Kategorie
Dziecko Komunikacja z dzieckiem Rodzicielstwo

„W kontakcie z dziećmi wybieram uwagę i ciekawość”. Rozmowa z Anną Kasprzycką

Rozmowa z Anną Kasprzycką – mamą 11-letnich trojaczków: Marianki, Janeczki i Franka.

Czy rodzeństwo musi się ze sobą kłócić?

Ludzie się ze sobą konfliktują. Takie jest życie. Mamy różne potrzeby, wartości, cele, różne rzeczy są dla nas ważne. Czasem trudno jest nam to pogodzić. Ale konflikt jest niewygodny. Uwiera nas, myślimy, że coś z nami albo z tą drugą osobą nie jest w porządku, skoro się spieramy. Nawet jeśli radzimy sobie z konfliktami z innymi ludźmi, to z bliskimi jest zdecydowanie trudniej.

Często żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy złymi rodzicami, jeśli nasze dzieci się ze sobą kłócą. Tymczasem one spierają się, a czasem nawet biją z wielu różnych powodów. Jesper Juul napisał, że konflikt jest czymś naturalnym i nie ma żywej rodziny, w której nie ma konfliktów. Nikt tu nie jest złym rodzicem czy złym dzieckiem, złym bratem. Nie widzę problemu w samych konfliktach, możemy natomiast zastanawiać się nad strategiami naszego radzenia sobie z kłótniami naszych dzieci.

Czy warto interweniować w czasie kłótni?

Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie i to w momencie konfliktu. Kiedy moje dzieci się kłócą – a mam 11-letnie trojaczki, syna i dwie córki – zaczynam od sprawdzenia u siebie: jakie mam zasoby, czy chcę, a jeśli tak, to dlaczego chcę, interweniować? Czy potrzebuję ciszy? Czy boję się, że coś sobie zrobią? A może nie chcę, aby dziadkowie pomyśleli: jakież to niegrzeczne dzieci wychowała nasza córka. Ważna jest intencja, z jaką chcę wejść w konflikt, moja świadomość. Bo przecież każdy ma inną intencję w danym momencie i inny punkt, w którym czuje, że chce interweniować. Dla jednego może to być podniesiony głos, dla innego rodzica wyzwiska, a dla jeszcze innego rękoczyny.

Zachęcam do zastanowienia się, co moja interwencja da dzieciom? W jakiej roli chcę być: sędziego, rozjemcy, obrońcy? A może mediatora, którego celem będzie stworzenie przestrzeni do tego, aby potrzeby dzieci wybrzmiały? Obserwuję, że często rodzice interweniują bardzo wcześnie, a ich celem zwykle jest to, aby dzieci przestały się kłócić. Tymczasem one kłócąc się, rozwijają swoje kompetencje, uczą się o sobie i o tej drugiej osobie, dowiadują się czegoś o swoich granicach i możliwościach.

W jakich sytuacjach najczęściej interweniujesz?

Ja nie interweniuję, z trzema wyjątkami: 1.zagrożone jest życie i zdrowie (nie pamiętam takiej sytuacji), 2. natychmiast potrzebuję ciszy, spokoju i nie mogę go dostać w inny sposób oraz 3. kiedy dzieci mnie same o to poproszą.

W jaki sposób to robisz?

Mogę zwyczajnie zauważyć, że dzieci mają trudność w dojściu do porozumienia. Spytać, czy potrzebują wsparcia i pomocy. Ustalanie kto zaczął, gdzie powstał konflikt, kto jest sprawcą, a kto ofiarą, nie pomaga. Możliwe, że kłótnia zniknie, ale czy nas wzmocni? Czy dowiemy się czegoś o sobie? O innych?

Mam wrażenie, że rodzice noszą w sobie oczekiwanie, że relacja między dziećmi będzie pełna miłości i bliskości.

Oczekiwania często wynikają z przekonania, które w sobie mamy na ten temat. O wspieraniu się, dzieleniu, o tym, że rodzeństwo musi się kochać. Przekonania często nie są prawdziwe, a nawet jeśli są, to mogą być nie wspierające. Zawsze można się im przyjrzeć i sprawdzić, czy nam służą.

Kiedy chcę, żeby moje dzieci miały ze sobą dobrą relację, a one się kłócą, wówczas może to być dla mnie trudne i nie pasować do moich wyobrażeń.  Wtedy pojawia się myśl, że coś jest nie w porządku albo ze mną, albo z nimi. A kiedy wszystko jest dobrze, kiedy wspólnie się bawią i dzielą zabawkami – jestem spokojna i zadowolona. Taka huśtawka emocjonalna nie jest mi potrzebna. Dużą przeszkodą jest to, że ja chcę już teraz i zaraz osiągnąć cel, na który dzieci mają całe dzieciństwo. Złapanie perspektywy, że kłótnia jest właśnie jednym z momentów, które przybliża je do mojego celu, pomaga im zbudować relacje – jest kluczowe. Jesper Juul napisał, że tak właśnie rodzeństwo buduje swoją intymność, wzajemną lojalność i ciepło na lata.

My dorośli nadajemy ich kłótniom, konfliktom zbyt duże znaczenie. One najczęściej po kilku minutach nie pamiętają, o co poszło i bawią się dalej. Nasze dorosłe rozwiązania to jak strzelanie z armaty do komara.

Jesteś mamą trojaczków – jak sobie dajesz radę z indywidualnym podejściem do dzieci? Czy to w ogóle możliwe?

Myślę, że jak najbardziej jest to możliwe, a nawet konieczne. Choć nie jest to proste i wymaga ode mnie dużego zaangażowania. Każde z moich dzieci jest inne, z każdym tworzę wyjątkową relację i wszystkie domagają się wyjątkowego traktowania. Myślę, że jest to kwestia traktowania ich z równą godnością i ciekawości, którą w sobie mam. Chcę poznać moje dzieci, dowiedzieć się, jakimi są ludźmi, co lubią, czego nie. Kiedy opieram kontakt z nimi na zainteresowaniu, nie da się traktować ich tak samo. One pokazują mi, że są inne.

Jeśli wychowujemy więcej niż jedno dziecko, jeśli są to bliźnięta, to możemy odbierać je tak samo, dawać im takie same prezenty i mówić, że kochamy je po równo. Ale możemy też sprawdzić, jaki lubią kolor i czym lubią się bawić. Możemy mówić, że kochamy je wyjątkowo, że cieszmy się, że są naszymi dziećmi. W tej decyzji pomogą nam same dzieci – wystarczy, że ich posłuchamy.

 Jak to u Was wygląda na co dzień?

Na przykład na poziomie przedszkola nie miałam gotowości do wożenia dzieci w różne miejsca, więc chodziły do jednej grupy, ale już w szkole poszły do różnych klas, jedna córka do sportowej, syn do zerówki. Nie było to łatwe, wielu dorosłych dziwiło się tej decyzji, ale ja czułam, że to pomoże nie tylko mi i moim dzieciom w rozwoju, ale też w budowaniu naszych relacji. Moje dzieci zawsze miały inne ubrania, inne fryzury, różne zajęcia dodatkowe. Nie dlatego, że tak miało być, tylko dlatego, że słuchałam ich z uważnością i tam, gdzie było to możliwe, pozwalałam im decydować.

Warto słuchać dzieci, pozwalać im wybierać, kiedy mamy na to przestrzeń. Spojrzeć na dziecko i zobaczyć je takim, jakie jest, to jest dla mnie indywidualne podejście, nawet jeśli czasami nie możemy zrobić tak, jak dziecko by chciało.

A czy Twoje dzieci mają wspólny pokój? Bo wspólna przestrzeń często jest zarzewiem konfliktów…

Moje córki i syn przez jedenaście lat miały wspólny pokój, a w nim swój własny kawałek podłogi, na który miało wpływ. Inny wzór tapety, przestrzeń, do której miały dostęp tylko one. Oczywiście była też wspólna przestrzeń. Przez większość naszego dotychczasowego życia kończyły zwykle w mojej przestrzeni. 

Jestem zdania, że dzieci powinny współdecydować o swojej przestrzeni – możemy pomyśleć o parawanie, kotarze. Ale dla mnie ważna jest przestrzeń również w rozumieniu kontaktu. To, że każde ma do mnie dostęp, że może pobyć tylko ze mną. Czasem zabieram jedno dziecko na dwa, trzy dni i jesteśmy tylko we dwoje. Albo wychodzimy tylko we dwoje do kina, na spacer czy na rower. Lubimy spędzać czas razem, całą rodziną, ale ten czas jeden na jeden jest wyjątkowy.

Czy kolejność urodzin ma wpływ na zachowanie dzieci?

Mądrzy ludzie mówią, że ma. I to nawet w naszej sytuacji. Choć tego samego dnia, moje dzieci urodziły się w jakiejś kolejności. Jedna pani psycholog, z którą konsultowałam zachowanie córki w szkole, próbowała wiązać je z kolejnością narodzin. Szczerze mówiąc, dla mnie nie ma to większego znaczenia praktycznego. Chciałabym odrzeć moje macierzyństwo i mój kontakt z dziećmi z myślenia w kategoriach oceniania i szufladkowania.

Nigdy nie umiałam odpowiadać na pytania typu: „Które z Pani dzieci jest najodważniejsze?”. Miałam też problem z wypełnieniem formularzy, w których trzeba było scharakteryzować dziecko. Kiedy nazwę sobie, uporządkuję, że to dziecko urodziło się pierwsze i dlatego zachowuje się tak, a nie inaczej, to może dojść do sytuacji, że nie wiadomo, co było pierwsze: myślenie czy zachowanie. Dlatego wybieram uwagę i ciekawość.

Rozmawiała Katarzyna Kowalska-Bębas

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.