„Nowości w biblioteczce przedszkolaka” to pomysł, który zrodził się w naszych głowach w grudniu, a już w styczniu postanowiliśmy zrealizować jego pierwszą część. We wspomnianym cyklu nie znajdziecie jednak przypadkowych książek, które po pierwszym rzucie oka na okładkę automatycznie staną się nową podkładką pod laptopa. Będą za to książki, do których będziecie wracać kilkanaście razy dziennie i czytać je tak długo, aż odpadną im okładki, klej introligatorski się rozpuści, farba zmieni kolor, nitki pod oprawą rozplączą, a zgniatane latami strony zamienią się w wymyślne figury origami. Możecie mi zaufać, wiem o czym mówię. Mam dwóch synów. Książki, o których zaraz wam opowiem, praktycznie znam już na pamięć. Jedna z nich czasami nawet z nami śpi…
Od tego paskudnego lizaka dostaniesz próchnicy, czyli „Sekretne życie zębów”
I od tej, która czasem lubi się z nami zdrzemnąć, zacznę. Nie sądziłam, że to właśnie ją nasi chłopcy mianują książką sezonu i że tak często będą do niej wracać. No ale stało się. Zamiast o dziewczynce zafascynowanej literaturą czy mieszkańcach niezwykłego lasu, czytam o… próchnicy, siekaczach, szkliwie, fluorze i aparatach ortodontycznych.
księgarnia natuli.pl
Najlepsze książki dla dzieci w jednym miejscu
Piękne, mądre, starannie wydane. W duchu rodzicielstwa bliskości. Uczące uważności, rozpoznawania emocji, życiowych umiejętności. Zachwycające historiami. Dla dzieci od 0 do 18. I tych starszych też!
Koniecznie odwiedź naszą księgarnię!
Och, zapomniałabym o tym, czego w literaturze dla najmłodszych szukamy wszyscy – zapalenia dziąseł i ekstrakcji chorych, objętych próchnicą zębów!
Mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale koniec. Szlus! Staram się spojrzeć na „Sekretne życie zębów” Mariony Tolosy Sistere oczami naszych synów. Widzę przede wszystkim zabawne ilustracje i krótkie opisy wypełnione po brzegi ciekawostkami. Wszystko, mimo poruszanych zagadnień (na czele z rozpuszczającym zębinę i miazgę kwasem), bardzo przyjemnie się czyta. A najfajniejsze jest to, że nie musimy odkładać tej wiedzy na górne półki naszej pamięci. Możemy po prostu iść z dzieckiem do łazienki i, razem z książką, umyć zęby.
No właśnie, ale jak to się właściwie robi?
Palec pod budkę, kto wie, jak krok po kroku myć zęby! Strona z instrukcją nawet dla mnie była sporym zaskoczeniem, a przecież mam już za sobą prawie trzydzieści lat mycia zębów. Tyle ciekawych informacji, które może już kiedyś nawet słyszałam, ale zdążyłam o nich zapomnieć. No a tutaj mamy czarno na białym. W „Sekretnym życiu zębów” podoba mi się jeszcze porównanie zębów do zawodników, którzy tworzą drużynę piłkarską. Dla dzieci to świetnie zobrazowane porównanie, dla mnie – przemycony gdzieś między wierszami komunikat, że zęby to zgrany team, o który trzeba dbać bez wyjątków. Bo gdy zabraknie paru zawodników, już nie gra się tak dobrze. Patrząc na tę zębową drużynę przypomniała mi się zresztą francuska animacja, którą w dzieciństwie oglądałam namiętnie – słynne „Było sobie życie”. Tam piątkę przybijały sobie leukocyty z erytrocytami, tu – siekacze i trzonowce biegają w identycznych szortach.
Powrót do domu w wielkim stylu. „Cudowna Dolina Muminków”
A skoro już jesteśmy przy emitowanych w latach dziewięćdziesiątych serialach animowanych dla dzieci… Pamiętacie „Muminki”? Daję głowę, że tak. A pamiętacie Bukę? Pamiętacie wieczór, w którym zobaczyliście ją po raz pierwszy? Bo ja pamiętam doskonale. Buka, a więc potężne, fioletowe, podobne do skały stworzenie, które ma przerażające oczy i wyszczerzone zęby, a przy tym straszliwie buczy (tak, tak, to stąd polska nazwa!), urosła już do rangi symbolu. Oczywiście dziś już nikt z nas nie powie, że boi się Buki, ale wtedy, blisko trzydzieści lat temu, wcale nie było nam do śmiechu. Ale właściwie dlaczego opowiadam wam o Buce?
Bo Buka wróciła!
Serio. I znowu przyniosła wielki chłód, tak jak to zresztą ma w zwyczaju. Ale gdzie wróciła? Do telewizji? Nie! Do książki – i to całkiem nowej, inspirowanej opowiadaniami Tove Jansson. Musicie zresztą wiedzieć, że choć telewizyjne Muminki znałam doskonale, to dopiero po latach dowiedziałam się, że zamieszkujące finlandzką dolinę istoty wcale nie miały swojego debiutu w dobranockowym paśmie telewizyjnym, a na kartach książek i komiksów. A gdy je poznałam, oddałam im się bez reszty. Wiedziałam, że będziemy czytać je z dziećmi, ale przesuwałam ten moment w czasie, bo nasi chłopcy – podobnie jak większość początkujących czytelników w wieku przedszkolnym – lubią, jak w książkach jest całkiem sporo ilustracji, a tylko niewiele więcej tekstu. „Cudowna Dolina Muminków” okazała się być złotym środkiem, muminkowym strzałem w dziesiątkę!
Muminki wracają w nowym, solidnym i bardzo kolorowym wydaniu…
I myślę, że są doskonałym wprowadzeniem do ponadczasowego cyklu Tove Jansson. Książka Amandy Li jest nim inspirowana, pozostają najważniejsze wątki i bohaterowie, których na pewno pamiętacie. Oprócz Buki (choć ona akurat nie jest dobrym przykładem, bo raczej wolelibyśmy o niej zapomnieć), znajdziemy tu Pannę Migotkę, Ryjka, Filifionkę, Bobka i, oczywiście, Muminka i jego rodziców. Ach, są jeszcze Hatifnatowie, czyli małe, podłużne, dziwaczne stworzenia, które czasami… rażą wszystkich prądem. W tej niezwykłej finlandzkiej krainie przecież nic nikogo nie zdziwi. Ale nie to jest najważniejsze. „Cudowna Dolina Muminków” to przecież doskonały dowód na to, że wszyscy się różnimy, a i tak bardzo dobrze nam się ze sobą żyje.
Jesteś siki, kupa i bąki! „Prosialdo” na murawie
No dobrze, nie zawsze i nie wszędzie żyje nam się ze sobą dobrze. A najgorzej, gdy w grę wchodzi… gra w piłkę nożną. I to jeszcze z Prosiaczkiem, któremu na prowizorycznym boisku wcale nie idzie to zbyt dobrze. Jego przeciwnik, Lisek, uznał jednak, że naśmiewanie się z przyjaciela jest świetnym pomysłem, za co zresztą spotkała go kara. „Jesteś siki, kupa i bąki!” – wykrzyknął Prosiaczek, który jeszcze kilka minut temu tak bardzo wierzył w swoje piłkarskie możliwości, że aż mianował się… Prosialdem. Jeśli jednak myślicie, że najlepsze książki dla przedszkolaków nie powinny nigdy, pod żadnym pozorem, zawierać tak nieprzyzwoitych słów, to muszę wam się do czegoś przyznać. Z tego zdania śmialiśmy się wszyscy! A chwilę później odkryliśmy, że Bjorn F. Rorvik nie poprzestał na jednym śmiesznym wyzwisku.
Okazało się, że to był dopiero początek!
Takich językowych kwiatków u Rorvika jest więcej. Dużo więcej. Wszystko to sprawia, że „Prosialdo” to nie tylko książka z jednej strony o rywalizacji, a z drugiej – o doskonałej kooperacji i wspólnej organizacji meczu. To też całkiem zabawna lektura dla dorosłych czytelników, a już szczególnie tych, którzy football kochają miłością prawdziwą. Opisów, które serwuje nam norweski twórca, nie powstydziliby się najlepsi komentatorzy sportowi. Na uwagę, oprócz warstwy literackiej, zasługują tu też ilustracje Pera Dybviga. Na początku pomyślałam, że są niechlujne i dziwne. Ale już po kilku przeczytanych akapitach doszłam do wniosku, że taka kuriozalna książka wymaga dziwacznej grafiki. A jeśli zajrzycie do poprzednich części serii (tak, jest ich więcej!), to przekonacie się, że wszystko utrzymane jest w podobnym klimacie. I wszystko do siebie pasuje. Jak Prosialdo do piłki!
W poszukiwaniu najlepszej książki. „Biblioteka Astrid”
Dobra, teraz się pakujcie. Będziemy podróżować! Cel naszych kolejnych wypraw jest niezwykle ważny – musimy znaleźć książkę, która spodoba się kotu Astrid. No a to już nie jest takie łatwe. Tja, bo tak ma na imię bohater kolejnej książki, każdą nową propozycję czytelniczą podsumowuje jednym słowem: tja. I właściwie nikogo, kto wie, czym charakteryzuje się kocia indywidualność i wybredność, nie powinno to dziwić. Pamiętam, że sama wiele lat kupowałam swojej kotce karmę dla wybrednych kotów, bo tej dla niewybrednych nie chciała jeść – i domyślam się, że gdyby nie chodziło o jedzenie, a literaturę, też musiałabym celować w coś awangardowego.
Tylko że Tja nie należy do kotów, które można łatwo namówić do czytania
Ten kot to prawdziwy wulkan energii! Myślicie, że lubi sobie poleżeć przy ciepłym kaloryferze, na miękkim kocyku? Akurat! Tja to podróżnik z krwi i kości. Był już w Indiach, Japonii i Australii – i wszędzie robił mnóstwo niesamowitych i bardzo niebezpiecznych rzeczy! Dla Astrid z kolei podróże są świetną okazją do wytropienia ciekawych książek, które chciałaby przeczytać ze swoim kotem. Ten jednak zupełnie nie podziela jej entuzjazmu. Ale, ale… do czasu! W końcu nawet wybredny Tja da przekonać się do czytelnictwa, choć zanim to się stanie, to Astrid będzie się musiała nieźle nagimnastykować. „Biblioteka Astrid” to najkrótsza w dzisiejszym zestawieniu książka, którą możecie czytać dziecku już od najmłodszych lat. Ponieważ jednak pracował nad nią duet idealny – Martin Widmark i Emilia Dziubak – nudy nie będzie.
Jak niewiele potrzeba do szczęścia! „Bajki, które uczą, jak być szczęśliwym”
Zastanawiałam się, którą książkę uczynić literacką wisienką na torcie. To miało być coś wyjątkowego, pięknego, wzruszającego i zabawnego zarazem. Przez skórę czułam, że padnie na opowiadania Begonii Ibarroli, ale chciałam mieć pewność, że nie sugeruję się wyłącznie cudownymi ilustracjami w wydaniu Jesusa Gabana. „Bajki, które uczą, jak być szczęśliwym” były w naszej czytelniczej kolejce ostatnie, ale gdy tylko przeczytałam kilka pierwszych opowieści, zakochałam się w nich bez reszty. Niosą ze sobą tyle uniwersalnych prawd, tyle wskazówek, które pozwalają spojrzeć na siebie i otaczający nas świat z zupełnie innej perspektywy.
Choć w opowiadaniach nie brakuje trudnych, czasem nawet traumatycznych doświadczeń, o wszystkich czytamy ze spokojem i akceptacją
Gdzieś w połowie książki przypomniałam sobie, jakie książki rodzice czytali mi, gdy sama nie zdobyłam jeszcze tej umiejętności. Wśród nich były baśnie Hansa Christiana Andersena, Charles’a Perraulta, Wilhelma i Jacoba Grimmów. I choć zdaniem Brunona Bettelheima powinny pełnić one funkcję terapeutyczną, z perspektywy czasu nic terapeutycznego w nich nie widzę. Pamiętam za to potężne pokłady przemocy, bólu, krzywdy, zimna i niesprawiedliwości. Dlatego te znane, klasyczne baśnie, wypełnione (podobno!) stałymi motywami wspierającymi rozwój emocjonalny, u nas nie robią nawet za podstawkę pod krótką nogę stołu. Po prostu ich nie ma.
„Bajki, które uczą, jak być szczęśliwym” są natomiast całkowitym przeciwieństwem baśni Perraulta, Andersena i Grimmów
Nawet jeśli bohaterowie doświadczają krzywdy, zawsze tuż obok nich znajduje się ktoś, kto w nich wierzy i ich wspiera. Nikt tu przy tym nie mówi: „,nic się nie stało”, „nie martw się”, „przestań już płakać”, bo przecież każdy mieszkaniec lasu wie, że takie słowa nie mają żadnej mocy sprawczej. Nie sprawią, że nagle ktoś przestanie się smucić czy złościć. Bohaterowie „Bajek, które uczą, jak być szczęśliwym” rozpoznają i nazywają swoje emocje, a nawet gdy trochę się w tym gubią, robi to za nich narrator. Dzięki temu czytelnicy, nawet ci najmłodsi, wiedzą dokładnie, jak czują się wszystkie zwierzęta, z czego się cieszą, czym się smucą i z czym zmagają.
To też niesamowite wsparcie dla rodziców, którzy mogą liczyć na cenne wskazówki i propozycje zabaw
Począwszy od wstępu i dekalogu rodziców, którzy pragną wychować szczęśliwe dzieci (autorka wierzy, że wszyscy rodzice o tym marzą, jednak nie wszyscy wiedzą, jak zrealizować ten cel), po słowa wsparcia i przykładowe zabawy, które będą cudownym uzupełnieniem lektury. Długo nie czytałam takiej książki. Właściwie chyba… nigdy. Cieszę się, że to właśnie ona – na spółkę z Muminkami, Astrid, Prosialdem i, oczywiście, próchnicą prowadzącą do zapalenia miazgi – towarzyszy nam od kilku tygodni. Może i u was zagoszczą?
Rodzina. Wierszyki do chichotania
Wierszyki do chichotania to sposób na wesołe i uzdrawiające bycie razem. Wspólne czytanie i śmiech to niezawodny sposób na pełne bliskości i lekkości budowanie relacji z dzieckiem. A co śmieszy dzieci najbardziej? Beton w kanapce, bąki, kłótnie kasztanów i chowanie się za lampą.