich rozważań. Zastanawiałam się zwykle nad tym, jak wychować dzieci. Na kogo chcę je wychować. Jakie wartości wpoić i czego nauczyć…
Teraz jednak skonfrontowałam się z moją rolą i tożsamością jako rodzica. Postanowiłam sprawdzić, kim dziś jestem dla mojego dorastającego dziecka i przemyśleć, zaprojektować to, kim chcę dla niego być za rok, za pięć i dziesięć lat.
Uwaga! Reklama do czytania
Jak zrozumieć się w rodzinie
Książka, która pomoże ci mówić do siebie życzliwie, wyrażać swoje potrzeby i słuchać innych.
Autorka jak reżyser filmowy śledzi przebieg zwykłych rodzinnych wydarzeń, które często przeradzają się w małe dramaty, kłótnie bez celu, frustracje i nerwy. Nagle woła „STOP” i analizuje, co właściwie się stało. Dzięki temu możemy przyjrzeć się własnym zachowaniom i komunikatom, odkryć faktyczne potrzeby oraz prześledzić punkty, w których rodzi się konflikt i niezrozumienie.
Książka napisana jest prostym językiem, bo komunikacja w rodzinie powinna być prosta. Zamiast udawać, oczekiwać, robić uniki – lepiej nauczyć się mówić jasno o swoich uczuciach i potrzebach. Ważne, by umieć je również dostrzegać u innych.
To niełatwe, bo, porównując rodzicielstwo do meczu baseballowego uświadomiłam sobie, że nieuchronnie będę oddawać kolejne bazy, tracąc wpływ w ważnych sferach życia moich córek. Prawdopodobnie nie jestem i nie będę dla nich punktem odniesienia w kwestii mody, nie będę referencyjna w sprawie wiary czy związków córki nie będą pytać mnie o zdanie na temat mediów społecznościowych czy nowych technologii.
Zrozumiałam, że choć to moje dziecko „dorasta”, to dziś także i mnie czeka ewolucja, zmiana, dostosowanie i pożegnanie z tym, co było. Nie tylko moja córka przepoczwarza się, wyrasta ze starych spodni i nawyków, jak wąż linieje i zrzuca skórę. Ja również, chcąc dotrzymać jej kroku, będę dojrzewać do roli rodzica dorosłego dziecka. W dalszym ciągu będę dbać o edukację córek, ale również sama będę rozwijać się, by nie stać w miejscu. Nie tylko jej, ale przede wszystkim sobie stawiać będę wyzwania i ambitne cele.
Zafascynowała mnie ta perspektywa i postanowiłam przyjrzeć się temu, co już zmienia się w naszym domu.
Po raz kolejny skorzystałam z rozwojowego ćwiczenia, polegającego na wyborze wartości, jakimi kieruję się w moim życiu. Sprawdziłam, co dziś jest dla mnie ważne i bez lukru przyjrzałam się samej sobie. Zweryfikowałam, czy moje działania wspierają moje wybory.
Przede wszystkim sprawdzam, jakie są moje ideały na poziomie deklaratywnym, a co faktycznie funkcjonuje w naszej rodzinie na co dzień.
Zadałam sobie następujące pytania: czy chcąc nauczyć szacunku do drugiego człowieka, poszanowania intymności i granic, sama pukam do pokoju córki? Czy jeśli ważny jest dla mnie kontakt i porozumienie, mam gotowość słuchać jej bez ocen, komentarzy i pouczania? Czy jeśli zarzekam się, że najważniejsza dla mnie jest miłość, okazuję ją otwarcie moim dzieciom, partnerowi, rodzicom… I czy szanuję, akceptuję sercowe wybory mojego dziecka? Czy stawiając na otwartość i uczciwość, nie oszukuję ani siebie, ani dziecka, ani nikogo innego i mam gotowość przyjąć to, co nastolatek ma mi do powiedzenia, bez sprytnego wtrącania umoralniających regułek? Czy deklarując wiarę, praktykuję ją i żyję nią w codzienności, czy może ograniczam się do powieszenia krzyża nad wejściowymi drzwiami, niedzielę spędzam w supermarkecie, a córkę wysyłam do bierzmowania, bo cała klasa idzie? A jeżeli kładę duży nacisk na naukę i rozwój, to wieczorem wybieram lekturę książki, czy przeglądam Facebooka? Czy korzystam z kursów, szkoleń, konferencji, zdobywam nowe kompetencje, poszerzam swoje horyzonty i z pasją oddaję się temu, co jest moim hobby? I czy na pewno w przestrzeni naszego domu panuje ład i harmonia, o jakich marzymy, myśląc o pokoju dorastającego dziecka?
Niegrzeczne Książeczki
Seria Niegrzeczne Książeczki to opowieści dla małych i dużych, które rozprawiają się z mitami dotyczącymi dzieciństwa. Czy dziecko zawsze powinno być posłuszne, zjadać wszystko z talerza i dzielić się swoimi rzeczami? Książeczki bez jasnego morału, dające przestrzeń na rozmowę i zrozumienie potrzeb, pisane w duchu Porozumienia bez Przemocy.
Sprawdziłam i nie jestem do końca zadowolona z tej analizy. Zrozumiałam jednak, że wyzwanie, jakie postawiła przede mną moja córka deklarując, że o rodzicach się nie rozmawia, to kredyt zaufania z jej strony i ogromna szansa. Czuję, że piłka jest w grze i choć zasady zabawy są określane w jej trakcie, a wszystko wymaga zarówno wyczucia, jak i elastyczności, to właśnie teraz, jak może nigdy wcześniej, mam okazję wypracować kontakt, który będzie procentował przez najbliższe kilkadziesiąt lat. To właśnie dziś, w każdej chwili, buduję zarówno mojego nastolatka, jak i siebie, matkę dorosłego, samodzielnego człowieka, dla którego będę punktem odniesienia i który z wyboru będzie wracał do mnie w ważnych dla siebie momentach. Nie dlatego, że zmusi go życie, a dlatego, że będzie widział w tym wartość i sam będzie tego chciał.