Kategorie
Edukacja Kryzys szkoły

System ocen i wyczerpujących prac domowych – realia w polskiej szkole w najmłodszych klasach

Od dawna wiadomo, iż dzieci mają wewnętrzną potrzebę i pragnienie rozwoju. Nie trzeba ich wymuszać, a jedynie podsycać i wspierać. Co jest najskuteczniejszym sposobem na zniszczenie tej wewnętrznej motywacji do rozwoju? Praca domowa i ocena zewnętrzna! Powszechnie stosowane w polskiej szkole

Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, Art. 26, punkt 1: Każdy człowiek ma prawo do nauki. […] Nauka podstawowa będzie obowiązkowa.

A zatem stało się, latorośl rozpoczęła przygodę z edukacją publiczną. Nowy etap w życiu rodzica – rodzic ucznia. Pełni ekscytacji przygotowujemy młodego człowieka do wielkiej przygody, jaką jest poznawanie świata pod okiem odpowiednio w tym celu wykształconych mentorów.

szkola-reforma-programowa

Konwencja Praw Dziecka, Art. 18, punkt 1. […] Rodzice lub w określonych przypadkach opiekunowie prawni ponoszą główną odpowiedzialność za wychowanie i rozwój dziecka ma być przedmiotem ich największej troski.

Idzie do szkoły

Z troską i uwagą przeglądamy oferty placówek edukacyjnych i wybieramy taką, która w naszym mniemaniu stanie się miejscem przyjaznym, opiekuńczym, ciepłym, gdzie nauka będzie przyjemnością, a nie niechcianym obowiązkiem. Wybieramy niedużą szkołę, z małolicznymi klasami, gdzie grono pedagogiczne zostało skrupulatnie dobrane, a uczeń ma szanse na indywidualne traktowanie. Niezależnie, czy potencjalny uczeń jest w chwili rozpoczęcia edukacji sześcio- czy siedmiolatkiem, jesteśmy ze wszystkich stron mamieni obietnicą „nowej szkoły” – nowej podstawy programowej, nowej organizacji pracy (sale podzielone na dwie części, zajęcia na dywanie itp.), traktowaniem każdego dziecka zgodnie z jego potrzebami edukacyjnymi, zwracaniem uwagi na indywidualne zdolności i predyspozycje, ocenami opisowymi (aby nie stresować najmłodszych uczniów). Nowa jakość.

Uwaga! Reklama do czytania

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece Twojego dziecka

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Uwaga! Reklama do czytania

Wild child, czyli naturalny rozwój dziecka

Książka o rozwoju dziecka 2-5 lat. Praktyczne rozwiązania na najczęstsze rodzicielskie wyzwania.

CHCESZ? KLIKNIJ!

Niestety 1 września nadchodzi moment zderzenia się pięknych wizji z szarą rzeczywistością. A im dalej w las, tym gorzej. Dzieci rosną, wspinają się po szczeblach edukacji, a zderzenie odbija się coraz większym echem w codziennym życiu.

Zgodnie z nową podstawą programową dla klas I-III: Edukacja wczesnoszkolna ma stopniowo i możliwie łagodnie przeprowadzić dziecko z kształcenia zintegrowanego do nauczania przedmiotowego w klasach IV-VI szkoły podstawowej (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r.).

Dalej czytamy:

Zadaniem szkoły jest:

  1. realizowanie programu nauczania skoncentrowanego na dziecku, na jego indywidualnym tempie rozwoju i możliwościach uczenia się;
  2. respektowanie trójpodmiotowości oddziaływań wychowawczych i kształcących: uczeń-szkoła-dom rodzinny;
  3. rozwijanie predyspozycji i zdolności poznawczych dziecka;
  4. kształtowanie u dziecka pozytywnego stosunku do nauki oraz rozwijanie ciekawości w poznawaniu otaczającego świata i w dążeniu do prawdy;
  5. poszanowanie godności dziecka; zapewnienie dziecku przyjaznych, bezpiecznych i zdrowych warunków do nauki i zabawy, działania indywidualnego i zespołowego, rozwijania samodzielności oraz odpowiedzialności za siebie i najbliższe otoczenie, ekspresji plastycznej, muzycznej i ruchowej, aktywności badawczej, a także działalności twórczej;
  6. wyposażenie dziecka w umiejętność czytania i pisania, w wiadomości i sprawności matematyczne potrzebne w sytuacjach życiowych i szkolnych oraz przy rozwiązywaniu problemów;
  7. dbałość o to, aby dziecko mogło nabywać wiedzę i umiejętności potrzebne do rozumienia świata, w tym zagwarantowanie mu dostępu do różnych źródeł informacji i możliwości korzystania z nich;
  8. sprzyjanie rozwojowi cech osobowości dziecka koniecznych do aktywnego i etycznego uczestnictwa w życiu społecznym.

Jak to wszystko dobrze brzmi

Wydawać by się mogło, że nowa podstawa programowa stawia ucznia w centrum, pochyla się nad każdym dzieckiem indywidualnie, słucha rodziców, konsultując z nimi kierunek rozwoju i formę nauczania. Piękna teoria. Warto przyjrzeć się choćby punktowi nr 4: kształtowanie u dziecka pozytywnego stosunku do nauki oraz rozwijanie ciekawości w poznawaniu otaczającego świata i w dążeniu do prawdy.

Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka

Jak być przewodnikiem dziecka i odpowiedzialnie orientować je w tym chaotycznym świecie. 
Autor mówi: rodzice, nie warto wdawać się w negocjacje, ciągle prosić, stawiać tylu pytań. Mamy inne rozwiązania, znacznie skuteczniejsze i korzystniejsze dla naszych relacji z dziećmi. Stoi za nimi nowa dyscyplina. I wcale nie trzeba być przy tym surowym.

CHCESZ? KLIKNIJ!

Od dawna wiadomo, iż dzieci mają wewnętrzną potrzebę i pragnienie rozwoju. Nie trzeba ich wymuszać, a jedynie podsycać i wspierać. Co jest najskuteczniejszym sposobem na zniszczenie tej wewnętrznej motywacji do rozwoju? Praca domowa i ocena zewnętrzna!

Praca domowa

Najpierw praca domowa: badania pokazują, iż praca domowa nie poprawia wyników w nauce. Okazuje się, że dzieci, które mają zadawane do domu, nie uczą się wcale lepiej; są także szkoły, w których z tego zrezygnowano. (Agnieszka Stein, Zlikwidujmy pracę domową). A zatem łatwo wysnuć wniosek, iż zadawanie prac domowych zabija w dzieciach pozytywny stosunek do nauki. Kuriozum najwyższe to zadawanie prac domowych „za karę”. Jednak przyjęło się, iż praca domowa jest nierozerwalnym elementem edukacji. Niezależnie jak dobrze wiemy, że 2+2=4 należy zapisać do kilkanaście razy, aby się utrwaliło. Znamienny jest fakt, iż ilość i jakość zadań domowych kompletnie nie zależą od wspomnianych wyżej „indywidualnych potrzeb dziecka”. Problem zadawania prac domowych leży zarówno po stronie nauczycieli, dla których naturalne jest przerzucanie części odpowiedzialności za naukę na dom rodzinny ucznia, ale również po stronie rodziców, którzy w ilości przerobionych słupków, zadań tekstowych, szlaczków i wyklejanek pokładają nadzieję na potencjalny sukces zawodowy swoich latorośli.

Patrząc na punkt 2 zadań szkoły: respektowanie trójpodmiotowości oddziaływań wychowawczych i kształcących: uczeń-szkoła-dom rodzinny, można by spodziewać się, iż rodzic ma prawo i możliwość ingerowania w ilość i rodzaj zadawanych zadań domowych. Zważywszy iż przeciętny uczeń klasy I-III pracujących rodziców spędza w szkole około 8 godzin, ciężko od niego wymagać, aby wracając do domu około godziny 17-18 zasiadał do lekcji. Wielokrotnie oferta zajęć świetlicowych dla dzieci jest tak bogata, że czas spędzony w szkole to nadal aktywne poznawanie świata i wszechstronny rozwój, mimo iż nie polega on na siedzeniu nad kolejną porcją ćwiczeń.

Zgodnie z Europejską Kartą Praw i Obowiązków Rodzica: Rodzice mają prawo do uznania ich prymatu jako „pierwszych nauczycieli” swoich dzieci. Rodzice mają obowiązek wychowywać swoje dzieci w sposób odpowiedzialny i nie zaniedbywać ich.

Wydawać by się mogło, iż nadrzędnym celem edukacji jest opanowanie przez ucznia podstawy programowej, a nie uzupełnienie ćwiczeń czy podręcznika od deski do deski. Ciężko jednak o zrozumienie tego problemu wśród zagorzałych zwolenników prac domowych. Jednak poza rozwojem intelektualnym rodzic ma obowiązek dbać o wszechstronny rozwój swojego dziecka, o prawo do wypoczynku, odpoczynku nocnego, ograniczanie niepotrzebnych stresów i niczym nie zakłócony czas wolny. Korzystając z przywileju, jaki daje Europejska Karta Praw i Obowiązków Rodzica, i zwalniając dziecko z nadmiaru zadań domowych czy prac zadawanych na weekend, można spotkać się z oskarżeniem o podważanie autorytetu nauczyciela, wybiórcze traktowanie obowiązku szkolnego, odstawanie od grupy i pozbawianie dziecka szansy na prawidłowy rozwój. Jak bumerang wraca argument: „zadania domowe były, są i będą”. Co ciekawe, coraz więcej państw rezygnuje z zadań domowych na rzecz pracy w szkole. Pojawiają się kreatywne zadania mające na celu pobudzenie umiejętności: współpracy z partnerem, pracy w grupach, wystąpień publicznych, poszukiwania informacji, tworzenia projektu czy prezentacji. Jednakże wszelkie opinie naukowców, jak i nawoływania rodziców, którzy mają inną wizję na zagospodarowanie czasu pozaszkolnego, niż zaganianie dzieci do pracy z podręcznikiem, pozostają bez echa bo: „zadania były, są i będą”.

Ocenianie dzieci

Innym kuriozum „nowej szkoły” jest ocenianie dzieci w klasach I-III. Promując „zagubioną reformę” dużo mówiło się o nauce w formie zabawy, o wyłączeniu dzwonków w klasach najmłodszych, o miękkich dywanach, zabawach ruchowych i ocenach opisowych. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż zewnętrzna ocena jest jednym z głównych czynników hamujących rozwój człowieka. Powoduje lęk i wycofanie. Wprowadza rywalizację i odciąga uwagę od meritum. Zamiast skupiać się na poznawaniu, rozwijaniu, odkrywaniu ciężar uwagi przenoszony jest na efekt końcowy, nie zawsze zależny od zaangażowania czy woli ucznia.

Wprowadzenie opisowej oceny klasyfikacyjnej dla klas I-III miało na celu nie rezygnację z oceniania, lecz uchronienie najmłodszych przed rozczarowaniem związanym z ocenami słabymi. Informacja zwrotna od nauczyciela o postępach ucznia, szczególnie w klasach młodszych (choć śmiem twierdzić, że powinny mieć do niej prawo wszystkie dzieci), powinna być zrozumiała dla ucznia i niestresująca (por. Jerzy Nowak, Ocena opisowa w edukacji wczesnoszkolnej – diagnoza czy fikcja? czyli o potrzebie kształcenia nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej z zakresu podstaw diagnostyki edukacyjnej, XVI Konferencja Diagnostyki Edukacyjnej, Toruń 2010).

Koncepcji oceniania opisowego zostały nadane trzy funkcje: informacyjna (o nowych umiejętnościach dziecka), korekcyjna (o konieczności dalszej pracy, ewentualnych zmian), motywacyjna (zachęcająca do dalszego wysiłku). Niestety, jak pokazuje Nowak, nauczyciele mają problem z właściwym wykorzystaniem powyższego narzędzia, „nie potrafią określić rzeczywistych osiągnięć dziecka i zinterpretować ich na potrzeby funkcji korekcyjnej”. Znów okazuje się, iż łatwiej jest stawiać punkty, literki i inne symbole, które są niczym innym jak substytutem klasycznych ocen w znanej nam skali 1-6. Bo czym innym jest przyniesienie przed zapłakanego pierwszo- czy drugoklasistę sprawdzianu z oceną D i adnotacją „poprawa sprawdzianu za tydzień”? Zastąpienie oceny niedostatecznej oceną D silnie kłóci się z zasadnością wprowadzenia ocen opisowych.

Dodatkowo od najmłodszych lat pojawia się element rywalizacji („Asia to ma A, nigdy nie robi błędów, a Jaś to słaby jest tylko C i D na kartkówkach”), podsycany przez liczne konkursy indywidualne. Kto w tym roku zdobędzie złoty laur? Kto wygra konkurs matematyczny, kto będzie najlepszy w przyrodniczym?  Choć w podstawie programowej mowa jest o działaniu indywidualnym i zespołowym, to drugie zdecydowanie traktowane jest po macoszemu. Już od najmłodszych lat wysyłamy dzieciom informację: „pracuj na siebie, myśl o sobie, bądź najlepszy”, szkoła nie uczy współdziałania, pracy w grupie na rzecz wspólnego celu. Tego typu działania są rzadkością, zdecydowanie dominują konkursy indywidualne i ranking ocen: za sprawdzian, za prowadzenie zeszytu, za aktywność na lekcji…

Jako rodzice mamy prawo ingerować w sposób, w jaki uczone są nasze dzieci

Mamy prawo nie zgadzać się na ich pracę poza szkołą. Mamy prawo do wolnych weekendów i wieczorów. Oddając dziecko do szkoły, nie oddajemy go nikomu na własność. Warto korzystać z przywilejów i praw Rodzica (więcej na stronie: men.gov.pl). W książce Carla Honore „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!” można znaleźć wiele na temat konsekwencji nadmiaru zajęć u dzieci w wieku szkolnym. Autor podaje również przykłady szkół, które reformują i ograniczają zadawanie prac domowych. Jest to lektura, którą każdy rodzic i nauczyciel powinien przeczytać.

Uwaga! Reklama do czytania

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik świadomego rodzicielstwa

Cud rodzicielstwa

Wsłuchaj się naprawdę w głos swojego dziecka

Tylko dobre książki dla dzieci i rodziców | Księgarnia Natuli

Ciężko jest podjąć merytoryczną dyskusję z nauczycielem, który, przez lata kształcony na podstawie prehistorycznych nurtów i teorii pedagogicznych, przekonany jest o wyższości swojej metody. Bezrefleksyjne podejście wielu rodziców, uspokojonych nieśmiertelnym zdaniem: „tak zawsze było, szkoła to nie przedszkole” nie ułatwia wprowadzania zmian zgodnie z nowym podejściem i teoriami pedagogicznymi, a wręcz z nową podstawą programową gwarantowaną w ramach reformy systemu edukacji. Wielu rodziców domaga się prostej, a nie opisowej oceny, widząc w niej jasny komunikat: jest dobrze lub jest źle. Warto jednak pochylić się nad tematem, zgłębić, jak wiele krzywdy może wyrządzić niezrozumiała, a często niesprawiedliwa, powierzchowna, prosta ocena (niezależnie czy będzie to 1, 2 czy D lub C).

Oczywiście pojawiają się światełka nadziei

Tu i ówdzie słyszy się o mądrych nauczycielach, którzy nie ustają w samorozwoju. Dla których nauka nie ma być żmudnym obowiązkiem, ale piękną przygodą, w którą włączają swoich uczniów. Nauczycielach, którzy znają potrzeby dzieci, godzą się na ich naturalną ruchliwość (nie sugerując natychmiast nadpobudliwości), słuchają ich, podążają za naturalną potrzebą rozwoju, dyskretnie, lecz skutecznie, ukierunkowując swoich podopiecznych do zdobywania nowych umiejętności, mimochodem doskonale realizując program nauczania. Mentorach, dla których dobro dziecka jest na pierwszym planie, a podstawa programowa i podręcznik to rzeczywiście „pomoce naukowe”, a nie bat na leniwych i niepokornych małych ludzi.

Dzieciństwo to wyjątkowy czas. Dzieci mają naturalny pęd poznawczy, gdyby im nie przeszkadzać, mogłyby się naprawdę dużo nauczyć. Niestety my, dorośli, wiemy lepiej. Wielu rodziców i nauczycieli chętnie zagospodarowałoby dzieciom każdą minutę w ich życiu. Jesteśmy wykształceni, mamy narzędzia, wiedzę i tym samym zabijamy w naszych dzieciach to, co najlepsze. Nie psujmy ich. Powtarzając za Calem Honore: „Dajmy dzieciom święty spokój!”

Źródła: men.gov.plmen.gov.plbip.men.gov.plptde.org

Foto

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

28 odpowiedzi na “System ocen i wyczerpujących prac domowych – realia w polskiej szkole w najmłodszych klasach”

Popieram, ale jakiekolwiek zmiany musiałyby wiązać się ze zmiana podejścia nauczycieli, którym niestety ciężko jest zerwać z przyzwyczajeniami zakorzenionymi od lat

i to jest sedno sprawy! Kadra i ich przyzwyczajenia. oraz – rodzice i ich przyzwyczajenie do starych przyzwyczajeń. Ustawa jest i dobra i zła, podstawa programowa jest i dobra i zła, można polemizować. Problemem jest to, ze po napisaniu ustawy i nowej podstawy nie ruszyła żadna machina zmian. Pomijając ogromną machinę rynku wydawniczego, która szybko zabrała się do zmian. Są pewne ruchy i inicjatywy, ale raczej na mikroskalę – znam ludzi, którzy robią bardzo dużo, żeby szkoła była lepsza, bardziej dostosowana do potrzeb dzieci i zmieniającego się świata. Ale co z całą rzeszą nauczycieli, z których wielu nawet nie przeczytało założeń nowej podstawy programowej?? Skąd mają wiedzieć, co by miało się zmienić?? Szkolenia dla nauczycieli zerówek, nauczania wczesnoszkolnego dopiero od niedawna (!) ruszyły i to na niewielką skalę. I to uspokajające stwierdzenie nauczycieli: „w podstawie tego nie ma, ale my będziemy robić, tak jak zawsze – proszę się nie martwić”. A skutki odczuwamy my i nasze dzieci – sama mam zerówkowiczkę i 2-klasistę, już zestresowanego systemem oceniania, którego miało nie być, a jest. A w kolejce czeka jeszcze 2-latka. Może się doczeka lepszego systemu. Zachęcam świadomych rodziców do działania, żeby tak było.

Jestem mamą, która swojego syna musi w tym roku wysłać do szkoły w wieku lat sześciu, w myśl nowej ustawy o systemie oświaty. Walczę z MEN wspólnie z rodzicami z „Ratuj Maluchy” od pięciu lat o cofnięcie tej refoemy… jak widać – bez skutku. MEN – by zamydlić oczy przeciwnikom reformy – zamieścił na swojej stronie mapę publicznych szkół podstawowych wraz z ankietami, które wypełnili dyrektorzy i rady rodziców. Na trzy szkoły w moim mieście, żadna nie jest odpowiednio przygotowana na przyjęcie dzieci sześcioletnich, a tylko jedna deklaruje pracę z dziećmi w grupach i kąciki do zabawy. Za to we wszystkich są (wiem od innych rodziców) regularnie od klasy pierwszej zadawane prace domowe. Jestem temu bardzo przeciwna… jestem za tym, by dzieci pracowały w szkole w grupach, omawiały dane zagadnienie, oraz wykonywały zadania tak, by wszystkie zdążyły, a nauczyciel mial pewność, że dzieci zrozumiały i zapamiętały. Bez dzwonków, z długą przerwą na spacer lub zabawę na placu zabaw. Marzy mi się szkoła podobna do holenderskiej, tam dzieci całe popoludnia bawią się na podwórku, placu zabaw, mają czas na rozwijanie swoich zainteresowań i na odpoczynek… Dziękuję za ten artykuł… Dyskusja na ten temat jest bardzo potrzebna.

Mój skarb ma tylko 10 miesięcy ale już jestem przerażona wizją posłania jej do szkoły, która – wygląda na to że – niczym nie różni się od tej, do której sama chodziłam. Przestałam wierzyć że reformy i zaangażowanie rodziców cokolwiek zmienią. Uczelnie kształcące nauczycieli przecież nie zmieniły za bardzo swojego programu pedagogicznego a klasy nadal wyglądają jak wyglądają…
Coraz bardziej skłaniam się do rezygnacji z włączenia mojego skarba w klasyczny system edukacyjny. Rozpatruję inne formy nauki, jak szkoła demokratyczna, czy nawet, w ostateczności, nauka w domu. Myślę że moje dziecko przeżyłoby normalną polską szkołę, i pewnie nawet mogłoby w niej nieźle dawać sobie radę. Ale ja nie darowałabym sobie tego, że posyłając ją tam zamykam jej tyle szans i możliwości, które daje poznawanie świata w atmosferze otwartości, szacunku i nieoceniania.

Moja córka nie ma jeszcze roku. Ale ostatnio z mężem dyskutowaliśmy właśnie o zadaniach domowych w szkole podstawowej.A to dlatego, że odwiedziłam znajomą która ma dwie córki, biźniaczki w 3 klasie. Dziewczynki były już po szkole, na dworze świeciło cudowne słońce. A one siedziały nad wielką stertą książek i odrabiały zadania. Patrzyłam z niedowierzaniem. Przecież one powinny biegać na zewnątrz, skakać, bawić się z innymi dziećmi. Strarszymi, młodszymi, tak aby mogły się rozwijać w najlepszy sposób jaki jest odpowiedni dla ich wieku! Na siedzenie nad książkami będą miały jeszcze tyle czasu. Wzbudziło to we mnie ogromne emocje i własnie wtedy zaczełam się zastanawiać jak to będzie jak moja córka pójdzie do szkoły. Jak bym chciała aby było. Ponieważ chce zapewnić dziecku przede wszystkim wolność. Sama musi znaleźć swoją własną drogę. I napewno nie znajdzie jej poprzez spędzanie swojego cennego czasu nad pracą domową.
Jak My rodzice mamy się przed tym bronić? Dlaczego to ktoś za nas decyduje jak ma wyglądać w dużym stopniu życie naszych dzieci?

cóż, mój 6-latek wczoraj właśnie po raz kolejny nie odrobił wszystkich lekcji, bo po prostu było tego za dużo… W naszej klasie rozmawiamy o tym na zebraniach, ale „program trzeba zrobić”.

A w naszej szkole stawia się oceny za ILOSC !!!! wypozyczonych z biblioteki ksiazek. I tak dziecko ktore nie potrafi jeszcze czytać dostaje 6 bo wypozyczylo ich np 15 a dziecko ktore samodzielnie i plynnie czyta dotaje 3, bo wypozyczylo 7 w danym miesiacu. Nieistotne ze byly to ksiazki samodzielnie przeczytane i grube. Liczy sie ILOSC. Na piatke trzeba miec 10/mies. Szkola Podst. w Kocku woj. lubelskie.

To już jakiś koszmar.
W naszej szkole mało dzieci korzysta z biblioteki, bo pani bibliotekarka skutecznie je odstrasza. Niestety dyrekcja nic z tym nie robi, choć od lat rodzice walczą o zmiany.

Mam dziecko w pierwszej klasie i borykam się z innym problemem. Pani wychowawczyni nie może realizować programu, ponieważ jest zbyt duża dysproporcja między dziećmi. Są dzieci, które znają liter, czytają, a pozostałe nie. Pani równa w dół. Te pierwsze nudzą się na lekcjach, przeszkadzają, a Pani próbuje coś zrobić z tymi bardziej wymagającymi. Nie uważam żeby dzieci były przeciążone, nic się od nich nie wymaga, nawet w szkole, bo przepaść będzie jeszcze większa.

Mój komentarz nie tyle dotyczy oceniania i prac domowych, co tzw. reformy edukacji.
Jestem mamą dwójki dzieci – obecnie w klasach IV i II. Obydwoje poszli do szkoły jako 6-latki. Był to nasz świadomy wybór, dzieci chciały iść do szkoły, wydawały się gotowe do tego. I są z początku roku, więc wiekowo nie odstawały od 7-latków :-). Wówczas wydawało nam się to dobrym rozwiązaniem. I o ile problemem nie były (w przypadku starszego syna) klasy I-III, to problem pojawił się w klasie IV. Pomimo że syn jest zdolnym dzieckiem, ogrom materiału jaki jest wtłaczany dzieciom w klasie czwartej, jest trudny do wchłonięcia nawet przez dzieci dopilnowane i chętne do nauki. Dodatkowym problemem jest totalny chaos jaki – moim zdaniem – panuje w niektórych podręcznikach. Szczególnie przyroda to dla mnie zlepek informacji podanych w sposób nieuporządkowany i bezsensowny; nic tu nie wynika z niczego, a sposób formułowania zagadnień jest czasem trudny do pojęcia nawet przez osoby (dorosłe) z zacięciem biol-chem.
Fikcją też jest tzw. łagodne przejście z klasy III do IV. To raczej walenie obuchem w głowę, w myśl zasady „masz się dostosować”. I nie jest to wina nauczycieli. Problem jest w programie, który mają oni do przerobienia i z którego są „rozliczani”. W sytuacji 4 lekcji matematyki w klasie IV (zamiast pięciu tygodniowo) nauczyciel nie ma możliwości przerobienia i utrwalenia tego, co dzieci powinny umieć. Pojawia się więc praca domowa – obszerna. Bez tego jednak dzieci nie utrwalą sobie podstaw, które będą bazą do nauki nie tylko matematyki, ale innych przedmiotów ścisłych w klasach starszych. Mamy więc zamknięte koło – zmniejszenie ilości pracy domowej, to gorsze podstawy, bo dziecko nie opanuje materiału, na którym bazować będzie później.
Matematyka to tylko jeden z przykładów.
Zanim więc zaczniemy podejmować inicjatywy mające na celu ograniczenie prac domowych, zastanówmy się, gdzie tkwi problem. A tkwi on w chorym systemie i złym programie,
Oczywiście – jako matka, życzyłabym sobie, aby moje dziecko wychodziło ze szkoły nauczone i przygotowane, a czas poza lekcyjny przeznaczało na to, co chce. Ale – póki co – jest to wizja utopijna. Nie mam pojęcia jak udaje się to w innych krajach. Zważywszy na system nastawiony na produkowanie dzieci sprawnie rozwiązujących testy, a nie na myślące i kreatywne jednostki, nie widzę tu szans na zmiany. Póki przy egzaminach (do gimnazjum, liceum, na maturze) premiowane będą takie a nie inne zachowania, szanse na zmianę nawyków i sposobów kształcenia są znikome.
Cudnie poczytać o indywidualnym podejściu do dziecka, rozwoju i kreatywności. Rzeczywistość nie ma z tym nic wspólnego. Już w klasie I dzieci są oceniane i porównywane, zachęcane do uczestnictwa w konkursach, premiowane te najbardziej przebojowe. Dzieci bardziej wrażliwe (mimo że zdolne) od razu startują z gorszej pozycji. Strach pomyśleć, jak czują się uczniowie mniej zdolni czy z dysfunkcjami. Jeśli rodzice nie zawezmą się i nie pomogą im, szkoła będzie dla nich drogą przez mękę. Jak 30 lat temu.
Więc jeśli mogę coś poradzić niezdecydowanym, jeśli możecie nie posyłajcie 6-latków do szkoły. Dla 80% w nich to zbyt wcześnie. Choć widać do czasem dopiero w klasie II, III czy IV.
Pozdrawiam,

Witam :)
Jestem mamą roczniaka i już przed Jego narodzinami byliśmy z mężem zdeklarowani, iż nasze dzieci będziemy uczyć sami. Patrząc na to, co ma miejsce w szkołach polskich (relacje nauczyciel-uczeń, ilość prac domowych, rozwijanie i wspieranie indywidualnych talentów, presja posiadania modnych gadżetów, itd.), utwierdzamy się w swoim postanowieniu. Jeszcze nie wiem, jak uda nam się połączyć pracę i naukę Maluchów, ale nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym pozwoliła na wtłoczenie w system Moich Indywidualistów :/ Jeśli zaś chodzi o prace domowe i system ocen w szkole, to nie tylko Maluchy z klas I-III są nimi krzywdzone. Ja sama nie cierpię być porównywaną do ludzi o innych zainteresowaniach i zdolnościach, kocham Przyrodę a jestem słaba z Muzyki, czy to czyni mnie gorszym obywatelem? To cóż dopiero mają poczuć Mali Ludzie?!?!
Dziękuje za artykuł i czekam na więcej, bo to wierzchołek góry lodowej, a to góra będąca jednym z fundamentów funkcjonowania społeczeństwa :(

Dlatego głęboko liczę na to, że dam radę się szarpnąć na szkołę Montessori. Ale dlaczego normalność musi być luksusem drogim i dla ludzi z dużych miast?…

Jest jeszcze pedagogika waldorfska. Nastawiona na współpracę zamiast rywalizacji, bez ocen, bez zadań domowych, za to z indywidualnym podejściem do każdego dziecka, wyłapywaniem i rozwijaniem jego talentów. Do tego niesamowita dla mnie estetyka – harmonijne kolory, dźwięki, naturalne materiały. Ponadto ostatnie badania neurobiologów na temat rozwoju ludzkiego mózgu w 100% popierają metody waldorfskie (kończę właśnie książkę prof. Spitzera, potem zabieram się za „Neurodydaktykę” dr Żylińskiej :-)) . Mój syn kończy w tym roku przedszkole z elementami pedagogiki waldorfskiej, więc widzę jak „działają” te metody w praktyce. Nie chcę żeby stracił ten niesamowity kapitał, więc tworzę wraz z kilkoma innymi rodzicami i nauczycielami społeczną szkołę podstawową z elementami pedagogiki waldorfskiej. Trzymajcie za nas kciuki :-)

Włączając się do dyskusji, zapomnieliście jeszcze o czymś oprócz prac domowych jakie dzieci muszą zrobić w domu bo jeśli nie zrobią oczywiście bedzie „pała” są także kartkówki, sprawdziany wiersze do wyuczenia na Boga kiedy te dzieci mają mieć czas dla siebie ja pytam? Młode matki takie jak ja( mam 28 lat moja córka ma 7 chodzi do zerówki) pamietają jeszcze swoją edukacje przecież to była jakaś istna katorga 8 godzin w szkole, po szkole do domu zjeść obiad, odrobić zadania domowe powiedzmy z 5 przedmiotów -2 godziny, nauczyć sie na jakiś sprawdzian lub kartkówke materiał do ogarnięcia na taki sprawdzian zajmuje conajmniej 2 godziny a dla dzieciaków które trudniej chłoną naukę jeszcze więcej więc ja pytam kiedy te dzieci mają mieć czas dla siebie dla chwile relaksu? Nie raz było tak ze sie siedziało do wieczora a nawet nocy żeby czegokolwiek się nauczyć oczy bolały plecy bolały MÓZG bolał i coo z tego że te dzieci uczą sie jak opentane jak i tak przyszłości nie mają, pracy nie bedą mieć choć mam nadzieje ze jak moja córka dorośnie to coś się zmieni ale to nie od systemu edukacji by trzebabyło zacząć zmiany lecz od rządu a potem po kolei. Niestety realia są jakie są i wątpie aby cokolwiek sie zmieniło a jeśli chodzi o nauczycieli robią co muszą nie mogą nadążyć z programem więc zadają zadania do domu to nie jest ich wina. Podam Wam prosty przykład jak chodziłam jeszcze do szkoły zawodowej a potem do technikum w 1 i 2 klasie szkoły zawodowej przerabiałam książkę z angielskiego nie skończyliśmy bo oczywiście było za mało godzin w Technikum znowu musielimy przerabiać tą samą książke od początku bo doszła nowa młodzież która nie miała wogóle styczności z Angielskim no i jazda od początku nastepne 3 lata ta sama książka ten sam materiał i stracony czas. Swoją drogą nauczyciele jezyka Angielskiego w naszych polskich szkołach nie są wystarczająco wykwalifikowani do nauczania tego języka niestety ale to jak mówią po Angielsku i uczą ma sie nijak do tego jak się mówi naprawdę mówiąc jezykiem uczonym sie w szkole w życiu zaden anglik nie zrozumie o co Ci chodzi. Więc czyja to jest wina? Nauczycieli? Nie czyjaś jest napewno że jest jak jest… ;/

I dziwić się potem ze dzieciom nie chce się uczyć bo komu by sie chciało siedzieć cały Boży dzień nad książkami albo że wagarują bo zadania nie odrobiły i pałe dostaną to po co pałe dostać jak wogóle mozna do szkoły nie iść niestety ale szkoła nie zachęca niczym dzieci żeby chciałe do niej chodzić i to jest najsmutniejsze…

a jeszcze moim skromnym zdaniem powinno być tak ze np jest 5 obowiązkowych przedmiotów J.polski, mata, angielski, religia(ta oczywiście powinna pozostać bez ocen) i w-f a reszta przedmiotów takie jak fizyka biologia chemia historia czy wos powinny być przedmiotami dodatkowymi i co dzieciaka interesują zwierzątka to fru na biologie zapisać albo zjawiska kosmiczne fru na fizyke a nie zmuszać dzieci do uczenia się wszystkiego jak leci a po 45 minutach i tak nic z tego nie pamiętają bo ich poprostu to NIE INTERESUJE było mniej „tłuków” jak to nauczyciele lubią te okreslenia, a dzieci uczyłyby się tego co naprawde ich interesuje, nauczyciele mieliby więcej czasu na wyuczenie materiałów w szkole bez zadawania dzieciom prac domowych lub kartkówek na których i tak większość ściąga i do głowy nic a nic im nie wchodzi, mniej prac do sprawdzania bo na takie zajęcia przychodzili by Ci którzy się tym interesują, spokój w klasie bo nikomu by sie nie nudziło. Taka prawda ;/

Jestem mamą 5 latka, który w następnym roku szkolnym idzie do zerówki a potem niestety pierwsza klasa… Jestem przerażona między innymi lekcjami, które będzie musiał odrabiać pewnie po nocy, bo dopiero jak ja z pracy wrócę i zamiast miłego spędzenia wspólnego czasu, będzie pisanie literek, przykładów i inne nie oszukujmy się nudy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.