Kategorie
Archiwum

Rozmowa o szkole, nauczycielach i… dzieciach

Monika Szczepanik: Agnieszko, na początek trochę pomarzymy. Szkoła Twoich marzeń to szkoła, w której…
Agnieszka Stein: …dorośli zajmują się wspieraniem dzieci w zaspokajaniu ich potrzeb, a nie realizacją programu, mnóstwa dziwnych wytycznych i pisaniem ton dokumentów.

Rozmowa przyjaciółek – Moniki Szczepanik i Agnieszki Stein – o szkole i nauczycielach. 

Monika Szczepanik – pedagożka zafascynowana ideą Porozumienia bez Przemocy, autorka bloga wswieciezyrafy.blogspot.com i książki „Jak zrozumieć się w rodzinie”
Agnieszka Stein – psycholożka dziecięca, autorka pierwszej polskiej książki o rodzicielstwie bliskości „Dziecko z bliska”.

Monika Szczepanik: Agnieszko, na początek trochę pomarzymy. Szkoła Twoich marzeń to szkoła, w której…

Agnieszka Stein: …dorośli zajmują się wspieraniem dzieci w zaspokajaniu ich potrzeb, a nie realizacją programu, mnóstwa dziwnych wytycznych i pisaniem ton dokumentów.

MS: Wspieraniem potrzeb dzieci? Rodzice mówią, że jak się ma jedno dziecko, to zdecydowanie łatwiej wspierać jego potrzeby, niż jak się ma dwoje czy troje. O trzydziestce dzieci nawet strach pomyśleć. Jak wspierać potrzeby dzieci w systemie klasowym? Jak dostrzec potrzeby Tomka, jeśli to jeden z 16 chłopców w klasie?

AS: Specjalnie napisałam “wspierać”, a nie “zaspokajać”. Dzieci w wieku szkolnym przez większość czasu świetnie radzą sobie same. Wystarczy stworzyć im do tego odpowiednie środowisko i być gotowym, kiedy pojawiają się trudności i dziecko prosi o pomoc. Być uważnym na jego potrzeby. Na potrzebę rozwoju i eksploracji także.

Życie seksualne rodziców

Zacznij świadomie budować swoją relację z partnerem

Jak zrozumieć się w rodzinie

Jak dostrzec potrzeby innych i być wysłuchanym

Tylko dobre książki dla dzieci i rodziców | Księgarnia Natuli

MS: W jaki sposób nauczyciele, którzy oprócz nauczania mają na głowie całą masę papierów do wypełnienia, mogą stworzyć na swojej lekcji przestrzeń, w której uczeń swobodnie będzie mógł zaspokoić potrzebę rozwoju i eksploracji? Masz jakiś konkretny pomysł?  

AS: Ja bym jednak, Moniko, nie zaczynała od tego, co na lekcji, bo wszyscy od tego zaczynają i niewiele dobrego z tego wychodzi. Zaczęłabym chyba od tego, że praca nauczyciela, podobnie jak rodzicielstwo, jest pracą na swoich emocjach. Podstawowym narzędziem pracy nauczyciela jest on sam, a nie materiały, pomoce itp, które przynosi do klasy. A więc warto zacząć od tego, że o swoje narzędzie trzeba dbać.

MS: Nie uczą nas tego na studiach… A te trwają aż pięć lat. W ofertach szkoleniowych dla nauczycieli rzadko można znaleźć coś, co nauczy nas “dbać o siebie”. Oferta jest raczej skromna – techniki prawidłowego oddychania, właściwe wykorzystywanie głosu, narzędzia chroniące przed wypaleniem zawodowym (byłam… nie pójdę drugi raz). W moim przekonaniu to za mało, by o siebie zadbać. Myślę, że fundamentem jest świadomość tego, kim jestem – pedagogiem – i po co robię to, co robię, czyli po co uczę?

AS: A równie ważna jest świadomość tego, że jestem człowiekiem, który przeżywa emocje i ma swoje potrzeby. Ja w pracy z nauczycielami widzę, jakie to jest potrzebne i jak tego brakuje. Tych narzędzi, które daje NVC. Czyli umiejętności odróżniania ocen od obserwacji, rozpoznawania swoich emocji i brania za nie odpowiedzialności. Bo najczęściej jest tak, że nauczyciele mają, jak wszyscy, którzy pracują z ludźmi, mnóstwo emocji i obaw, ale nic z nimi nie robią. Tak, jakby ten obszar w ogóle nie istniał. Kolejnym krokiem jest oczywiście empatia.

Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka

Jak być przewodnikiem dziecka i odpowiedzialnie orientować je w tym chaotycznym świecie. 
Autor mówi: rodzice, nie warto wdawać się w negocjacje, ciągle prosić, stawiać tylu pytań. Mamy inne rozwiązania, znacznie skuteczniejsze i korzystniejsze dla naszych relacji z dziećmi. Stoi za nimi nowa dyscyplina. I wcale nie trzeba być przy tym surowym.

CHCESZ? KLIKNIJ!

MS: Nie tylko nauczyciele mają kłopot z rozpoznawaniem swoich uczuć i potrzeb, ale chyba masz rację, że dla tych, którzy pracują z ludźmi, nie powinna to być wiedza tajemna. Pracując z ludźmi, zarówno z tymi Małymi, jak i nieco Większymi, warto wiedzieć, co się czuje i czego się potrzebuje, by nie przerzucać odpowiedzialności za własne emocje na dziecko, nie postrzegać uczniowskiej niechęci, np. do przedmiotu, jako rzuconej rękawicy, by szukać strategii, która zaspokoi możliwie największą ilość potrzeb, moich i ucznia.

AS: Tak, o tej rzuconej rękawicy to ważne, że to napisałaś. To w ogóle jedna z najlepszych rad, jak ktoś pracuje z ludźmi: nie bierz tego do siebie. To, co robi druga osoba, jest opowieścią o jej potrzebach i uczuciach. Nie traktuj tego jako atak albo krytykę. Słuchaj uszami żyrafy, a nie szakala.
Dziecko na różne, czasem trudne sposoby szuka pomocy dorosłych, próbuje ich poznać, komunikuje siebie. Warto umieć spojrzeć na te zachowania dzieci z innego punktu widzenia niż swój.

MS: O ile mniej byłoby ustnych i pisemnych uwag, gdybyśmy potrafili nie brać do siebie (i przeciwko sobie) uczniowskich pytań, zachowań. O ile mniej byłoby frustracji, nie tylko nauczycieli, ale i uczniów, gdybyśmy uwierzyli, że nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia, które nasze słowa czy czyny wywołują w drugim, gdybyśmy potrafili szukać tych niezaspokojonych potrzeb, które tak skrzętnie ukrywają się za naszą złością, bezsilnością czy smutkiem. Gdyby udało się nam, nauczycielom, uwierzyć, że uczeń też ma uczucia i potrzeby, co więcej, ma prawo do ich wyrażania, to nareszcie moglibyśmy przekazywać wiedzę tak, by wzbogacała ona życie naszych wychowanków, zamiast traktować klasę lekcyjną jak pole bitwy.

Agnieszko, a gdyby tak wprowadzić na studiach, obok metodyki przedmiotu, roczny kurs NVC?

AS: To byłby świetny pomysł, choć najbardziej to by się chyba przydało upowszechnić w szkołach taki wynalazek jak superwizja.

MS: Agnieszko, gdyby nauczyciele poprosili nas o przygotowanie listy działań, które mogą podjąć od jutra – działań, które sprawią, że i im, i uczniom będzie się w szkole żyło lepiej, to, co by się na pewno znalazło na tej liście?

AS: Właśnie to, żeby przenieść ciężar z lekcji na przygotowanie się do nich, ale nie tylko merytoryczne. Także poprzez poświęcenie czasu na budowanie dobrych relacji z dziećmi i ich rodzicami. Bo dzieci dużo chętniej współpracują z osobami, które dobrze znają, lubią, i do których mają zaufanie.
I warto byłoby poświęcić czas na to, żeby uporządkować w zdrowy sposób kwestię tego, jaki jest podział zadań między szkołą a rodzicami. Czyli mądrze ustosunkować się do pytania, czy szkoła powinna wychowywać. A ty jak myślisz, jako mama i jako nauczyciel?

MS: Chciałabym, żeby szkoła uczyła, a nie wychowywała moje dziecko. Chciałabym, aby szkoła ufała rodzicom i wierzyła w ich kompetencje. Fajnie byłoby, gdyby moje dziecko miało wpływ na to, czego się chce uczyć – czyli żeby nauczyciel proponował treści nauczania, spośród których uczeń wybierze interesujące dla siebie, takie, których warto się uczyć. No i chciałabym, żeby stopień nie był jedyną informacją zwrotną o postępach czynionych przez moje dziecko. Ale wróćmy do wychowania w szkole. Dla mnie pod znakiem zapytania staje semestralne i końcoworoczne ocenianie zachowania dziecka według ustalonych przez szkołę kryteriów.

AS: Dla mnie też. Przede wszystkim dlatego, że jest ono całkowicie zewnętrznym i opartym o kary i nagrody sposobem motywowania uczniów do określonych zachowań, bo nawet nie można tu użyć słowa “wychowanie”. Ale ja bym też chciała zwrócić twoją uwagę na to, jak wiele energii w szkole poświęca się na tworzenie różnych planów: profilaktycznych, wychowawczych, które mają znikomą skuteczność, bo wychowanie polega na czymś zupełnie innym.
W domu moim “narzędziem” nie są nagrody i kary, ale mój kontakt z dzieckiem, uważność na nie, mój dobry przykład. A także bezwarunkowa akceptacja i niewartościująca uwaga. I tak samo mogłoby być w szkole.

MS: Nie tylko mogłoby być, ale może być i w niektórych szkołach i przedszkolach tak jest. Ty chyba to wiesz najlepiej. Pracujesz w przedszkolu Montessori. Ja pracuję w publicznym liceum, w którym plany profilaktyczne i wychowawcze muszą istnieć. Traci się na to mnóstwo czasu i energii. Szkoda. Z wiatrakami nie warto walczyć, warto natomiast stanąć obok i robić swoje. Pamiętasz, jak kiedyś wspominałam ci, że chciałam uczyć historii z “Europy” Normana Davisa, i że niestety nie uzyskałam na to zgody, bo ta pozycja nie ma numeru dopuszczenia nadawanego przez MEN. Wybrałam więc najlepszy z możliwych podręczników, a tematy, które szczególnie interesują uczniów, przerabiamy z Davisa.
Nie wiem, jaka jest szansa na to, by w polskiej szkole oceny zastąpić niewartościującą uwagą, a nagany i pochwały – bezwarunkową akceptacją, ale wiem, że są nauczyciele, którzy na miarę swoich możliwości, wiedzy i kompetencji są uważnymi wychowawcami, otwartymi pedagogami, którzy obok ocen (chyba od nich nie uciekniemy) stosują zasady oceniania kształtującego. Myślę, że to dobre “narzędzia” do budowania relacji z uczniem.

AS: Ja też tak myślę. Jest całkiem spory obszar, w którym każdy człowiek pracujący z dziećmi może brać sprawy we własne ręce. Traktując ocenę jako ocenę, a nie jako motywację. Rozwiązując problemy wychowawcze poprzez kontakt z uczniem i komunikację. Szukając samodzielnie sposobów na własny rozwój. I oswajając własne strachy w rodzaju tych, że jak nauczyciel nie zareaguje na jedno “złe” zachowanie, to na drugi dzień cała klasa zacznie się zachowywać tak samo. Za każdym razem jest mi smutno, kiedy to słyszę.

Łatwiej byłoby nawiązać kontakt z nieśmiałym pięciolatkiem, buntowniczo nastawionym trzynastolatkiem czy podającym w wątpliwość “święte prawdy” siedemnastolatkiem, gdybyśmy za taką czy inna postawą widzieli człowieka z konkretnymi potrzebami, a nie “niestosowne zachowanie”.

MS: Tak. I gdybyśmy nie czuli od razu przymusu “wychowania”, tylko potrzebę lepszego zrozumienia go. Ale ja bym chciała jeszcze wrócić do rodziców. Bo tak, jak o pracy z uczniami gdzieś tam jeszcze nauczyciele mają szansę się coś dowiedzieć, to pracy z rodzicami czasem mam wrażenie, że się po prostu boją. A z drugiej strony, rodzice bardzo często boją się nauczycieli.

AS: Strach ma wielkie oczy. Nauczyciel boi się, że rodzic będzie podważał jego metody wychowawcze, sposób pracy z klasą i jego dzieckiem, kwestionował sprawiedliwość wystawianych ocen. Rodzic z kolei boi się, że nauczyciel potraktuje go z góry, posądzi o stronniczość, bo jak można być obiektywnym wobec swojego ukochanego dziecka. I tak jeden lęka się drugiego, więc przyjmuje postawę obronną lub gotów jest do ataku.

MS: No właśnie. A przecież spotkanie między rodzicem i nauczycielem może być spotkaniem dwóch osób, którym na sercu leży troska o to samo dziecko. Niezwykle ważne jest więc, żeby się nawzajem rozumieli, mieli do siebie zaufanie, wspólnie starali się lepiej rozumieć potrzeby dziecka.
Z tym, że tutaj dla mnie bardzo ważne jest to, co ważne jest i w relacjach z dziećmi:  spotkanie nauczyciela z rodzicem nigdy nie jest relacją symetryczną. Z jednej strony – rodzic, który powierza SWOJE dziecko i ma prawo mieć decydujący głos w sprawie jego rozwoju. A z drugiej – profesjonalista, który ma (lub może mieć) narzędzia do tego, żeby pielęgnować dobrą relację z rodzicem, czasem pokazać mu coś, czego on nie widzi, czasem go pokierować, ale wszystko z troską o to, żeby rodzic czuł się jak najlepiej w takiej sytuacji.

AS: Myślę, że zaufanie jest kluczowe w tej relacji. Zaufanie zarówno do siebie samego, jak i do tego drugiego. Zaufanie, że za moimi słowami i czynami ukryta jest troska o dziecko. Pamiętasz, co napisał Korczak: “Dobry wychowawca, który nie wtłacza a wyzwala, nie ciągnie a wznosi, nie ugniata a kształtuje, nie dyktuje a uczy, nie żąda a zapytuje – przeżyje wraz z dziećmi wiele natchnionych chwil.” A ja myślę, że taki wychowawca i z rodzicami przeżyje wiele radosnych chwil. No i wspólnie mogą  stworzyć przestrzeń, w której wszyscy będą się czuć bezpiecznie, a dzień zebrania (dobrze, że określenie “wywiadówka” używane jest coraz rzadziej)  nie będzie dniem stresu ani dla dziecka, ani dla rodzica. Dla nauczyciela też nie.

MS: Jeśli obie strony zamiast pytać: kto zawinił, albo rozważać, jak zmusić dziecko, żeby robiło to, czego dorośli od niego chcą, będą pytać: jak możemy lepiej wspierać dziecko, to z pewnością tak może być.
Chciałabym jeszcze wrócić do nauczycieli. Wspomniałaś o wypaleniu zawodowym. Wiesz, że wystarczy pięć lat pracy, żeby dobry nauczyciel się wypalił? A im bardziej zaangażowany, tym szybciej to następuje?

AS: Tylko pięć? Nie wiedziałam. Jak się nie wypalić, gdy jest się zaangażowanym?

MS: Oprócz tego, o czym już mówiłyśmy, kolejną rzeczą jest realistyczne stawianie sobie celów. Takim nierealistycznym celem, jaki bardzo często stawiają sobie nauczyciele, jest poprawa frekwencji albo podwyższenie średniej.

AS: Frekwencja? Uczniowie mają obowiązek chodzenia do szkoły, więc zdaniem nauczycieli nie mają w tej kwestii wyboru. A jeśli nie mają wyboru, to nie ma co o tym rozmawiać. Trzeba tylko pilnować, by wypełniali swój obowiązek. A uczniowie widzą to inaczej, widzą wybór – i nie przychodzą na lekcje. Średnia klasy? Jaki pan, taki kram, więc ciśniemy, motywujemy, moralizujemy, straszymy wykładaniem półek w hipermarketach i kładzeniem kostki brukowej, a oni w środku tygodnia idą do kina, spotykają się ze znajomymi, spędzają wieczory przed komputerem czy telewizorem. I mamy trudną młodzież, coraz trudniejszą z roku na rok – nie tylko zdaniem nauczycieli. A można inaczej. Można usiąść i zapytać: czego chcesz? I powiedzieć, czego ja chcę. A potem wspólnie poszukać najlepszej z dostępnych strategii.

MS: Trochę zmieniłaś temat. Cele są nierealistyczne, bo od człowieka zależy tylko to, co on sam zrobi, a nie co zrobi ktoś inny. A tutaj w dodatku cała klasa, składająca się z dwudziestu-trzydziestu różnych osób (i wszystkich nauczycieli uczących w niej). Taki cel jest z góry skazany na porażkę. Konstruktywnie sformułowany cel mógłby brzmieć: dowiem się, dlaczego moi uczniowie nie lubią chodzić na matematykę, albo nauczę się lepiej rozpoznawać emocje dzieci i reagować na nie empatycznie, ewentualnie: opracuję nowe materiały do nauki mojego przedmiotu, które może zainteresują moich uczniów.
A co do wyboru, to duży kłopot szkoły polega na tym, że w opuszczaniu lekcji dostrzega się decyzję dzieci, a w tym, że czasami przychodzą na lekcje i wiedzą, o co chodzi, widzi się jedynie efekt strachu, posłuchu, przymusu itp.
Tymczasem, skoro możesz porozmawiać z uczniem, to znaczy że wybrał on, że przyjdzie do szkoły i w dodatku wybrał, że z tobą porozmawia i wysłucha, co masz do powiedzenia. A to już bardzo, bardzo dużo jak na początek i punkt wyjścia do dalszej pracy.
Jeśli uczeń wybierze, że nie chce być w szkole, to zapewniam cię, że żadna siła go do tego nie zmusi.
Ale uczniowie z kłopotami to już chyba temat na inną, bardzo długą rozmowę.

Foto

Avatar photo

Autor/ka: NATULI dzieci są ważne

Redakcja NATULI Dzieci są ważne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.