Kategorie
Medycyna naturalna Zdrowie

„Zdrowie najbliższych to największy skarb”. Rozmowa z Kasią Bujakiewicz

Z aktorką Kasią Bujakiewicz rozmawiamy o zdrowym rozsądku, stylu życia i rodzicielstwie.

Nie jest tajemnicą, że bardzo dba Pani o zdrowie swoje i swojej rodziny – męża i córki. Skąd to świadome podejście do zdrowia?

Kasia Bujakiewicz: Wydaje mi się, że momentem przełomowym było zajście w ciążę. Zawsze starałam się myśleć o tym, co jem, gdzieś zaszczepiła to we mnie moja Babcia. Jednak powiedzmy sobie szczerze, gdy ma się te dwadzieścia lat, to człowiek inaczej podchodzi do tematu zdrowego odżywiania i pozwala sobie na grzeszki, więc i ja nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi. Starałam się po prostu odżywiać zdrowo i nie jeść fast-foodów lub tym podobnych rzeczy. Gdy dowiedziałam się, że będę mamą, zaczęłam mocniej interesować się zdrową dietą oraz korzyściami płynącymi z dobrego jedzenia.  Dużo szukałam, czytałam, pytałam. W pewnym momencie zaczęłam łapać się za głowę, widząc, co się dookoła nas dzieje. Dowiadywałam się wszystkiego o tym, co jest eko, począwszy od ekologicznych pieluszek, po zmianę stylu żywienia. Takim pierwszym impulsem był „Poradnik zielonych rodziców” autorstwa Reni Jusis. Dużo wtedy się dowiedziałam na temat tego, co nam służy, a czego lepiej unikać pod kątem dziecka. Oczywiste stało się dla mnie to, że tutaj należy zacząć zmianę od siebie, wciągając w ten proces najbliższych. Stopniowo styl życia mojej rodziny oraz funkcjonowanie naszego domu uległy przemianie. Wyrzuciliśmy całą szkodliwą chemię, zarówno z jedzenia, jak i z domowych środków czystości. To trwa już prawie dziewięć lat.

Jak to przekłada się na dietę i przygotowywanie posiłków w domu?

Jestem pod skrzydłami poznańskich Orkiszowych pól, które doradzają mi w kwestii diety. Gotujemy zdrowo z naszych lokalnych produktów, pilnuję, aby posiłki zawierały jak najmniej cukrów. Zamiast słodyczy, na naszym stole pojawiają się bakalie, jemy dużo orzechów, pestek słonecznika, żurawiny. Dodajemy je do sałatek, wypieków – stanowią podstawę wielu przekąsek. Mój mąż jest na diecie i nie je węglowodanów, w związku z tym spożywanie bakalii i orzechów jest tutaj kluczowe. Oczywiście nieco inaczej sprawa ma się z dziećmi, bo one siłą rzeczy lubią zjeść słodką przekąskę, w związku z tym bawię się w pieczenie babeczek, w których zawsze przemycam coś zdrowego. Często robię je na bazie orkiszu, dbam żeby nie było w nich białego cukru, który zastępuję na przykład cukrem kokosowym. Wiem, że dzieci, których nie mamy na oku cały czas, zawsze mogą sięgnąć po sklepowe słodycze. Jednak cieszy mnie ogromnie to, że w domu praktykujemy zdrowe nawyki, więc kiedy widzę, jak moja córcia siedzi na kanapie i je żurawinę, to czuję się spokojna. Ja z kolei jestem fanką słonecznika i orzechów.

Czy to znaczy, że jest Pani restrykcyjną mamą, czy jednak pozwala czasem córce sięgnąć po te „mniej zdrowe” słodycze?

Oczywiście córka – jak chyba każde dziecko – ma ochotę na sklepowe łakocie. Moja metoda jest taka, że lepiej czasami pozwolić na te słodycze, ale od początku proponować ich zdrowe zamienniki. Czasami rodzice bardzo kategorycznie trzymają się tego, że dzieci nie dostają typowych słodyczy, ale później, gdy najmłodsi już podrosną i mają z nimi do czynienia, na przykład w sklepach lub na przyjęciach urodzinowych, to nagle zaczynają je pochłaniać w dużych ilościach i sięgać po nie z ogromną częstotliwością. Nawet Gdy rozmawiam z innymi rodzicami, dochodzimy do wniosku, że to nie jest dobre. Im dzieci są starsze, tym mają większą możliwość podejmowania własnych decyzji, których nie będziemy w stanie kontrolować, ani nawet o nich wiedzieć. Ważne, aby dzieci kupowały je słodycze świadomie, unikając najgorszych cukrów i sztucznych barwników. Czasami, gdy słyszę, co sobie kupiła moja córka od razu mówię: czy wiesz, że to jest niezdrowe? A później łapię się na tym, że nie zabronię jej wszystkiego. Dlatego uważam, że znaczenie ma tutaj zachowanie równowagi i edukacja dzieci od najmłodszych lat.

Czyli trzeba mieć też trochę zdrowego dystansu?

Tak uważam. Znamy rodziny, podobne do nas, w których jedzono tylko kaszę jaglaną i mnóstwo innych ekologicznych dodatków, a później dzieci kończyły naście lat i biegały z batonami. Zdrowe żywienie rodziny nie jest proste, zwłaszcza że dostęp do niezdrowych produktów jest niezwykle łatwy, a ich różnorodność bardzo duża. Za naszych czasów było inaczej, bo mieliśmy mniejszy wybór. A w tej chwili w większości sklepów można natknąć się na mnóstwo słodkich zapychaczy.

Wybiera Pani lokalne produkty, dba o to, aby ograniczać cukier i tzw. puste kalorie. Na co jeszcze kładzie Pani nacisk w codziennym gotowaniu?

Na przykład gotuję na parze – przygotowuję tak ryby i warzywa, które moja córka bardzo lubi. Jednak, jeśli domownicy mają ochotę na klasycznego schabowego, to robię go tradycyjnie, zwracając uwagę, aby mięso było jak najlepszej jakości (najlepiej certyfikowane) i bułkę tartą zamieniam na orkiszową. Ja sama nie jem mięsa, ale nie wprowadzam restrykcji z tego powodu w żywieniu mojej rodziny.

W zależności od pory roku gotuję kompoty. Patrzę na to, co w danym momencie w naszym klimacie jest najzdrowsze i najświeższe. Moja córka uwielbiała jeść banany, ale nieco je ograniczyliśmy, ponieważ jak wiadomo, nie jest to owoc z naszej strefy klimatycznej. To samo z cytrusami, które w ciepłych krajach można jeść na okrągło, a u nas już raczej nie. Gdy pojawiają się jakieś problemy żołądkowe lub czujemy z mężem przesyt, stopujemy z jedzeniem i pijemy herbaty.

Czyli metoda niesięgania po apteczne specyfiki na różne dolegliwości, tylko wspomaganie organizmu naturalnie?

Tak, zdecydowanie. Bliska jest mi homeopatia, którą znam już od dzieciństwa, jeszcze zanim zawitała do naszego kraju. Moja chrzestna mama od zawsze mieszka w Belgii, w związku z tym to, co w Polsce bywało dziwactwem czy nowością, w Belgii było już czymś naturalnym. Odkąd pamiętam, gdy przyjeżdżała do nas ciocia, a mi coś dolegało, dawała nam homeopatyczne kuleczki do popicia. Nie dość, że było to smaczne, to jeszcze pomagało. Więc ja homeopatię znam od zawsze, chociaż nie od zawsze wiedziałam, jak ją stosować. Zaczęłam się w pewnym momencie tym tematem interesować. Sięgam też po wsparcie specjalistów od homeopatii, którzy służą mi radą w temacie stosowania leków homeopatycznych, kiedy tego potrzebuję. Pamiętam, jak przewróciłam się we Włoszech na lodzie, poszłam do apteki i pierwsze, co Pani mi tam zaproponowała, to maść i homeopatyczne kulki z arniką. U nich jest to naturalna metoda leczenia. W Belgii jest podobnie. Ja, mój mąż i córka korzystamy także z pomocy osteopaty. Gdy dopadnie nas przeziębienie, stawiamy bańki, świecujemy uszy, pijemy napary z imbirem. Gdy byłam bardzo młoda i moja Babcia mówiła ugotuj sobie owsianki na wodzie, to prychałam, wolałam kupić w aptece lek, bo tak było prościej i szybciej. W pewnym momencie pojawiło się pytanie, jak długo nasz organizm wytrzyma chodzenie na skróty w kwestii zdrowia i jakie skutki będzie to za sobą niosło. Teraz doceniam naturalne bogactwo natury.

Dodatkowo żyjemy w takich czasach, gdzie trudno zniwelować skutki smogu, zanieczyszczonego środowiska, stresu. Jakimi metodami „łapie Pani oddech”?

Staramy się jak najczęściej wyjeżdżać z miasta. Teraz gdy córka regularnie chodzi do szkoły, nie jest to możliwe tak często, jak kiedyś. Ale gdy tylko jest ku temu okazja, pakujemy się i wyjeżdżamy. Kiedyś zimę spędzaliśmy w Alpach, ale i nasze polskie morze ma wspaniałe właściwości lecznicze.

Czy w pielęgnacji ciała również górę bierze naturalne, holistyczne podejście?

Bardzo lubię wszelkie masaże czy relaksujące zabiegi kosmetyczne, ponieważ wtedy się wyłączam i odpoczywam. Lubię pobiegać czy pójść na fitness –  do grupy wsparcia, jak ja to mówię (śmiech). Spacery po lesie są fantastycznym źródłem łapania oddechu. To jest taki czas, że zmęczę się fizycznie, ale psychicznie odpoczywam. Jeśli chodzi o kosmetykę, to unikam jak ognia wszelkich chemicznych wypełniaczy, inwazyjnych zabiegów i wstrzykiwania sobie substancji pomocniczych. Mam swoje ulubione Panie w zaprzyjaźnionych salonach, które na przykład masażem twarzy potrafią wyczarować naturalny lifting. Gdy idę do gabinetu od razu mówię: tylko bez żadnej chemii w ampułkach (śmiech). Myślę sobie, że co z tego, że będę dbała o swój organizm od wewnątrz, skoro z zewnątrz będę go zanieczyszczała? Ważne, żeby złapać dystans do procesu starzenia się i w tym temacie wyluzować. Że tu coś opada, zmarszczki się pojawiają, czas leci – to naturalny proces. Staram się wspomagać naturalnymi sposobami i sportem. Jak się uśmiechnę, to też mniej te policzki opadają!

Czyli nie narzekamy, nie marudzimy, idziemy z uśmiechem do przodu…

Gdy ktoś narzeka na swoje życie, zapraszam go na oddział onkologiczny szpitala, którym się opiekuję. Tam można się szybko wyleczyć z tego narzekania i docenić życie. Mam kontakt z chorymi dziećmi i wiem, że zdrowie i uśmiech najbliższych to ogromny skarb.

Czy znalazła Pani sposób na zachowanie równowagi w tym pędzie dnia, wykonując przy tym swoją, często bardzo wymagającą, pracę zawodową?

Zawsze potrafiłam znaleźć złoty środek, nawet gdy bardzo intensywnie pracowałam, bo był na to czas i siły. Teraz moja uwaga przekierowała się na córkę i rodzinę, więc z pewnych rzeczy zrezygnowałam na rzecz innych. Absolutnie nie narzekam. W tej chwili nie kręcę ani filmów, ani seriali. Wróciłam za to do teatru, który kocham i za którym tęskniłam. Przyjęłam propozycję pracy w takim, który zgodził się na współpracę na zasadach, które pozwalają mi realizować moje inne cele: prywatne i zawodowe. Można mnie zobaczyć w Poznaniu i okolicach. Wiem, że to bardzo cieszy moich sympatyków. Sztuka, w której teraz gram nosi tytuł „Prywatna Klinika”. Trochę też działam z kabaretem, czy występami gościnnymi. Robię to tak, aby nie ucierpiał czas dla rodziny. Zdaję sobie sprawę jak szybko rosną dzieci, a ja mam tylko jedno dziecko więc chcę się tym nacieszyć. Czas na bardziej intensywną pracę jeszcze się znajdzie. Oczywiście mam cichą nadzieję, że nie zapomni się o mnie, bo w naszym zawodzie jest tak, że wciąż pojawia się ktoś nowy. Jednak chciałabym, żeby i dla mnie było miejsce.

Rozmawiała Agnieszka Nuckowska

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.