Kategorie
Wychowanie

Jestem wyrodną matką. Tak wyrokują niektórzy przechodnie

Czasem spotykam też inne matki mojego pokroju, uśmiechamy się do siebie i cieszymy się, że jest nas więcej. Zdarza się, że ocena zostanie wystawiona wprost, czasami pada tuż za plecami ze wzrokiem pełnym politowania wbitym w nasze dzieci.

„Co za wyrodna matka, sama idzie w butach, a dziecko boso! A przecież szkła są na ulicy”.
„Co z pani za matka, jak można tak dziecko ubrać! Pani w podkoszulku, a dziecko gotuje się w rajstopach”.
„Ojej, chodź, dziecko, to ci rączki umyję, bo takie brudne, że wstyd! Niechże pani nie pozwala jeść takimi rękami, bo dziecko chore będzie!”.
„Dziewczynko, mamusia powinna cię czesać, bo wyglądasz jak czarownica!”.
„O, jakaś ty niegrzeczna! Nie mówi się do mamy, że jest głupia! Dziwię się, że pani jej nie przyłoży!”.

A dla mnie ważniejsze jest, żeby dziecko było szczęśliwe, niż żeby dziecko wyglądało. Nie zmuszam dzieci do mycia buzi czy rąk, tylko tłumaczę, jakie to ważne i kiedy należy to robić. Często współpracują, a czasem nie – i nie jest to dla mnie katastrofa.

Nie noszę mokrych chusteczek w torebce i nie mam spryskiwacza antybakteryjnego, bo uważam, że dzieci na dworze ciągle się brudzą. Bieganie za nimi i przeszkadzanie w zabawie męczy i mnie, i dzieci. Mydło w domu jest wystarczającym środkiem myjącym.

Pozwalam na chodzenie boso, bo jest to fantastyczne doznanie, zwłaszcza gdy jest rosa na trawie. Sama też to uwielbiam. W naszym kraju ulice są regularnie zamiatane i mimo częstych bosych wypadów nigdy nam się nic nie przydarzyło. Czasami zdarza mi się uczulić dziecko na nieposprzątaną psią kupę.

Staram się czesać dziecko raz dziennie. Czasami samo chce, więc nie przeszkadzam, nawet jeśli trwa to trzy dni. Jak zaczynają mu się robić dready, wiem, że czas zareagować, bo trzeba będzie obciąć. Zazwyczaj ten argument przekonuje. Nie związuję kucyków na czubku głowy i nie wpinam po trzy spinki z każdej strony tylko po to, żeby dziecko wyglądało słodko.
[reklama_col id=”57533, 57469, 57453″]
Nie oczekuję, że dziecko będzie spełniało wszystkie normy społeczne. Czasem krzyczy, czasem się złości, czasem powie, że jestem głupia, bo inaczej nie jest w stanie w tym momencie wyrazić, jak bardzo coś je zdenerwowało i jak mocno się z tym nie zgadza. Obecność publiczności nie zmienia mojego postrzegania sytuacji i nie sprawia, że czuję się nieudolnym rodzicem.

Szanuję zdanie moich dzieci

Pozwalam im doświadczyć na własnej skórze, jak to jest ubrać się za ciepło, nie nałożyć kaloszy w deszcz czy nadepnąć na twardy kamień. Dla mnie jest to absolutny warunek zdrowego rozwoju dziecka, dania im poczucia niezależności, traktowania ich jak ludzi, którzy mają potrzeby i własne zdanie. Dzieci nie są naszą własnością, nie są naszą wizytówką, a ich wygląd to nie nasza reklama. Dzieci najlepiej wiedzą, w czym im jest wygodnie i co się im podoba, a czesanie im kucyków i straszenie, że jak ściągną gumkę, to nie dostana loda, jest ranieniem ich poczucia własnej wartości. Oczywiście rodzic ma zadbać o zdrowie i bezpieczeństwo. Tutaj według mnie nie ma kompromisów z dzieckiem. Zauważyłam jednak, że dziecko, które doświadczyło, łatwiej przekonać. Jeśli w zimie dziecko nie chce nałożyć kurtki, doprowadzenie do eskalacji spowoduje tylko większy upór i rozwiązanie siłowe, niekoniecznie fizyczne. A można wyjść z dzieckiem w sweterku na dwór i zapytać, czy jest mu ciepło, czy zimno. U mnie skutkowało, a po drugim razie dziecko pamiętało i nie musieliśmy już wychodzić, wystarczyło przypomnienie sytuacji.

Do wielu rzeczy mam dystans, ale wciąż łapię się jeszcze na pouczaniu, czasami nawet parę dni po fakcie. Sukcesem jest już uświadomienie sobie, że coś takiego się zdarzyło. Dlatego warto nie zrażać się niepowodzeniem i regularnie sobie powtarzać: mniej moralizujmy, a pozwalajmy więcej doświadczać.

Autor/ka: Katarzyna Garbowska

Mama dwójki bardzo aktywnych i ciekawych świata dzieci, ekonomistka, coach. Kiedyś oddana korporacji, teraz rodzinie. Fanka Montessori, Rodzicielstwa Bliskości, zdrowego odżywiania, gier kooperacyjnych. W metodach nie lubi ekstremizmu, więc traktuje je z dystansem i przez pryzmat swojej intuicji. Wraz z mężem prowadzi sklep ekologiczny połączony z kawiarenką dla dzieci z montessoriańskimi pomocami, gdzie dzieci mogą przesypywać groch, przesiać mąkę, przelewać wodę, nauczyć się zapinać guziki i wiele innych. Zbiera inspiracje w sklepach budowlanych i sama tworzy zabawki. Prowadzi bloga beemontessori.pl i propaguje gry kooperacyjne w Polsce, których głównym celem jest rozwijanie współpracy, a nie rywalizacji.

9 odpowiedzi na “Jestem wyrodną matką. Tak wyrokują niektórzy przechodnie”

Z jednej strony artykuł zwraca uwagę na bardzo ważny aspekt wychowawczy, jakim jest poszanowanie zdania dziecka, z drugiej jednak strony „nie noszę chusteczek i środka antybakteryjnego”, czy „pozwalam wyjść bez kurtki zimą” to moim zdaniem już raczej brak troski bardziej niż szacunek.
Ja staram się podchodzić do tematu mniej skrajnie (a podobno to Pani nie lubi ekstremizmu ;) :D ).
Octenisept noszę na wypadek nieudanej konfrontacji z psią kupą, czy innym podobnym świństwem nieznanego pochodzenia. Upaciana buzia, czy ubranie mi nie przeszkadzają (ani u synka, ani u mnie), ale myjemy ręce zawsze przed zjedzeniem czegoś. Bez straszenia, za to z uczciwym wyjaśnieniem, że od bakterii i robaczków z psich siuśków na trawie może boleć brzuch (nie straszę robaczkami, pająki, żuki i gąsienice są świetnymi towarzyszami zabaw, ale motylica wątrobowa już niekoniecznie). Bo przecież tak jest. Nie zamierzam udawać, że glista ludzka nie istnieje- szczególnie, że mieszkam w mieście, więc każdy trawnik jest regularnie znaczony przez bezpańskie (czyt. zarobaczone) psy i koty. Psa i kota mamy również w domu, więc z drobnymi bakteriami i regularnym odrobaczaniem i tak jesteśmy za pan brat :) .
Kurtka i zimno? Owszem pozwalam sprawdzić na własnej skórze, że jest zimno, ale ubranie mam zawsze ze sobą, bo zmiana zdania Kuby jest niemal zawsze natychmiastowa, w skrajnych przypadkach mija około 60 sekund :D . Mieszkamy w bloku, na korytarzu jest zawsze ciepło, więc ubieramy się zawsze dopiero tuż przed ostatnimi drzwiami. Pamiętam z własnego dzieciństwa, jak docierałam na dwór niemal ugotowana i chcę oszczędzić takich wspomnień mojemu dziecku.
Co do chodzenia na bosaka- zazdroszczę regularnie zamiatanej okolicy, reszta kraju jednak, wbrew Pani opinii, wcale nie jest tak regularnie sprzątana, a często w ogóle- my możemy sobie na bose nogi pozwolić wyłącznie u babci w ogródku, czy na biwaku nad jeziorem (gdzie i tak najpierw sprzątam potłuczone szkła i puszki).
Z uwagami na temat włosów nie mieliśmy do czynienia, zapewne przez mój wygląd (tatuaże i dready) :D . Gdy natomiast synek złości się i o coś wykłóca, pytam co będzie, jeżeli zachowam się tak samo i ten argument dociera najlepiej (jak nie dociera, to zaczynam to robić, ale taka potrzeba zaszła jak dotąd tylko dwa razy).

Oczywiście każde dziecko może przekonać coś innego, jednak u nas działa najlepiej uczciwość i metoda na lustrzane odbicie.

Z całym szacunkiem: robaczki z psich siuśków? zapewniam że ani w moczu psim ani ludzkim robaków być po prostu nie może..

Z całym szacunkiem: nie zmienia to faktu, że jaja pasożytów znajdują się na odwiedzanych przez bezpańskie zwierzaki trawnikach. :D

Ale przecież autorka pisze, że tylko wychodzi na dwór bez kurtki i pyta dziecko czy mu zimno. Nie chodzi chyba o to, żeby ciągać dziecko po mrozie godzinami dla przykładu.
Ale z tymi kupami to też mam problem. I raczej nie daję Kluskowi latać po trawnikach na bosaka. No niestety u nas jakoś ludzie nie bardzo jeszcze rozumieją potrzebę sprzątania po psie. Ostatnio Klusek wdepnął w g… pod samym pojemnikiem „psi pakiet”. To już trochę zakrawa na … no nie wiem… bezczelność właściciela chyba.

Przeczytałam artykuł bardzo uważnie, tak jak komentarze i fakt, tak wielu różnych opinii w tym temacie sam w sobie jest dowodem na to, że określenie normy dla właściwych postaw rodzicielskich jest nie lada wyzwaniem. Co jest działaniem na rzecz dobra dziecka, a co dla realizacji potrzeby akceptacji społecznej? Pozwolę sobie odpowiedzieć jako psycholog i jako mama 3 dzieci. No cóż, jesteśmy „zwierzętami stadnymi” i akceptacja społeczna jest jedną z naszych naturalnych potrzeb. To jak nas oceniają inni ludzie jest również jednym ze składników naszej samooceny. Nie ma też nic dziwnego w tym, że zależy nam na tym, żeby lepiej wypaść w oczach innych ludzi. I tu należy znaleźć „złoty środek” między naszą niezależnością, dystansem do siebie, a oceną społeczną. W artykule poruszone zostały dość „kontrowersyjne” w oczach wielu konserwatywnych rodziców postawy rodzicielskie, choć sama uważam większość z nich za całkiem zdrowe i naturalne. Jak najbardziej wpisuję się w taki obraz „wyrodnej matki”. Moja najmłodsza córka ma 4.5 roku i choćby wczoraj konfrontowała moją potrzebę akceptacji społecznej ze swoją potrzebą posiadania własnego zdania, wychodząc w dość ciepły dzień (a jednak nie upalny) w spódniczce bez rajstop. Konfrontacja skończyła się na tarasie, po nieco więcej niż 60 sek. Zwyczajnie stwierdziła, że jednak jest zbyt zimno. Rok temu w jednym z supermarketów siedziałyśmy ok 20 min na podłodze (w sumie to ja siedziałam, a moja córka leżała odstawiając jedno ze swoich najlepszych przedstawień pod tytułem: „Jak mi nie kupisz, to będę krzyczeć”). Siedziałam przy niej czekając aż atak „histerii” przejdzie. No cóż, mam bardzo wytrwałą córkę :-) więc zajęło to nam ok 20 min, ale skutek tego był taki, że później próbowała tej metody chyba tylko z raz. Oczywiście, że musiałam konfrontować się z wymownymi spojrzeniami starszych pań, czy próbami „pomocy” poprzez dawanie „dobrych rad” przez inne z całą pewnością doświadczone w tej materii inne mamy. Co mi pomogło nie poddać się naciskom i wpływom społecznym przechodzących koło nas ludzi? Mój dystans do siebie i ogromny szacunek dla emocji mojego dziecka. Zwyczajnie uznałam, że nie wszystkie dzieci w tym wieku potrafią oddalać gratyfikacje i zachowywać się dojrzale i odpowiedzialnie :-) moje dziecko bynajmniej nie potrafi. Dla czego więc mam od niego tego wymagać? Dla czego supermarket ma być miejscem gdzie akurat dzisiaj muszę tego wszystkiego moje dziecko nauczyć? Właściwe zrozumienie zachowania dziecka i jego potrzeb jest kluczem do właściwych wyborów rodziców. W przedszkolu panie już przywykły do sandałków w środku zimy, czy naszych kompromisów w postaci letnich spódniczek nałożonych na zimowe spodnie. Buty ubierane lewy na prawy też nie były dla nich zaskoczeniem, a tym bardziej niepasujące do siebie kolorystycznie zestawienia ubrań. Uważam że zaprezentowany tu artykuł jest niezwykle trafną próbą pokazania pewnego naszego narodowego problemu, jakim jest przesadna dbałość o to „co powiedzą inni” i tu należą się gratulacje dla autorki za odwagę. Samoocena naszego społeczeństwa jest najczęściej bardzo niska, co codziennie zauważam w swojej pracy zawodowej. Każdy „inny” wyraz siebie, lub zachowanie wbrew ogólnie przyjętym schematom, zawsze będzie wiązało się z krytyką ludzi. Jednak pamiętać należy, że to właśnie my dzisiaj wychowujemy nowe pokolenie ludzi. Jeśli pozwolimy naszym dzieciom na wyrażanie swojej indywidualności, zbudujemy ich poczucie własnej wartości na ich zasobach i umiejętnościach a nie na brakach, a jednocześnie mądrze nauczymy ich współistnieć w społeczeństwie, rozwijając ich kompetencje społeczne obdarzając miłością i akceptacją przy jednoczesnym wyznaczaniu granic, to z całą pewnością w przyszłości nikogo już nie „zbulwersuje” mama pozwalająca chodzić na boso po trawie maluchowi, czy taplać się w kałuży. Wszystko drogie mamy z lekką szczyptą rozsądku i sporą garścią wiary w siebie, bo niby kto jak nie My jest największym ekspertem od Naszego dziecka?

Kochane, każdy ma swój sposób i porównać je – skuteczność – możemy za kilkanaście lat.Ja szanuję to co mówi syn, ostatnio do lekarza po południu pojechał w piżamie i kapciach :) i świat nadal istnieje…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.