Kategorie
Wychowanie

„Uważaj, bo wejdzie ci na głowę!”

Czasem mam wrażenie, że wychowywanie dzieci przypomina niektórym zachowanie wobec bomby z opóźnionym zapłonem. Wszystko trzeba kontrolować w najwyższym stopniu, rozważnie stawiać każdy krok i – absolutnie – nie można sobie pozwolić na pomyłkę czy słabość. Jeden fałszywy ruch i giniesz, bomba wybucha

Dziecko wchodzi nam na głowę. Czekało na ten moment – chwilę zawahania, brak konsekwencji, przyzwolenie na jakieś zachowanie – aby nas zdetronizować i panować odtąd niepodzielnie na rodzinnym tronie.

Jak zrozumieć małe dziecko

Poradnik pomagający w codziennej opiece nad Twoim dzieckiem

Zobacz w księgarni Natuli.pl

Nie …, bo rozpieścisz!

Nie zliczę, ile razy ostrzegano mnie, abym „dokręciła śrubę”. Ile razy słyszałam, że nosząc, długo karmiąc i tuląc, rozpieszczę. Że bez kar i konsekwencji wyhoduję sobie żmiję na własnym łonie. Że pogadamy, jak mi dzieci podrosną. Zbiorę gorzkie owoce tego empatycznego podejścia, akceptowania uczuć, rodzicielstwa przez zabawę, dialogowania z dziećmi i zaufania, że one chcą z nami współpracować.

Wobec takich głosów trudno czasem nie zwątpić. Nie zawahać się, czy rzeczywiście się nie zagalopowało. Nie analizować, czy faktycznie nie pozwalamy na zbyt wiele. Kiedy jednak widać owoce i nie są one gorzkie, na nowo łapiemy wiatr w żagle.

Zbieram owoce

Mam wtedy odwagę ulegać, gdy dwuletnia córka żąda, aby wyjść mi na spotkanie, zanim pojawię się na schodach naszego piętra. Bywało, że nie zdążyła na czas, więc pokornie cofałam się te parę kroków – w absolutnej zgodzie z samą sobą, dla mnie bowiem była to rzecz małej wagi, a dla niej sprawa życia i śmierci. Mając mnie tak w garści i obserwując moją „słabość”, nigdy nie sięgnęła po więcej. Któregoś dnia po prostu straciła zainteresowanie takim wylewnym powitaniem i wcale nie przeniosła swojej potrzeby kontrolowania sytuacji na inne obszary. Mało tego, im bardziej ulegałam jej tam, gdzie nie sprawiało mi to większego kłopotu, tym łatwiej jej było przyjąć moją odmowę wtedy, gdy coś zdecydowanie kłóciło się ze mną w danym momencie.

Musiałam też wyglądać dość nieporadnie w dniu, w którym odbierałam starszą córkę z „piżama party” u koleżanki. Przerwałam dziewczynkom wyśmienitą zabawę, a to nie spodobało się mojej latorośli. Wszelkie próby złagodzenia konfliktu z mojej strony spełzły na niczym, wracałam więc z młodszą, a starsza szła obok mnie wykrzykując, jaka jestem durna, i ciągnąc mnie za torebkę. W tamtym momencie nie mogłam się zatrzymać, wyjaśnić, uspokoić jej – musiałam dotrzeć na czas w umówione miejsce, a i tak byłam już spóźniona wskutek wcześniejszych prób dogadania się z rozzłoszczoną córką. Szłam więc w milczeniu, przyciągając pełne politowania spojrzenia przechodniów, myśląc jedynie o tym, by załatwić to, co załatwić trzeba, i znaleźć się z powrotem w domu.
Córka wywrzeszczała się, rozładowując nagromadzone emocje, a ja na chwilę stałam się wrakiem rodzica. Mogłam – och, nawet chciałam! – zagrozić jej, że nigdy więcej nie pójdzie do koleżanki, że to jest niedopuszczalne, nie dostanie deseru, nie obejrzy bajki, cofnę jej kieszonkowe czy co tam jeszcze. A może nawet wszystko razem.
Zamiast tego wykazałam się całkowitą bezradnością, siadając z nią i tłumacząc, jak się czułam, podkreślając, że rozumiem jej rozczarowanie i frustrację, i że nie chcę być nigdy więcej workiem treningowym. I proszę sobie wyobrazić, że nie byłam.  Nie zostałam już uderzona, popchnięta, coraz rzadziej słyszę krzyki pełne złości i niemiłe słowa.

Nie zdominował mnie też syn, który notorycznie przedłużał czas gry na komputerze. Wystarczyło, że nie dopilnowałam, i grał, aż przypomniałam mu, że czas kończyć – mimo naszych umów, że musi sam pilnować sobie czasu czy sugestii, by nastawiać sobie alarm wieszczący koniec grania. Nie musiałam go karać odbieraniem możliwości korzystania z komputera, po prostu przejął się tym, że denerwuję się łamaniem wspólnych ustaleń. Zależało mu na naszej relacji i zrobił to – serio – nie ze strachu przed karą, tylko dlatego, że to było ważne dla mnie.

Nie udało mi się też rozpuścić dzieci pomagając im w sprzątaniu, nierzadko sprzątając za nie. Zamienianie tego przykrego obowiązku w zabawę, godzenie się na nieporządek, gdy naprawdę nie mieli już siły sprzątać, lub sprzątanie zamiast nich w bardzo wyjątkowych sytuacjach – mogłoby wydawać się prostą dróżką do wychowania leni i flejtuchów. Oczekujących, że wszystko zrobi się samo. Albo zrobi to mamusia. Podobnie było z układaniem im ubrań w szafkach, wynikającym z założenia, że młodszym dzieciom może to sprawiać trudność i potrzebna im pomoc.
Nie, nic z tych rzeczy. W szafkach dziś układają sobie same – jedne z własnej woli, inne odpowiednio zmotywowane (nie zmanipulowane!). Zaś wieczorne sprzątanie pokoju weszło im w krew bardzo mocno. Do tego stopnia, że gdy pewnego wieczoru wyszliśmy z mężem i wróciliśmy bardzo późno, zaznaczając, że opiekunka nie musi martwić się o nieposprzątane zabawki, jedno z dzieci skarżyło się nam rano, że chciało posprzątać, ale ciocia powiedziała, że nie musi!

Wszyscy wiemy, kto ma „władzę”

Rodzicielstwo jest tak pełne trudnych sytuacji, napięć, potknięć i pomyłek, że gdybym jeszcze widziała w dzieciach zagrożenie dla mojej rodzicielskiej władzy, mogłabym nie dożyć ich dorosłości. Na szczęście tak nie jest – nie czyhają, by strącić mnie z tronu i odebrać mi władzę. Zatem nie muszę nią szafować – i bez tego wszyscy wiemy, że w naszej rodzinie to rodzice są przywódcami, nie dzieci. Możemy skupić się na dialogu, szukaniu rozwiązań i budowaniu relacji, a nie na przeciąganiu liny.

Nie jest to łatwe i wymaga cierpliwości, ale owoce są bardzo słodkie.

Avatar photo

Autor/ka: Małgorzata Musiał

Na co dzień pracuje w toruńskim stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje!, prowadząc warsztaty dot. wychowywania, realizując program „Szkoła dla rodziców” i organizując eventy dla rodzin z małymi dziećmi. Jest doradczynią noszenia w chustach oraz jednym z niewielu w Polsce mentorem grup SAFE, profesjonalnie wspierającym świeżo upieczonych rodziców. Skończyła studia pedagogiczne, jednak największym polem doświadczalnym jest dla niej – rzecz jasna – matkowanie trójce potomków. Tym doświadczeniem dzieli się na blogu www.dobrarelacja.pl

4 odpowiedzi na “„Uważaj, bo wejdzie ci na głowę!””

Dzieci to mali dorośli, choć często o tym zapominamy…
Każdy(!) ma gorsze chwile – rozweselanie na siłę, pouczanie i strofowanie zwykle tylko nas jeszcze bardziej denerwuje. Dlaczego na dzieci miałoby to działać inaczej?
Myślę jednak, że trend rozpieszczenia dzieci mimo wszystko ma się dobrze i niedługo obudzimy się wszyscy w świecie krnąbrnych książąt… :)

Dla mnie to są przejawy szacunku. Staram się podobnie wychowywać synka, choć ma niecąłe dwa latka… Slucham tego co ma mi do powiedzenia, tego czego on chce, tłumaczę i pozwalam się złościc, bo złość to takie samo uczucie jak jakżde inne i wiele razy przyjdzie mu się z nią zmierzyć w życiu, musi więc nauczyć się z nią radzić. Na razie nam wychodzi super i uwielbiamy razem spędzać czas. W pełni rozumiem to cofanie się na schodach dla córeczki, ale to po prostu wyrażenie szacunku dla niej i zrobienie dla niej małej przyjemności, bo dlaczego nie? Oby i mi udawało się dalej tak wychowywać :)

Podoba mi się to podejście i sama stosuję je w praktyce. Kilka historii – przez cztery miesiące, gdy córka miała 4-8 miesięcy, musiałam ją tulić do spania, nie mogła zasnąć inaczej. Ależ się nasłuchałam, że do 10 roku życia będę ją tulić, aż dostane garba. Zostawić, wypłacze się i zaśnie. Ale pewnego dnia, Majka już nie chciała się tulić, sama z siebie stwierdziła, że lepiej jej jednak zasypiać w łóżeczku na leżąco. Czasami też Maja coś chce, ale nie umie jeszcze powiedzieć, więc jęczy i wyje. Najgorsze co mogę wtedy zrobić, to stwierdzić, że dosyć marudzenia. Gdy tylko jej posłucham, to okazuje się, że np. Maja chciała przytulić maskotkę lwa i gdy ją dostała, od razu była szczęśliwa. Także zawsze więcej szkód wyrządzam, gdy jej nie słucham i popada w histerię, niż gdy ją posłucham i w kilka sekund z marudki robi się uśmiechnięte szczęśliwe dziecko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.