Poczucie własnej wartości a samoocena
Samoocena zawsze powstaje w oparciu o innych. Wywiera ona silny wpływ na zakres naszych zachowań społecznych. Może być niska – mówimy wtedy o kompleksach, albo wysoka – wówczas mamy do czynienia z pewnością siebie. Jednak przekonanie, że jestem mądry, zdolny i piękny lub brzydki i głupi nie mają nic wspólnego z tym, jaki jestem naprawdę.
Poczucie własnej wartości nie jest oceną człowieka. Jest stwierdzeniem, że jestem w porządku, na swoim miejscu i robiąc to, co robię. Nieważne, czy robię to źle, czy dobrze. Istotne, że wykorzystuję swój potencjał, że jestem jego świadomy (a także świadomy swoich ograniczeń).
Jesper Juul w książce Rodzic jako przywódca stada przeciwstawia „pewność siebie” (czyli wysoką samoocenę) poczuciu własnej wartości: „Grzeczne dziewczynki mają często dużo pewności siebie, ponieważ otrzymują wiele pozytywnego feedbacku, dobre stopnie w szkole, dużo pochwał i zachęt. Niestety, ich poczucie własnej wartości jest niskie, ponieważ nikt nie okazuje im prawdziwego zainteresowania”.
Integralna osobowość
Poczucie własnej wartości składa się na integralność jednostki. To ona wyznacza psychiczne i fizyczne granice człowieka. Dziecko ma dużo szczęścia, jeśli wzrasta w rodzinie, w której szanuje się integralność jej poszczególnych członków. Aby szanować swoją integralność, wystarczy szanować potrzeby: swoje i innych.
Fundamentalnymi potrzebami człowieka są m.in.: potrzeba snu, odpoczynku, zaspokojenie głodu i bliskość. Wzajemne zaspokajanie potrzeb i troska o siebie nawzajem przez poszczególnych członków rodziny buduje w dziecku bazę, do której będzie mogło wracać przez całe swoje życie. Tą bazą jest przekonanie, że każdy (a więc także i ja) jest ważny.
Jean Liedloff źródeł integralnej osobowości upatruje we wczesnym dzieciństwie: „Niemowlę trzymane na rękach czuje, że wszystko na świecie toczy się we właściwym porządku. Jedyna pozytywna tożsamość, jaką zna, opiera się na założeniu, że wszystko z nim w porządku, że jest dobre i mile widziane” (Liedloff, W głębi kontinuum).
Książki o rozstaniu i rozwodzie: wsparcie dla dzieci i dorosłych
Książki o rozstaniu i rozwodzie dostępne w naszej księgarni mają na celu wspieranie całej rodziny. Bez względu na wiek, każdy członek rodziny znajdzie tutaj coś, co pomoże mu lepiej zrozumieć własne uczucia i odnaleźć nową równowagę. Dzięki literaturze można odkryć, że nawet po rozstaniu możliwe jest stworzenie szczęśliwego, pełnego wsparcia środowiska dla dziecka.
Nabywanie kompetencji w ramionach matki
Przebywanie w ramionach matki (oraz w chuście) wspiera w niemowlęciu poczucie, że wszystko jest z nim w porządku. Dzięki biernemu współuczestnictwu w życiu społeczności maluch poznaje rządzące nią prawidła. Staje się jej członkiem.
Dodatkowo żadna z jego integralnych potrzeb nie jest pomijana. Nieustanna bliskość, pierś matki, gdy jest głodne, bodźce poznawcze – oto, czym żyje od samego początku. Jest ważne i nabiera tej pewności, ale jednocześnie nie jest najważniejsze, nie tkwi w centrum.
Jako dzieci dowiadujemy się o tym, że jesteśmy ważni, dzięki swoim rodzicom, którzy otaczają nas miłością i opieką. To buduje nasz wszechświat. Liedloff łączy to poczucie z ewolucyjnym oczekiwaniem, z którym każdy z nas przychodzi na świat: „Przeświadczenie o tym, że jest się w porządku, to podstawowe uczucie dotyczące siebie właściwe jednostkom naszego gatunku. Ewolucja przygotowała nas do zachowań uwarunkowanych tym właśnie uczuciem; wszelkie inne zachowanie (…) nie będzie służyć żadnej z naszych relacji, czy to w obrębie ja, czy to poza nim. Bez takiego poczucia człowiek nie wie, na ile wolno mu się domagać wygody, bezpieczeństwa, pomocy, towarzystwa, miłości, przyjaźni, rzeczy materialnych, przyjemności lub radości” (Liedloff, W głębi kontinuum).
Podobnie jak noszenie w ramionach w początkowym okresie życia jest spełnieniem podstawowej dziecięcej potrzeby, tak „to, czego dziecko doświadcza, spełnia jego oczekiwania, przechodzi więc ono stopniowo do nowych doświadczeń i pragnień, które także są zaspokajane” (Liedloff, W głębi kontinuum).
Noszone dziecko czuje, że jest w porządku, że stanowi część społeczności, w której wzrasta. Stopniowo budzi się jego instynkt społeczny, który nie pozwoli mu działać na szkodę – swoją lub swego plemienia. Prawidłowy rozwój tego instynktu jest niezbędny do budowania zrębów poczucia własnej wartości.
Liedloff tak o tym pisze: „[malec – przyp. aut.] Zdążył już do tej pory przywyknąć do poczucia, że jest »w porządku« i »dobry«, i za takiego jest też uważany, a jego rozwijające się impulsy społeczne pozostają w zgodzie z impulsami społecznymi innych członków plemienia. Kiedy więc jakaś czynność spotyka się z dezaprobatą, dziecko wie, że przedmiotem krytyki nie jest ono samo, lecz to, co zrobiło; tym samym jest motywowane do współpracy. Nic mu nie każe bronić się przed członkami plemienia (…), bo są oni dla niego wypróbowanymi i prawdziwymi sojusznikami” (Liedloff, W głębi kontinuum).
O niezaspokojonej potrzebie
Jak widać, przy uważnym wsparciu opiekunów dziecko ma możliwość realizacji siebie takim, jakim stworzyła je ewolucja. Dopóki ten układ jest zachowany, dopóty wszystko działa.
Za przykład naszego „ewolucyjnego przygotowania”, które traci rację bytu bez poczucia własnej wartości, można uznać instynkt samozachowawczy (który tak naprawdę jest zbiorem odruchów). Istnieje on po to, aby chronić jednostki przed śmiercią. Wiadomo, że istnieje wiele ryzykownych zachowań, podczas których instynkt samozachowawczy ulega „zawieszeniu” – co niejednokrotnie prowadzi do tragedii. Trudno sobie wyobrazić, by ewolucja tak nas skonstruowała, byśmy igrali ze śmiercią, spacerując po gzymsie czterdziestopiętrowego wieżowca. W takim zachowaniu, jeśli nie prowadzi do ocalenia innej jednostki, należałoby się raczej dopatrywać jakiegoś braku rozwojowego.
W naszej kulturze wciąż pokutuje mit o rozpieszczaniu, o tym, że bliskość prowadzi do wychowywania roszczeniowych i niesamodzielnych dzieci. O tym, jak błędne jest to podejście, mówią współczesne badania dotyczące więzi (Anscombe, Anisfeld). Twarda szkoła, przedwczesne usamodzielnianie na siłę i tzw. zimny chów prowadzą do ukształtowania w dziecku lękliwej postawy, gdyż brakuje mu bezpiecznej bazy do budowania relacji i poznawania świata.
Zamiast piersi i zapachu mamy maluch dostaje kolejne przytulanki. Zamiast bliskości ciała opiekuna – trening zasypiania. Zamiast słów wsparcia niosących przekaz „Jestem po twojej stronie, choć może mi się nie podobać, co zrobiłeś” – uwagi, żeby się nie mazał (jeśli jest chłopcem) albo nie histeryzował (jeśli jest dziewczynką). Zmuszanie do dzielenia się zabawkami daje mu poczucie, że jego potrzeby nie są ważne. „Cel wychowawczy »wczesna autonomia« często prowadzi do »wczesnej niepewności«” (E. Kirkilionis, Dobrze nosić).
Najważniejsza jest więź
Evelin Kirkilionis wskazuje na wagę bezpiecznej więzi dziecka z opiekunem (a więc takiej, która wychodzi dokładnie naprzeciw jego rzeczywistym potrzebom) w rozwoju samodzielności: „Bezpieczna więź z rodzicami pozwala dzieciom szybko zacząć samodzielnie i kompetentnie badać swoje otoczenie. Mieć pewność co do więzi z rodzicami oznacza samodzielnie rezygnować z bliskości mamy i taty i poszerzać swoją przestrzeń działania. Dzieci o bezpiecznej więzi z rodzicami już pod koniec pierwszego roku życia są raczej gotowe, by reagować na wskazówki rodziców i postępować zgodnie z nimi. Początkowy wkład emocjonalny »opłaca się« więc rodzicom już dość wcześnie” (E. Kirkilionis, Dobrze nosić).
Poznać swój potencjał
Dzieci o bezpiecznym modelu przywiązania szybciej nabywają kompetencji społecznych, np. potrafią dłużej bawić się same. Trudniej je, oczywiście także jako dorosłych, zirytować. Same wyszukują sobie partnerów interakcji, a jako dorosłe będą unikać zawierania związków tylko w celu uzyskania akceptacji.
Są także szybciej skłonne do eksploracji otaczającego je świata. Chętniej oddalają się od matki (szukając jednakże co jakiś czas jej obecności). Są bardziej odważne, ale instynkt społeczny nie pozwala im na brawurę. To pozwala im na wczesnym etapie rozwoju odkryć swój potencjał. Wieża z klocków jest podstawą do samozadowolenia, ale nie sprawia, że czują się „lepsze”, bo one już czują się bardzo dobrze. Udana (bądź nie) budowla nie ma na to wpływu.
Co ma do tego chusta?
Czy hipoteza zakładająca łączenie tak fundamentalnych cech osobowości dziecka z faktem, czy było noszone lub nie, nie jest zbyt daleko posunięta?
Chusta wspiera rodziców w budowaniu bliskiej relacji z dzieckiem. Poprzez nieustanny kontakt fizyczny, intensywną bliskość rodzic uczy się rozumieć i wychodzić naprzeciw potrzebom dziecka. Odpowiedź na te potrzeby staje się – nawet po krótkim okresie chustowania – wręcz instynktowna.
Dziecko noszone w chuście czuje, że jest kimś wartościowym. Społeczność je akceptuje. Jednocześnie fakt, że opiekun uczestniczy w życiu wspólnoty w sposób niemal nieograniczony, budzi w nim zdrowy stosunek do samego siebie.
Te dwa elementy działają tylko w zestawie: stała obecność i bierne współuczestnictwo. Bowiem gdy dziecko przebywa w centrum zainteresowania rodziny, zaczyna się dziać coś niedobrego. Jesper Juul tak o tym pisze: „Nastawienie dziecka można wyrazić w taki sposób »Skoro dorośli wokół mnie są stale zajęci tylko kolejnymi krokami mojego rozwoju, to znaczy, że nie jestem okay taki, jaki jestem teraz«. I takie przekonanie nie pozwala rozwinąć mu właściwego poczucia samego siebie. To poczucie siebie jest warunkiem i składnikiem poczucia własnej wartości” (Juul, Rodzic jako przywódca stada).
Oswoić siebie
Buntownicze zachowania pojawiają się tam, gdzie dziecko szuka potwierdzenia swojej wartości, a otrzymuje przekaz: „Pokochamy cię, jak będziesz taki, jak chcemy”. Rodzice, oczekując od dziecka spełnienia ich własnych potrzeb, kontynuują sztafetę niepewności. Brakuje im często troskliwej uwagi, by odczytać potrzeby swojego dziecka (potrzeby, a nie zachcianki). Zaś „Każda dobra relacja między dwojgiem ludzi wymaga zdolności obu stron do bycia obecnym uważnym tu i teraz” (Juul, Rodzic jako przywódca stada).
Podstawą takiej relacji jest „zdrowy stosunek do samego siebie” (Juul). Tu znów pojawia się chusta, dzięki której nie musimy całkowicie rezygnować z życia, gdy rodzi się dziecko, a wręcz przeciwnie – powinniśmy wziąć w tym życiu pełny udział. W ten sposób, mimo że przez około osiemnaście miesięcy jesteśmy do pełnej dyspozycji dziecka, pokazujemy mu na naszym przykładzie, co oznacza szacunek do siebie. Uczymy poczucia samego siebie.
Poza psychologią
Nie można pominąć fizycznego aspektu noszenia, mianowicie rozwoju układu ruchu i zmysłu równowagi. Badania pokazują, że to właśnie od zmysłu równowagi – który pozwala nam odczuwać w przestrzeni własne ciało, a także inne przedmioty – zależy wiele psychologicznych umiejętności, np. samoregulacja, czyli dostrzeganie i zaspokajanie własnych potrzeb. Stymulując ten zmysł poprzez noszenie w chuście i dotyk, także wspieramy rozwój poczucia samego siebie, a zatem, pośrednio, poczucie własnej wartości. Na tej kanwie można tkać płótno życia.